Krótki przegląd ofert: wpisałem w wyszukiwarkę „Borewicz”
Pamięci Bronisława Cieślaka i jego życiowej roli porucznika Borewicza dedykuję ten przegląd.
Zawsze się zastanawiałem, dlaczego Polonez Borewicz dostał swoją nazwę od porucznika Borewicza, a nie na przykład od Ryszarda Ochódzkiego. Moim zdaniem groszkowy Borewicz to niewątpliwie Ochódzki. Nie wiem też po co pamiętam tablice tych aut: porucznik Borewicz miał WAE 2263, a Ochódzki – WAC 1696. Co najlepsze, koledzy ze Stada Baranów znaleźli zdjęcie, na którym widać, że w rzeczywistości tablice „Borewicza” należały do jakiejś Zastavy 750.
Widocznie Borewicz był silniejszą postacią ówczesnej popkultury
To fajnie mieć samochód nazwany od własnej postaci. Nawet jeśli ta postać była tylko filmowa. Ileż ja memów o tym zrobiłem, np. z porucznikiem Borewiczem pływającym z rybkami, to był oczywiście Borewicz w akwarium. Przez jakiś czas funkcjonowała też wersja „Polonez Borysewicz” wynikająca z czyjejś pomyłki w social media – poszukiwał on Poloneza „Borysewicza” do kupienia, co szybko też się zmemizowało.
W międzyczasie ceny Borewiczów szybowały
Kiedy zaczynałem wytwarzać teksty o gratach, Polonezy były zupełnie bezwartościowe. Pamiętam jak z mojej okolicy wywożono Poloneza trzydrzwiowego, który był gratem. Byłem z tego zadowolony, bo zwolniło się jedno miejsce parkingowe. Potem nastąpił wystrzał ceny Polonezów, a teraz sytuacja jest dość stabilna. Brzydkie egzemplarze są tanie, a piękne – horrendalnie drogie, bo wszyscy wiedzą ile może kosztować dobry remont. Jak drogie? Sprawdziłem to, wpisując w wyszukiwarkę na OLX słowo „Borewicz”.
Znalazłem tylko 13 aut opisanych jako Polonez Borewicz
Z tego jedno jest... Volkswagenem Borą, którego ktoś nazwał Bora Borewicz, ale nie wiem dlaczego. Skupmy się jednak na Polonezach. Większość z nich ma ceny pięciocyfrowe, ale nie wszystkie, dlatego zaczniemy od najtańszych ofert. Oto Borewicz za 7500 zł: po taksówce, obmalowany po wierzchu na turkusik (oryginalnie chyba biały lub kość słoniowa). Doskonała baza do renowacji, na którą wydamy 50 tys. zł, żeby potem sprzedać go za 30 tys. zł. Nie wchodzę w to.
Następny w kolejności jest Polonez Borewicz za 7900 zł. Chyba jeszcze gorszy niż ten poprzedni, choć to ciekawsza, zubożona wersja C, czyli nie prawdziwy Borewicz – dyskutowałbym czy można tak nazwać ten wóz. „Stan jak na foto” oznacza „nada się na części”. Do kroćset tysięcy nabojów, co tam się dzieje za tylnym słupkiem z prawej strony? Czy to naprasowanka? Czy mogę nie?
Idźmy wyżej: za 8500 zł mamy Borewicza o tajemniczym tytule „dowód jest kompletny na zabytek”. To pewnie jakiś tajny kod. Nie dałem rady obejrzeć wszystkich zdjęć, ponieważ szanuję swój czas.
Ostatnim Borewiczem w cenie poniżej 10 tys. zł jest taki oto Borewicz zarejestrowany sprawny. Jak mówi mój znajomy prawnik, odrzucam go w całości. W skali krzywości od 0 do 10 daję mu 11, przy czym obie jedynki są krzywe.
Polonez Borewicz powyżej 10 tys. zł
Nadal nie jest dobrze. Ten egzemplarz przeszedł odbudowę blacharską. Chciałbym być przy odbiorze tej roboty. Proszę, gotowe. Dziękuję, oto pieniądze. Proszę przeliczyć samemu, gdyż jestem niewidomy. Natomiast w kosmos wzniósł się już ten sprzedający, który sprzedaje rozbabranego Borewicza za 12 500 zł. Wartą minimum 20-30 tys. robotę z polakierowaniem i poskładaniem tego trzeba sobie zrobić samemu.
I nagle wszystkie pozostałe oferty bledną, bo wjeżdża on, cały na pomarańczowo: Borewicz za 17 500 zł, dosyć prosty i ładny, na czarnych blachach. Nie warto kupować niczego tańszego, bo tym samochodem pewnie realnie można jeździć, w przeciwieństwie do tych poprzednich. Tak w ogóle to pierwszy w tym zestawieniu Polonez zasługujący na miano Borewicza. Krzywego ulepa nie wypada tak nazywać.
Niewiele wyżej plasuje się „Borek” za 22 900 zł. Wygląda całkiem zdrowo. Cena? Wydaje się nie do uwierzenia, że ktoś chciałby zapłacić tyle za Poloneza, ale jak się zaraz przekonamy, jest całkiem znośna i akceptowalna. A to dlatego, że już następny po nim kosztuje 36 000 zł i nie ma w sobie nic, co by to uzasadniało. To po prostu Polonez. Dalej jest jeszcze gorzej, bo za 37 tys. zł ktoś wystawia Poloneza w wersji C, który ponoć jest jedyny w Polsce. Wszystko się zgadza, tylko że po pierwsze nie jest jedyny, po drugie – to nie jest C, tylko miks wersji zwykłej i zubożonej. Najwyraźniej tak to wychodziło z fabryki.
Na końcu mamy dwa Polonezy za 40 tys. zł. Ten jest biały, a ten dla odmiany żółty, czy może pomarańczowy. Opis drugiego wskazuje, że sprzedający po postu chciał się pochwalić swoim wozem. Szanuję to.
A gdyby pominąć słowo „Borewicz”?
Czy wtedy da się kupić klasycznego Poloneza taniej albo w lepszym stanie? Otóż pomijając słowo „Borewicz” i sortując Polonezy jedynie po rocznikach od 1978 do 1986 otrzymujemy... dokładnie tyle samo ofert. Okazuje się, że WSZYSCY sprzedający starsze egzemplarze Poloneza wpisali w opis słowo „Borewicz”. Jednak konkluzja po przejrzeniu ofert jest dość smutna – tylko jedno auto wydaje mi się być jednocześnie w dobrym stanie i w znośnej cenie. Polonezy po prostu odchodzą w przeszłość i będzie ich coraz mniej, aż w końcu będziemy je pamiętać już głównie z serialu o poruczniku Borewiczu.