Zawsze kiedy myślę, że nie da się już zrobić nic lepszego w kwestii tzw. restomodów, z monitora wyskakuje Jonathan Ward z Icon i wali mnie korbowodem w głowę.
Krzyczy przy tym „ogarnij się, człowieku małej wiary!”. Zawsze jestem ciekaw jak te wszystkie projekty powstają, czy to jest tak że ktoś mówi Jonathanowi „ej, na pewno nie dasz rady już zrobić niczego lepszego niż ten ostatni projekt”, a on wtedy mówi „taak? To patrz teraz”.
Tym razem mowa o Hudsonie z 1949 r.
Widziałem kiedyś takiego Hudsona na żywo. Też był niezłym prodżektem, bo wymalowano go pędzlem farbą okrętową, miał przednie i tylne lampy z Łady, a pod maską diesla i sunął po Hawanie. Hudson od Icona to nieco inny styl, nazywany „derelict”, czyli taki trochę szczur, z oryginalną patyną, jak najbardziej przypominający pojazd nierestaurowany.
Jeśli ktoś ma dzieci, może kojarzyć markę Hudson z filmu „Auta”
Hudson Hornet jest bowiem burmistrzem Chłodnicy Górskiej (genialnie przetłumaczona nazwa „Radiator Springs”). W filmie tym podkreślano wyścigowe sukcesy Hudsona Horneta, co jest zresztą całkowicie zgodne z prawdą – we wczesnych latach 50. auta marki Hudson odnosiły ogromne sukcesy w serii NASCAR (stock car racing). Ich atutem była samonośna konstrukcja, która pozwalała niżej osadzić silnik i mocowania zawieszenia, obniżając środek ciężkości i zdecydowanie poprawiając prowadzenie. Ramowi rywale prowadzili się jak ciężarówki, podczas gdy Hudson, mimo braku silnika V8, wyprzedzał wszystkich w zakrętach. Wyścigowe Hudsony charakteryzował napis „Fabulous Hudson Hornet” („wspaniały Hudson Hornet”) wymalowany na boku.
Samonośna konstrukcja pozwalała zwyciężać w wyścigach zgodnie z zasadą „win on Sunday, sell on Monday”, ale stała się też przekleństwem Hudsona. Inni producenci mogli co roku dokonywać liftingu swoich pojazdów, w przypadku Hudsona było to o wiele trudniejsze.
Nie mam wątpliwości, że późne lata 40. i wczesne 50. to najpiękniejszy okres w stylizacji samochodów, ponieważ zaiste nie znano wtedy granic ni kordonów i można było zaprojektować właściwie wszystko. Linia boczna tego Hudsona z całkowicie zakrytym tylnym kołem zainspirowała ówczesnych tunerów do powielania tego rozwiązania w bardziej konwencjonalnych autach, gdzie również obniżano zawieszenie i przykrywano koła, a rezultat nazywano „leadsled” – ołowiane sanie.
Sądziłem, że Icon zrobi coś szalonego i np. przerobi Hudsona na napęd prądem
Ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego wmontowano mu układ napędowy z Corvette. Oczywiście z tej normalnej Corvette, a nie tego centralnosilnikowego czegoś, co niedawno zadebiutowało. Hudson-Icon ma teraz silnik 6.2 V8 o mocy 638 KM, doładowanie sprężarką mechaniczną i czterobiegową skrzynię automatyczną. Całkowicie od nowa zbudowano wnętrze, w którym pojawiła się klimatyzacja i system infotainment, podświetlenie LED-ami oraz – ekolodzy, drżyjcie – skóra z aligatora. Podobno Jonathan Ward sam ją wygarbował i wybarwił. Ciekawe, czy sam złapał aligatora.
Na tym nie koniec przeróbek
Śmiesznie wyglądałby taki Hudson na seryjnym zawieszeniu i z hamulcami w postaci malutkich bębenków. Dlatego zawieszenie zupełnie przerobiono, włącznie z nową ramą pomocniczą pod silnikiem, a zamiast seryjnych hebli zamontowano tarcze Brembo. Z zewnątrz samochód prezentuje się prawie jak seryjny, tylko wprawne oko zauważy że tak naprawdę to hot-rod.
Icon znowu podniósł poprzeczkę jeśli chodzi o restomody – do takiego poziomu, że jeśli następnym ich projektem nie będzie minimum Packard napędzany Teslą, to publika powie co najwyżej „meh”.