Elektryczne samochody klasyczne to pozeriada. Są idealne dla ludzi, którzy nienawidzą aut zabytkowych
Do napisania tego wpisu skłoniło mnie BMW E9 z układem napędowym Tesli.
Wiele razy na Autoblogu pisaliśmy o zelektryfikowanych samochodach klasycznych, lub też po elektryfikacji wizualnie przypominających klasyczne. Tym razem ktoś zelektryfikował klasyczne BMW E9, montując mu układ napędowy od Tesli. Jako „usprawiedliwienie” dla tego haniebnego czynu podaje się, że auto i tak było w beznadziejnym stanie, silnik był zatarty, więc dobrze że ktoś w ogóle je uratował, a to że potem przerobił je na prąd to w sumie spoko. Tak, ale nie.
Istnieje fundamentalna sprzeczność wewnętrzna w elektrycznym samochodzie udającym klasyka
Kolega z redakcji tłumaczy mi, że jest to propozycja dla ludzi, którzy chcą ładnie wyglądać w klasycznym samochodzie, tzn. lansować się za jego pomocą, ale absolutnie nie interesuje ich strona mechaniczna i potencjalne kłopoty z układem napędowym. Słowem oczekują docenienia jako fani klasyków, zarazem nienawidząc klasyków. Na wycieczkę rowerową zapewne przyjechaliby elektrycznym skuterem w kolarskich ciuchach, mówiąc że fajne to kolarstwo, te ubrania, kaski i okulary, tylko oni się strasznie męczą przy pedałowaniu więc wolą sobie siedzieć na tyłku, kręcić manetką i jechać. Na zawody bokserskie przynieśliby pistolet i zastrzelili rywala, mówiąc że najbardziej to oni lubią nokautować kogoś, tylko nie chcą się babrać z tym całym machaniem rękami i zbieraniem ciosów w pysk. To mniej więcej ten typ człowieka.
Elektryczny samochód udający klasyka nie jest w żaden sposób klasyczny
Jest to zewnętrzna powłoka, która ma udawać, że przynależysz do pewnej społeczności i że posiadasz pewne szczególne, rzadko spotykane już umiejętności, przeważnie spotykane u właścicieli klasyków. Umiesz zdiagnozować i naprawić prostą awarię, rozpoznajesz na słuch czy silnik dobrze pracuje, potrafisz zdobyć części do tego wozu, potrafisz prowadzić go w specjalny sposób, nieznany już dzisiejszym kierowcom. Wiesz kiedy wyciągnąć i schować ssanie, jak zredukować bieg z międzygazem i jak hamować na drugie wciśnięcie. A teraz zabierzmy te wszystkie umiejętności i zostawmy samą a'la klasyczną, zabytkową skorupę z napędem elektrycznym. Jesteś fanem klasyków? W takim samym stopniu jak jesteś fanem klasyków grając w gry typu Forza Horizon i Gran Turismo, gdzie wystarczy naciskać guzik na padzie i możemy czuć się jakbyśmy jechali samochodem bez tych wszystkich kłopotów związanych z jego eksploatacją.
Elektryczne samochody klasyczne są dla pozerów, ale świetnie pokazują obecny problem społeczny
Ludzie chcą żeby wszystko było łatwe, bezpieczne i natychmiast dostępne. Coraz mniej ludzi potrafi coś zrobić, ale bardzo wielu oczekuje, że wszystko będzie zrobione za nich. Od dziś chcę być fanem klasyków, mam tu trochę pieniędzy, proszę zbudować wobec mnie wrażenie, że jestem kimś takim. Proszę, oferujemy panu elektrycznego Jaguara E-Type, w nim wygląda pan jak fan klasyków, nie musi pan nic umieć. Chcę jeść zdrowo, nie umiem gotować, proszę oto dieta pudełkowa. Chcę latać ale boję się spadochronu i tego całego ryzyka, proszę oto wieża z wysokim ciśnieniem powietrza, które cię uniesie, chcę się wspinać ale boję się spaść, proszę oto ścianka wspinaczkowa, i tak dalej i temu podobne – wszystko to fałszywe emocje na pokaz. Mają tylko spowodować, że będziemy sądzić że czujemy coś ekscytującego, ale bez żadnego ryzyka. Szczytowym osiągnięciem tej potrzeby społecznej są rollercoastery. Raz pojechałem takim rollercoasterem, jest to coś potwornego – ludzie chcą czuć ten moment jakby zaraz mieli spaść i zginąć, zarazem wiedząc że wcale nie spadają i nie giną.
Wszystko ma być łatwe i bezpieczne, zapewniając fejkowe uczucia, udające prawdziwe
Problem w tym, że gdy jest za łatwo, społeczeństwo uwstecznia się. Następuje zwój w miejsce rozwoju. Tylko niebezpieczeństwo i trudności napędzają do działania, do ulepszeń i do rozwijania się. Elektryczne samochody klasyczne są jak żywcem wyjęte z opowiadania Stanisława Lema o najwyższej fazie rozwoju, gdzie dana społeczność osiągnęła już wszystko i wszystko miała, więc jedyne co im pozostało, to leżeć w bezruchu. To samo jest z elektrycznym klasykiem: masz już wszystko, chcesz żeby cię podziwiano, więc wsiadasz, wciskasz guzik i jedziesz. Można sobie darować opowieści o tym, że robisz to po to, żeby ratować planetę, chyba że twoje ego ma wielkość planety, to wtedy tak.
Nikomu nie bronię żeby przerobili na napęd elektryczny co tylko chcą
Mogą też przyjechać motocyklem na wyścig rowerowy, a nawet, co ostatnio modne, mogą będąc dwumetrowym drabem wziąć udział w zawodach pływackich z kobietami i wygrać – może trochę grają na kodach, ale ostatecznie liczy się ta satysfakcja. Na wszelki wypadek jako samozwańczy prezes Polskiej Federacji Graciarskiej i przewodniczący Stowarzyszenia Użytkowników Złomu informuję, że nie będę zatwierdzał elektrycznych klasyków do udziału w imprezach aut zabytkowych. Auta zabytkowe mają wydawać dziwne dźwięki, ciec i się psuć. To jest element tej przygody, po odarciu jej z tych cech zostaje tylko pozeriada. Nawet nie wiedziałem że jest takie słowo, właśnie je wymyśliłem. A teraz nara, idę się ubrudzić, żeby pozostać w zgodzie z własnymi poglądami.