Dojazdolator przekonał mnie, że do pracy lepiej jeździć samochodem. Liczby nie kłamią
Warszawski Transport Publiczny uruchomił kalkulator kosztu dojazdu do pracy pod nazwą Dojazdolator. Można tam wpisać dane dotyczące swojego dojazdu do pracy i sprawdzić, czy nie bardziej opłaca się wybrać komunikację zbiorową.
Od lat nie jeżdżę do pracy, choć przez 10 lat mojego życia jeździłem codziennie, różnymi środkami transportu. W lecie przeważnie rowerem, żeby nie wydawać kasy na paliwo. Do pracy jednak jeździ żona, więc miałem dobre dane, żeby skorzystać z kalkulatora o dziwnej nazwie „Dojazdolator”.
W Dojazdolatorze trzeba podać odległość do pracy i z powrotem, spalanie, koszt parkingu i cenę litra paliwa
Wtedy kalkulator poda nam, ile wydajemy miesięcznie na dojazdy do pracy i porówna to z kosztem dojazdu do pracy komunikacją zbiorową, który jest stały i wynosi 98 zł miesięcznie dla osób z „uprawnieniami warszawiaka”, czyli zameldowanymi w stolicy. Dobrze, wpisałem założenie pierwsze, czyli własną żonę:
Z obliczeń wynika, że jeżdżąc samochodem, żona jest o 18 zł miesięcznie do przodu. Oczywiście nie jest, bo samochód trzeba było jeszcze kupić, ubezpieczyć, trzeba go gdzieś parkować (płacę za miejsce parkingowe pod blokiem, bo chcę mieć swoje własne).
Wprowadziłem więc takie dane, jakbym dalej jeździł do mojej poprzedniej redakcji
I to nie oszczędnym autem, ale moim byłym Mercedesem klasy E z dwulitrowym silnikiem benzynowym. Po mieście spalał ok. 9,5 l/100 km, ale mój dojazd do pracy nie był w całości po mieście, większość odbywała się po trasie Siekierkowskiej, więc mogę przyjąć, że spalałby 9 litrów. Tam i z powrotem było 18 km. Wyszło 200 zł na miesiąc, czyli 102 zł więcej niż jazda komunikacją zbiorową. Kurczę blade – a gdybym do pracy jeździł Chevroletem Suburbanem, który pali 25 l benzyny na 100 km, a potem z niego przesiadł się na komunikację miejską – to dopiero bym zaoszczędził!
Te wyliczenia są nierealne, a wszystko stoi na głowie
Już przy dojeździe 9 km w jedną stronę autem, które pali 9 l LPG na 100 km – dość realne założenie – mamy wyrównany koszt samochodu i komunikacji miejskiej. Komunikacja zbiorowa, biorąc pod uwagę wyłącznie koszty, przestaje się opłacać, jeśli mamy blisko, a nasz samochód mało pali. To wszystko jest postawione na głowie. Kiedy mamy blisko, to zapewne bardziej opłaca się jechać autobusem czy tramwajem niż targać samochód na trzykilometrową przejażdżkę. Można dojechać rowerem i się nie spocić. Można nawet pójść piechotą. Z Dojazdolatora wynika, że jeśli mamy bardzo blisko, to bardziej opłacalny jest dojazd samochodem.
Tymczasem jest kompletnie odwrotnie
Bez czynnika czasu ten kalkulator jest tak przydatny jak klimatyzacja na Antarktydzie. Co z tego, że dojeżdżając komunikacją zbiorową te 9 km zaoszczędziłbym 2 zł względem dojazdu samochodem, skoro przeważnie zajęłoby mi to dwa razy dłużej. Jeździłem do pracy samochodem (jak była brzydka pogoda) nie z egoistycznej chęci wożenia własnego tyłka, zasmrodzania miasta i robienia brum-brum, tylko tak było O WIELE SZYBCIEJ. Z moich doświadczeń wynikało, że było to nawet 3 razy szybciej. Komunikacją miejską z jedną przesiadką jechałem minimum 45 minut, samochodem bez korków – 15 minut. To był jedyny powód, dla którego targałem samochód do pracy. Gdyby dojazd komunikacją zbiorową był szybszy, nie zastanawiałbym się ani chwili.
Tymczasem na przykład wskazany powyżej przypadek mojej żony wcale nie jest odosobniony, ma do pracy 7 km – ok. 20 minut samochodem, bo trasa bywa zakorkowana, ale dojazd autobusem wymagałby najpierw przesiadki w tramwaj, a potem dojścia od pętli tramwajowej do biura przez prawie dwa kilometry, gdzie nie jeździ już żadna komunikacja publiczna. To w najlepszym razie godzina, i to jeśli nic nam nie ucieknie. 7 km w godzinę to totalny absurd – jadąc nawet bardzo powolutku rowerem osiągamy prędkość 12 km/h.
Im dalej do pracy, tym samochód ma większy sens
Jeśli masz do pracy 25 km, to zapewne dojazd komunikacją zbiorową zajmie tak dużo czasu, że można go potraktować jako pomysł z innej planety. Chyba, że masz komfort dojechania pociągiem, który nie stoi w korku, albo po prostu jedziesz z jednej końcowej stacji metra do drugiej. Przeważnie jednak tak nie jest i ludzie wydostają się ze swoich podmiejskich, łanowych osiedli za pomocą samochodu, bo nie ma tam nic innego. Nie znam nikogo, kto jeździ do pracy samochodem, bo tak jest wolniej i drożej niż komunikacją zbiorową. Jest albo taniej – co Dojazdolator brutalnie udowadnia – albo na tyle szybciej, że zaoszczędzony czas wart jest tej różnicy. Istnienie Dojazdolatora jedynie potwierdza, że wybór samochodu jako prywatnego środka transportu wynika najczęściej z logicznego rozumowania i umiejętności liczenia. Dopóki komunikacja zbiorowa nie będzie szybsza niż prywatna – jest zero szans na zmianę. Na szczęście to nie mój problem, bo jak już nadmieniłem na początku, dojazd do pracy to rzecz nieznana mi od lat. Jednak ten, kto wymyślił Dojazdolator i wydał pieniądze na jego reklamę w radiu, powinien dobrze policzyć, czy aby na pewno ten wydatek miał ręce i nogi. A nie czekaj, przecież to publiczna forsa...