Krótki przegląd ofert: używana Toyota C-HR
Jak to używana Toyota C-HR, przecież to nowy samochód! Owszem tak – ale używanych jest już bardzo dużo.
Toyota zrobiła odważny ruch, prezentując Europejczykom kontrowersyjnego wizualnie crossovera, w dodatku całkowicie bez silnika Diesla. Przypomnę, że było to w roku 2016, a wtedy jeszcze odchodzenie od diesli nie było aż tak modne jak w 2018 czy 2019 r. (teraz wszyscy już odeszli, to i moda minęła). Model C-HR stał się z miejsca hitem, co zdziwiło nawet Japończyków. Nie sądzili, że ten dziwny wóz będzie aż tak żreć. No więc żre, i jako nowy, i oczywiście jako używany.
Na początek sprawdźmy ile kosztuje nowa Toyota C-HR
Od 107 do 140 tys. zł, przy czym nie ma już w ofercie wersji bez hybrydy. Do niedawna występowała jeszcze Toyota C-HR 1.2 turbo, dostępna nawet z 4x4. Teraz jest już tylko hybryda 1.8 122 KM i 2.0 184 KM, czyli wszystkie auta mają napęd na przód i e-CVT. A teraz idziemy oglądać rynek wtórny.
Najtańsza nierozbita Toyota C-HR: 64 500 zł
Auto ma cztery lata, dość bogate wyposażenie i przebieg 112 tys. km. Pod maską 1.2 Turbo z ręczną skrzynią. Ten, kto ją kupił, zrobił niezły biznes. Obstawiam, że kosztowała jakieś 80 tys. zł, po 4 latach sprzedać coś takiego za 65 tys. zł będzie absolutnym mistrzostwem świata. No może była nieco droższa, 80 tys. zł to była cena wersji bazowej, a tu jednak jest trochę elektroniki. Ale jeśli kupował to na wyprzedaży rocznika, to wcale bym się nie zdziwił, jeśli cena wynosiłaby między 80 a 90 tys. zł.
Następna w kolejności jest hybrydowa Toyota C-HR za 66 900 zł. Sprowadzona. Dobra cena? Nie, bo to wartość netto. Brutto to będzie 82 400 zł. Nowe auto kosztowało ok. 105 tys. zł. Tu musimy jeszcze je zarejestrować w Polsce, ubezpieczyć i takie tam.
Mając 70-75 tys. zł możemy ruszać po niehybrydowego C-HRa
Ofert jest dużo, również z polskiego salonu. Zastanawiające są mikroprzebiegi po 15-30 tys. km. Nikt tym nie jeździ? Ja rozumiem, że to może nie jest szczyt luksusu, ale widzę dziesiątki tych C-HRów codziennie mknących po ulicach. To pewnie te, które nie są na sprzedaż. Za 72 800 zł mamy już ofertę od Toyota Pewne Auto, ale cóż z tego, skoro nikt nie napisał czy to cena brutto czy netto (w tym ogłoszeniu jakoś się udało). Tyle samo kosztuje najtańsza hybryda w ogłoszeniach. Jednak do 75-80 tys. zł mamy przygniatającą przewagę wersji 1.2.
Znalazłem w ogłoszeniach coś nietypowego: Toyotę C-HR z wolnossącym 2.0 o mocy 152 KM. Tego silnika w Europie nie było. Był w Stanach, ale ten egzemplarz przybył prawdopodobnie z Kanady. Ma kanadyjski prędkościomierz z kilometrami na godzinę i dużo mniejszą skalą w milach. Dla porównania, tak wygląda C-HR w wersji amerykańskiej.
Spodziewam się, że te wszystkie superidealne wersje 1.2 T z polskiego salonu mają ceny o tyle niższe niż hybrydy nawet nie z powodu spalania, a przez manualną skrzynię biegów. Mało który klient kupując używanego, świeżego crossovera, szuka czegoś ze skrzynią z łapy. Z tego co wiem, ludzie są gotowi dopłacić sporo forsy, żeby to był automat.
Uwaga, mamy zwycięzcę w kategorii rasowych ogłoszeń
OGŁOSZENIE PRYWATNE, a na dole dodane zastrzeżenie „Niniejsze ogłoszenie jest wyłącznie informacją handlową i nie stanowi oferty w myśl art. 66, § 1. Kodeksu Cywilnego. Sprzedający nie odpowiada za ewentualne błędy lub nieaktualność ogłoszenia”. Wiadomo, każda prywatna osoba dodaje takie zastrzeżenie. Totalnie nie podejrzane! Pańskie podejrzenia są całkowicie bezpodstawne, ten pan przyjechał tym samochodem i nim odjeżdża.
