Dodge Charger Daytona SRT Concept to wegański burger. Zaryczy 126 decybelami z głośnika
Doszliśmy do poziomu, który przewidział genialny pisarz Jacek Nawrot w swojej książce dla dzieci „a w Patafii nie bardzo”. Samochody wyposaża się w instalację do ryczenia.
Ulicą jechał powoli mikrobus z czterema potężnymi głośnikami. Wjechał w boczną uliczkę, zatrzymał się i zaczął ryczeć jakąś obłąkaną muzykę, aż powietrze dudniło. Wnet ustawiła się koło niego kolejka, z sąsiednich pensjonatów i restauracji wybiegali ludzie i dołączali do niej, wszystko szło bardzo sprawnie, felery leciały szybko do wyciągniętej przez okno ręki. Ryk głośników ucichł, samochód odjechał, wsunął się znowu w boczną uliczkę dwieście metrów dalej i z powrotem zaczął ryczeć.
O co tu chodziło? To proste, Patafijczycy płacili kierowcy busa za nieryczenie.
To elektryczne coupe z napędem na cztery koła, które ma zapowiadać w pełni elektrycznego Dodge'a Chargera lub Challengera na rok modelowy 2024. Jego konstrukcja i wyposażenie każą mi uznać, że w USA żyją już w idiokracji.
Z mniej istotnych elementów to mamy na przykład „wielobiegową” przekładnię eRupt (piękna nazwa, czekam jeszcze na eRect), która ma dodać temu autu wrażeń pożądanych przez prawdziwych fanów muscle cars. W opisie tej skrzyni, który jest niezwykle oszczędny, napisano tylko że będzie ona „elektromechanicznie zmieniać biegi”. Jakie biegi? W samochodzie elektrycznym? To zapewne zbyteczny gadżet, typowy „quirk”, który ma zachęcić klientów do zainteresowania tym pojazdem.
Jest to odpowiednik sztucznego mięsa w wegańskich burgerach: zróbmy wszystko, żeby nasze niemięso wyglądało, pachniało i smakowało jak mięso. Samochody elektryczne nie potrzebują skrzyń biegów, więc musimy taką zrobić, żeby wyglądał jak benzynowy. Brakuje mi jeszcze żeby ten elektryczny Dodge miał taki malutki zbiornik na benzynę, żeby ci petrolheadzi mogli go sobie jednak czasem zatankować. Potem ta benzyna by się z czasem powolutku ulatniała przez jakiś parownik.
Najważniejsza jest jednak instalacja do ryczenia
Nazywa się „Fratzonic Chambered Exhaust”, przy czym Fratzonic nie znaczy zupełnie nic i odnosi się do słowa „fratzog” wymyślonego w 1962 r. jako określenie dla logotypu Dodge w postaci trójkąta, stosowanego w tamtych latach.
Oczywiście nazwa jest całkowicie myląca, ale rozumiem że o to chodziło. Fratzonic Chambered Exhaust to nie jest żaden wydech, tylko jest to instalacja do ryczenia składająca się ze wzmacniacza i głośników oraz komory rezonansowej z tyłu auta. W założeniu ma ona wydawać szokujący dźwięk, który nazwano „Dark Matter” (ciemna materia) o natężeniu aż do 126 decybeli. Trudno mi znaleźć słowa, które dobrze opisałyby tę koncepcję, a nie byłyby wulgarne.
Oto samochód elektryczny, którego główną zaletą jest to, że przemieszcza się w ciszy, zostaje wyposażony w instalację służącą do bezmyślnego i idiotycznego hałasowania, ponieważ jest to „muscle car”. A muscle car, jak wiadomo, musi razić wszystkich naokoło swoim hałasem aż do obłąkania. Nie po to kupiłeś/aś muscle cara, żeby inni mieli święty spokój. Mają słuchać twojego ryczenia albo zapłacić ci 50 felerów, wtedy wyłączysz ten Fratzonic.
Prześmieszne jest obserwowanie, jak producenci aut sportowych wiją się przyszpileni przez elektryfikację
Samochody elektryczne nie są ekscytujące, więc oni muszą je uczynić ekscytującymi, zrobić z mieszanki roślinnej pysznego steka. Instalacja do ryczenia to tylko jeden z pomysłów. Mam jeszcze parę innych: instalacja do produkowania dymu (kolor dymu można zmieniać), miotacz płomieni (niby już było, ale nie zaszkodzi powtórzyć) i funkcja remote burnout, czyli wysiadasz z auta, włączasz ten tryb i samochód samoczynnie kręci bączki paląc gumę bez twojej obecności. Jak podjedzie policja, to wyłączasz tę funkcję i mówisz, że nic o tym nie wiesz ani w ogóle cię tam nie było, i kontynuujesz jedzenie wegańskiego burgera.