Fotoradary a bezpieczeństwo. To nie są „maszynki do zarabiania pieniędzy”
Rozmawiałem z przedstawicielami spółki PolCam Systems (wchodzącej w skład GRUPY WB) – polskiego producenta fotoradarów i wideorejestratorów – o wpływie tego typu urządzeń na bezpieczeństwo i statystyki dotyczące wypadków.
„Czy wie pan, że jeden błysk fotoradaru uspokaja ruch na danym odcinku na 15 minut?” – rozpoczął rozmowę ze mną Krystian Kaczyński, prezes spółki. Mogłem zatytułować ten artykuł „Co prezes Kaczyński mówi o fotoradarach?”. Przyznam się, że miałem taką pokusę. Ale może lepiej nie uciekać się do takich chwytów, gdy mówimy o poważnych tematach: czyli o bezpieczeństwie ruchu drogowego.
Fotoradary mają w Polsce złą prasę
Na pytanie „czym są fotoradary?” większość ankietowanych zapewne odpowiedziałaby: „maszynkami do robienia pieniędzy”. Swoje trzy grosze do tego szkodliwego stereotypu dołożył swego czasu minister finansów Jacek Rostowski, który przyznał się do tego, że uwzględnił w budżecie państwa konkretną kwotę, jaką miały „zarobić” fotoradary.
Nikt nie lubi dostawać mandatów, więc złość na fotoradar jest dość zrozumiała. Ale tak naprawdę, wcale nie chodzi tu o zarabianie – zwłaszcza że obecnie każdy fotoradar musi przecież być żółty i poprzedzony odpowiednim znakiem drogowym.
Chodzi o bezpieczeństwo ruchu drogowego
Krystian Kaczyński z PolCam Systems podkreśla, że spółce najbardziej zależy na tym, by na polskich drogach zrobiło się po prostu bezpieczniej. Ma na poparcie swojej tezy konkretne statystyki.
Czym zajmuje się PolCam Systems? Jest to firma wchodząca w skład GRUPY WB: czyli polskiego holdingu działającego m.in. w branży obronnej, technologii infrastrukturalnej i elektromobilności. Spółka jest liderem rynku pomiaru prędkości i mandatowania. Konstruktorzy PolCam Systems projektują i sprzedają nie tylko fotoradary, ale i wideorejestratory i systemy monitoringu. To spółka znana na całym świecie, jej sprzęt znajduje klientów m.in. w Stanach Zjednoczonych, w Indonezji czy nawet w Ekwadorze. Korzysta z niego – i to od niemal dwóch dekad – także polska drogówka.
Wróćmy do statystyk dotyczących bezpieczeństwa
31 674: tyle wypadków drogowych miało miejsce na polskich drogach w 2018 roku. To – niestety – nadal dużo na tle większości krajów europejskich. Na szczęście, tendencja już od lat jest spadkowa. W 2009 roku mówiliśmy aż o 44 196 zdarzeniach. W 2010 roku ta liczba spadła do 38 832, by w 2011 nieco wzrosnąć: do 40 065. Od tamtego czasu spadała, z wyjątkiem roku 2016, kiedy to zanotowano wzrost do 33 684 względem niecałych 33 tysięcy rok wcześniej.
Można się zastanawiać, skąd wzięły się te wzrosty
Dlaczego liczba zdarzeń na polskich drogach czasami wzrastała? Większość czytelników zapewne obstawi, że to czysty przypadek: kwestia pogody, warunków, remontów dróg czy po prostu tego, jak akurat jeździli kierowcy.
Jest w tym na pewno ziarno prawdy. Ale powód jest jeszcze jeden. Istotny wpływ na statystyki ma sytuacja związana z fotoradarami. Wystarczy wspomnieć, że w 2011 roku z dróg zniknęły atrapy fotoradarów, a od tamtej pory każde urządzenie kontrolujące prędkość musi być żółte i oznakowane.
Kierowcy – owszem – nie lubili atrap, ale trzeba przyznać, że faktycznie przed nimi zwalniali, bo czasami w „skorupie” mógł kryć się prawdziwy radar. To poprawiało bezpieczeństwo w danych miejscach. Gdy atrap zabrakło, liczba wypadków wzrosła.
Z kolei w 2016 r. fotoradary zabrano Straży Miejskiej. Służba ta miała prawo kontrolować prędkość w dość „nietypowych” miejscach, za pomocą przenośnych fotoradarów. Gdy odebrano jej ten przywilej, liczba wypadków ponownie lekko wzrosła.
Podobnie jest z liczbą zabitych na drogach. W 2009 r. życie straciło w wypadkach 4572 osób. W 11 lat później – 2862. Tutaj także tendencja jest – na szczęście – spadkowa, ale również w latach 2011 i 2016 wykres piął się nieco w górę.
Suche statystyki to jedno…
…ale warto pamiętać, że za każdym z tych zdarzeń kryje się tragedia. Liczba 2962 czy nawet 4572 ofiar nie robi większego wrażenia. Co innego, gdy pomyślimy, że to tak, jakby co roku ginęło całe miasteczko. Jeszcze gorzej robi się, gdy zdamy sobie sprawę, że każdy z tysięcy wypadków to tragedia rodziny, bliskich i znajomych. Ktoś – mąż, ojciec, dziadek, brat albo żona, mama, babcia czy siostra – wyszedł z domu, jak gdyby nigdy nic. Ubrał się, dopił poranną kawę i wsiadł do auta, wcześniej zapewne planując weekendowy wyjazd albo wakacje… i nigdy już nie wrócił. Nie zdążył się nawet pożegnać.
To tragedie, których można było uniknąć
Metod na poprawę bezpieczeństwa jazdy jest wiele. Wystarczy wspomnieć o kampaniach społecznych czy tworzeniu odpowiedniej infrastruktury (remonty dróg, ale i budowanie fragmentów spowalniających ruch). Jedną z najskuteczniejszych jest kontrola prędkości. Jak widać w statystykach, działają nawet atrapy urządzeń. Jeszcze lepszy jest klasyczny fotoradar.
Wcale nie musi być ukryty. Jak mówi Krystian Kaczyński, w Polsce nie sprawdziłby się system stosowany między innymi w niektórych krajach Europy Zachodniej, czyli ukrywanie radarów np. w zaparkowanych samochodach czy w… koszach na śmieci. Zdarza się nawet, że takie urządzenia nie błyskają fleszem. Cel to wymuszenie na kierowcach przepisowej jazdy zawsze i wszędzie, ponieważ nigdy nie wiedzą, kiedy mogą zostać sfotografowani i ukarani mandatem.
Polski kierowca musi jednak mieć świadomość, że urządzenie zrobiło mu zdjęcie, ponieważ wtedy po prostu zaczyna wolniej jechać. Skoro już wie, że będzie musiał zapłacić mandat, a na jego konto trafią punkty karne, przez resztę podróży będzie jechać spokojniej – czyli bezpieczniej.
Fotoradar to również doskonały sposób na uspokojenie ruchu w niebezpiecznym miejscu
Oznakowany, żółty i poprzedzony znakiem fotoradar świetnie uspokaja ruch w okolicach szkół, przedszkoli czy przed niebezpiecznymi zakrętami.
Jak wynika z wyliczeń PolCam Systems, jeden fotoradar sprawia, że w danym miejscu dochodzi rocznie nawet do jedenastu zdarzeń mniej. Jedno urządzenie ratuje też jedno życie raz na dwa lata. Jak mówi prezes Krystian Kaczyński, w Indonezji od niemal dwóch lat działa 75 polskich fotoradarów. Łatwo policzyć, że uratowano w ten sposób około 200 osób. To o dwieście rodzinnych tragedii mniej. Jeśli to kogoś nie przekonuje, owszem – za fotoradarami przemawia także argument finansowy, choć trochę inny niż można by się spodziewać.
Obliczono, że jedna śmierć człowieka w wypadku „kosztuje” budżet państwa milion euro – cztery i pół miliona złotych. To koszt edukacji obywatela, jego opieki zdrowotnej czy podatków, których nie odprowadzi.
Fotoradary to nie wszystko, co produkuje firma PolCam Systems
PolCam Systems wytwarza także inne urządzenia służące poprawie bezpieczeństwa na drogach. To wideorejestratory, a także kamery, które są w stanie jednocześnie nagrywać nawet szesnaście samochodów. Urządzenia GRUPY WB nie skupiają się wyłącznie na rejestrowaniu przekroczenia prędkości. Wykrywają inne, niebezpieczne czy… irytujące innych wykroczenia, takie jak zmiana pasów w niedozwolonym miejscu, jazda na wprost z pasa do skrętu, czy rozmowa przez telefon bez użycia zestawu głośnomówiącego. Pomagają także w odnajdywaniu skradzionych aut albo sprawców kolizji, którzy uciekli z miejsca zdarzenia.
Wszystko po to, by drogi stały się bezpieczniejszym miejscem. To oczywiste, że kierowcy nie lubią dostawać mandatów. Tym, którzy jeżdżą przepisowo, nic jednak nie grozi, a nowoczesna technologia może ochronić ich bliskich. Statystyki nadal są ponure, ale liczba tragedii z roku na rok się zmniejsza. GRUPA WB ma w tym swój spory udział.
Materiał powstał we współpracy z GRUPĄ WB.