Do 80 tys. zł praktycznie nie ma hybryd. To znaczy poza tą wymienioną wcześniej jest jeszcze jedna, i oto ona: HYBRIT. Trochę ten opis jest listą wyposażenia, czyli nie wiadomo o aucie nic. Stawiam więc automat przeciwko manualowi, że jest to auto sprowadzone, a sprzedający to po prostu „autokomis”. Autokomis ma na imię Krzysztof. Ale zabrakło „cars”, powinno być Krzysztof-Cars.
Oferty hybrydowych C-HRów w cenie ok. 80 tys. zł są po prostu straszne. Tzn. oferty jak oferty, ale te opisy. „Iście kosmiczny design, który można pokochać”. Co mnie to obchodzi? Albo „Samochód absolutnie godny polecenia! Zapraszam do kontaktu i oględziny”. A co to jest oględzina? I kto go poleca, sprzedający? A to on jest jakimś autorytetem w tej sprawie? Jest to o tyle zrozumiałe, że sprzedający chcą, by ich pojazdy wypadały o ząbek taniej od tych normalnych, tyle że te normalne zaczynają się już od 83 000 zł (lub „dopiero”). Różnica w cenie jest na tyle niewielka, że pewnie większość potencjalnych klientów woli dopłacić, żeby kupić od salonu, z „gwarancją” (ubezpieczeniem kosztów napraw), w miłej atmosferze, z możliwością załatwienia ponownego leasingu.
Oczywiście nie brakuje też superdrogich 1.2 Turbo
84 900 zł za samochód z 2017 r. – to pewnie tyle, ile on kosztował jako nowy, czyli utrata wartości jest równa inflacji. Ciekawe, czy znajdą się chętni, biorąc pod uwagę, że nowe auto kupujemy za 99 tys. zł. Niezwykłe rzeczy można dojrzeć, ustawiając filtr na rok produkcji od 2020 wzwyż. Używane auta z zeszłego roku oferowane są w cenie nowych. To pewnie przez ten brak półprzewodników i trudności z produkcją. Używane mają tę zaletę, że fizycznie są. Nagle okazuje się, że to wielki atut.
Zastanawia mnie jednak taka rzecz: można odjechać C-HRem z napędem hybrydowym oferowanym przez salon Toyoty za 85 900 zł. Auto jest z wypasem i ma śmieszny przebieg. Rok produkcji to 2017. Idziemy z ceną nieco wyżej i oto C-HR z większym przebiegiem, droższy o 9000 zł. Gdzie jest te 9000 zł, w tym że rok produkcji różni się o jeden? W takim razie co powiedzieć o aucie z ponad dwukrotnie większym przebiegiem, kosztującym o 11 tys. zł drożej niż ten o dwa linki wcześniej? A co z autem za 98 tys. zł, starszym i o większym przebiegu niż to za 85 900 zł? Myślę, że można powiedzieć tylko jedno: jest to polowanie na jelenia. A nuż trafi się frajer, który tyle zapłaci – warto spróbować. Występuje tu świadomość dużego popytu, która zbliża sytuację rynkową C-HRa do sytuacji rynkowej Skody Felicii z lat 90: Felicia była jedynym samochodem, który po odbiorze z salonu można było sprzedać na pniu drożej, niż się go kupiło.
Podsumowanie
Kupicie ładnego 1.2 T za 75 tys. zł. Kupicie ładną hybrydę 1.8 za 85 tys. zł. Nie kupicie póki co używanej hybrydy 2.0, ewentualnie można zapolować na amerykańską wersję 2.0, ale ona zupełnie nie jest hybrydowa. Nie ma żadnego sensu kupować samochodu sprowadzonego przy takiej podaży aut z polskich salonów oraz nie ma sensu przepłacać typu 95 tys. zł, ponieważ oferty za te pieniądze niczym nie różnią się od tych tańszych o 10-15 tys. zł. Teraz, skoro wiecie już wszystko, możecie śmiało iść kupić coś innego niż „piękny inaczej” C-HR. No chyba, że się Wam podoba.