REKLAMA

Kierowca do rowerzysty: poczytaj przepisy. My do wszystkich: poczytajcie przepisy

Kierowca zapytał, czy miał tutaj pierwszeństwo. Internet od razu pospieszył z odpowiedziami. Od razu zaznaczam, że żadna z nich nie jest poprawna, bo właściwa jest tylko jedna, która brzmi:

rowerzysta przed przejazdem
REKLAMA
REKLAMA

"Co za cymbał wymyślał te przepisy". Inne odpowiedzi dostają zero punktów.

O co właściwie chodzi?

O ten przypadek i to nagranie, które zresztą podesłał sam kierujący samochodem i nagrywający:

W skrócie - do przejazdu zbliża nagrywający i jadący z lewej strony po drodze dla rowerów rowerzysta. Dochodzi do dość częstej na drogach sytuacji, gdzie jeden i drugi dojeżdża w tym samym momencie do przejazdu dla rowerów i - jak można założyć - jeden i drugi uznaje, że ma pierwszeństwo. Kierujący pojazdem z wideorejestratorem zresztą sam stwierdza, że jego zdaniem miał pierwszeństwo, bo "pierwszy znalazł się na przejściu".

Poprosił jednak o ocenę sytuacji, a internet przyniósł pod tym tweetem sporo odpowiedzi. Co już samo w sobie jest niepokojące, ale do tego niepokoju przejdziemy za chwilę. Najpierw zobaczmy, jakie mniej więcej argumenty padały, a potem zapoznajmy się z niezwykle istotną opinią pt. "co ja o tym myślę".

Co powiedział internet?

Argumentem, który pojawił się najpierw, był fakt, że kierujący rowerem poruszał się po drodze z pierwszeństwem. Jest to prawdą, co podkreśla ustawiony przy jezdni znak A-7, dodatkowo można się bawić w złośliwości, sugerując, że zgodnie z prawem A-7 może nie dotyczyć najbliższej jezdni, a najbliższego innego miejsca przecięcia ruchu, czyli, z braku doprecyzowania tego, czym te miejsca są, może chodzić o przejazd dla rowerów. Oczywiście o niego nie chodzi i raczej się tym - jako rowerzyści - nie wybronimy.

Nie wybronimy się też raczej jazdą po drodze czy części drogi z pierwszeństwem, bo jednak przepisy dotyczące przejazdów dla rowerów dotyczą właśnie przejazdów dla rowerów i ich należy w tym miejscu słuchać. Co innego, gdyby rowerzysta jechał nie po drodze dla rowerów, ale po pasie ruchu dla rowerów - wtedy argument byłby nie do podważenia. Z jeszcze innej strony - można się zastanowić, częścią której drogi jest ten przejazd. Niepewność narasta.

Pojawiają się też komentarze o wspomnianym A-7, przy czym zdania w temacie tego, kogo i dlaczego obowiązują, są już podzielone. Ustalmy, że na to pytanie już odpowiedzieliśmy i A-7 miał dotyczyć jezdni, a nie przejazdu dla rowerów.

Trafiają się też sugestie, że rowerzysta w tym miejscu jest słabo widoczny i zasłonięty, którą odrzucam, bo są kraje, w których można wyjechać na przejazd zza wysokiego, gęstego żywopłotu i zobaczyć, że auto na jezdni grzecznie się zatrzymało i czeka. Ok, jest jeden taki kraj (to Holandia, podpowiadam).

Zanim jednak przejdziemy do kluczowej sprawy, można jeszcze pochylić się nad komentarzami o tym, że kierowca nie powinien zmieniać pasa ruchu tuż przed przejściem i przejazdem. Może i nie powinien, ale z drugiej strony - nikt mu tego nie broni. Jeśli nie ma odpowiednich znaków poziomych, to można zmieniać pas ruchu nawet na samym przejściu (jeżeli nie zabraniają tego akurat inne przepisy i okoliczności).

Ostateczny jest jednak argument o tym, kto był pierwszy na przejeździe.

I tutaj zaczyna się największy problem naszych przepisów.

Kierujący samochodem twierdzi, że on był pierwszy na przejściu i z tego wynikało jego pierwszeństwo. Z drugiej strony, jeśli bawić się w stopklatkowanie nagrania, to można długo dyskutować o tym, kto był faktycznie pierwszy na przejeździe (bo to o nim mówi przepis) i czy kierowca w ogóle był na przejeździe. To jednak - pomijając oczywiście osoby, które w takiej sytuacji mogą być poszkodowane - bez większego znaczenia.

Problemem jest a) to, że można w ogóle debatować tak długo na temat tego, kto miał pierwszeństwo w tak prostej sytuacji (i dalej nie do końca wiadomo) oraz b) że - kopiując sobie radośnie przepisy dla pieszych do przepisów dla rowerzystów - została stworzona sytuacja, w której o konieczności ustąpienia pierwszeństwa decyduje tak naprawdę wyścig. Uzyskujemy w ten sposób patologiczną wersję amerykańskiego "wszyscy stop", gdzie u nas jest to "wszyscy ogień" - i to jeszcze w sytuacji, kiedy rowerzysta musi pokonać dwa razy po dwa pasy jezdni.

Wyobraźmy sobie taką sytuację na zwykłym skrzyżowaniu, ale z udziałem samych samochodów - nikt nie wie na dobrą sprawę, czy ma pierwszeństwo, ale wie, że jeśli dotknie pierwszy kołami magicznej linii na asfalcie, to już to pierwszeństwo ma. Siedziałbym przy takim skrzyżowaniu, żarł popcorn i zarabiał na życie informowaniem ludzi od odszkodowań i lawet, że właśnie był tu dzwon.

To jak to powinno wyglądać?

Już to pisałem milion razy, więc tym razem mi się nie chce i wkleję jedną z odpowiedzi na omawianego tweeta:

REKLAMA

Oczywiście te strzałki mogłyby się pojawić od strony rowerzysty, bo i dlaczego nie. Przynajmniej kwestia ustalenia pierwszeństwa zajmowałaby - tak jak należy - ułamek sekundy.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA