Mam taką swoją małą krucjatę, która jest kompletnie bez znaczenia, ale mnie bawi. Moje dziecko przez rok było piratem drogowym.
Karta rowerowa — no nie jest to najbardziej sensowny i potrzebny dokument na świecie. Moje dziecko zdało ostatnio egzamin na kartę rowerową. Od tej pory może poruszać się po drogach publicznych, na które na pewno nie zostanie wypuszczone, przeze mnie, nie przez system. Oznacza to też, że od roku poruszała się rowerem nielegalnie, bo bez mojego nadzoru. Jak do tego doszło, wiem.
Dziecko bez nadzoru rodzica
Dziecko na jeden egzamin się nie załapało, bo 10 lat kończyło w wakacje. Zdało, dopiero gdy zbliżały się 11 urodziny. Mimo tego czasami jeździło rowerem samo, bo to rozsądne dziecko. Niestety, zgodnie z prawem takiego prawa nie miało. Powinno przebywać pod nadzorem rodzica. W wieku między 10 a 18 rokiem życia należy mieć kartę rowerową, żeby śmigać bez tatusia i mamusi. Można wyrobić też którąś z kategorii prawa jazdy i wtedy można też legalnie poruszać się rowerem. Bez zdania jakiegokolwiek egzaminu, choćby w szkole, 17-letnie dziecko musi jechać na rowerze w towarzystwie rodzica. Taka sytuacja.
Gdyby zostało zatrzymane przez policję, mógłbym zostać ukarany pouczeniem. Jeśli ta sytuacja stałaby się powtarzalna, sprawa mogłaby nawet trafić do sądu rodzinnego. Na portalu prawo.pl przeczytałem wypowiedź funkcjonariusza policji, który rzekł, że powtarzające się zatrzymania dziecka na rowerze bez karty rowerowej świadczyłyby o demoralizacji rodziców. Rozumiem, że chodzi wyłącznie o powtarzające się zatrzymania, a nie o powtarzające się jeżdżenie na rowerze bez opieki. Nie czuję się zdemoralizowany.
Oczywiście żaden sąd mi nie grozi, bo nikt żadnych dzieci na rowerach nie kontroluje. Jeszcze nie słyszałem o dziecku, które idąc na rower, bierze ze sobą kartę, i tak do 18-roku życia. Może w przypadku, gdy dziecko wjechałoby rowerem na drogę z trzema pasami w jednym kierunku, to ktoś by się zainteresował i domagał się od niego okazania karty rowerowej. Jeśli karta zostałaby okazana, 10-letnie dziecko oczywiście mogłoby jechać po tej drodze dalej i wszystko byłoby w porządku. Papier jest najważniejszy.
Dziecko moje jeździło sobie głównie po chodnikach, bo w życiu nie pozwoliłbym mu jeździć między samochodami, po ulicy, niezależnie od tego, czy ma kartę, czy nie. Sam unikam takich atrakcji, dlaczego miałby kazać dziecku? Było więc piratem drogowym, aż do dnia egzaminu.
Ważna jest wiedza, nie karta rowerowa
Sam fakt istnienia karty rowerowej jakoś bardzo mi nie przeszkadza, ale nie lubię fikcji. Pomysł, że 10-letnie dziecko może jechać między samochodami zależnie od tego, czy zdało mniej lub bardziej trudny egzamin w szkole jest absurdalny. Ma on swoje zalety, bo dziecko przed egzaminem interesuje się przepisami, czasami nawet się przejmie. I to byłoby na tyle z pozytywów, cała reszta to udawanie i bawienie się w groźne i poważne państwo, które dba o to, żeby nieprzeegzaminowane dzieci nie jeździły po ulicach. Ich legalna obecność na drodze jest zależna od tego, czy nie za bardzo się zestresowały tego dnia. Tak trzymać, państwo.
Podobno w szkołach ma pojawić się wychowanie komunikacyjne. Świetnie, to od razu poproszę o likwidację karty rowerowej, bo stanie się zbędna. Wtedy już żadne dziecko nie będzie nielegalnie poruszać się po drodze. Poza tym, niech policja weźmie się do roboty i wyłapie te wszystkie dzieci jeżdżące bez kart.
Czytaj dalej: