REKLAMA

Złodzieje się zwiedzieli skąd można mieć miedź. Przewody z ładowarek znikają jak katalizatory 

To tylko kwestia czasu aż moda na ucinanie przewodów ze stacji ładowania samochodów elektrycznych dotrze do Polski. Na razie wielki problem mają Amerykanie.

tesla superchargery miejsce
REKLAMA

Przyjeżdżasz na ostatnich oparach prądu na stację ładowania, a tam nie ma przewodu. Nie ma, bo był wielkim kawałem miedzi, wartym minimum 50 dolarów lub więcej. Takie sytuacje zdarzają się coraz częściej i są ogromnym problemem dla właścicieli stacji ładowania. 

REKLAMA

Stacja ładowania przeważnie stoi sama, bez nadzoru

Trudno byłoby spodziewać się budki ochroniarza przy superchargerze. Dziesięć stanowisk ładowania i jeden starszy gość pilnujący, czy wszyscy zachowują się porządnie – to byłby oryginalny widok, ale być może sytuacja zmusi do tego właścicieli urządzeń ładujących. Na przykład w Seattle złodzieje obrobili tę samą stację w odstępie zaledwie jednego miesiąca. Właściciel planuje zamontować kamery celujące idealnie w stanowiska ładowania oraz dodać oświetlenie, które sprawi, że sprawcy będą lepiej widoczni w kamerach monitoringu. Oczywiście jak złodzieje będą chcieli, to przewody i tak ukradną, a policja pewnie umorzy sprawę z powodu niewykrycia sprawcy. W najlepszym razie uzna to za „misdemeanor”, czyli wykroczenie. 

W niektórych miejscach to już nie są „przypadki”, ale plaga

Miasto Fresno w Kalifornii ma 88 stacji ładowania, z tego 50 z nich zostało niedawno okradzionych z przewodów. W Houstonie (Teksas) złodzieje okradli pięć stacji jednego dnia, a w Minneapolis w stanie Minnesota wzięli się również za rwanie przewodów od sygnalizacji świetlnej, uznając że przewód jest przewód i złom przyjmie wszystko. Obliczono, że koszt naprawy stacji we Fresno wyniósł łącznie 176 tys. dolarów, a złodzieje zarobili może 50 dolców na jednym skoku, czyli w najlepszym razie 2500 dolarów. Przypomnę, że i w Polsce zarobki z tego procederu byłyby podobne: przewód od ładowarki może ważyć ok. 15 kg, w tym pewnie jakieś 10 kg to miedź, którą trzeba odzyskać. Za kilogram miedzi w skupie złomu płacą 25 zł, więc po całym dniu pracy – lub też raczej kradzieży – można zarobić 250 zł. To wersja dla leniwych złodziei, bo nie trzeba kłaść się pod samochodem jak przy wycinaniu katalizatora. Przewody są przecież dostępne na widoku. Przy okazji złodzieja może porazić prąd i pewnie wtedy w USA to właściciel stacji ładowania miałby problem, że jej nie zabezpieczył i nie poinformował amatora cudzej własności o niebezpieczeństwie.

Amerykańskim kradzieżom przewodów sprzyja rozmieszczenie stacji ładowania

REKLAMA

Są one bardzo często położone w miejscach oddalonych od ludzkich skupisk, gdzie w okolicy naprawdę nikogo nie ma. W Polsce czy innych krajach UE trudno jest znaleźć takie miejsce, żeby była tam stacja ładowania, ale zarazem w nocy nikt się nie kręcił, nie przejeżdżały samochody i tak dalej. W Stanach odległości są gigantyczne i wiele rzeczy znajduje się po prostu na pustkowiu. Być może dlatego – przynajmniej na razie – w Polsce jeszcze nie jest to plaga, ale przypomnę, że w latach 90. kradło się szyny kolejowe, a przewody miedziane rwało z ziemi, ciągnąc je Żukiem i był to na wsiach rodzaj popularnej wieczornej rozrywki. Tak naprawdę cała nadzieja w skupach złomu, że zamiast bezrefleksyjnie przyjmować miedź z przewodów, zaczną się interesować skąd ona się wzięła. 

Tak jak fani samochodów elektrycznych mogliby zacząć się interesować, skąd bierze się prąd.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA