REKLAMA

Znajomy zapytał, czy kupić teściowej chińskie auto. Odpowiedziałem: a jak bardzo ją kochasz?

Zadzwonił dziś do mnie znajomy z ciekawym pytaniem. Wiesz, moja teściowa widziała taki samochód Omoda 5 i jej się spodobał. Ty się znasz, warto takie coś kupować?

Znajomy zapytał, czy kupić teściowej chińskie auto. Odpowiedziałem: a jak bardzo ją kochasz?
REKLAMA

Kiedyś jak byłem młody, to chciałem pomagać ludziom. No wiecie, kiedy pytali mnie jaki samochód powinni kupić. Jeżeli uważałem, że ich własny pomysł był kiepski, to starałem się coś doradzić. Ale z wiekiem zauważyłem, że ludzie nie słuchają. Ludzie chcą jedynie wiedzieć, że ich własny pomysł jest świetny. I dlatego po prostu zacząłem odpowiadać - super - to jest właśnie to, czego szukasz. Ale dzisiaj znajomy wybił mnie z rytmu. Po raz pierwszy ktoś zapytał mnie o to, czy warto kupić chiński samochód. Mamy w redakcji już pewne doświadczenie z chińszczyzną, ale kiedy usłyszałem w słuchawce Omoda 5, to mnie zatkało i nie byłem pewien, czy użyć swojej tajnej broni „to świetny pomysł”. Zapytałem żartobliwie, czy kocha swoją teściową i usłyszawszy odpowiedź, poczułem potrzebę poradzenia czegoś na serio.

REKLAMA

Czy warto kupić chińskie auto?

To nie chodzi o to, że mam cokolwiek przeciwko Omodzie 5, bo nią nie jeździłem i nie wiem, jaka jest na żywo. Odpowiedziałem to, co powiedziałbym, usłyszawszy nazwę jakiegokolwiek innego samochodu z Kraju Środka. Mianowicie, że Chiny dopiero wchodzą na polski oraz europejski rynek i ten kij ma dwa końce. Z jednej strony można liczyć na świetny stosunek jakości do ceny i potencjalnie świetne warunki gwarancji. Jednak z drugiej strony istnieje wiele niewiadomych. Które marki przetrwają pierwszy okres oraz jaka będzie wartość rezydualna pojazdów po kilku latach. Co teściowej po gwarancji na 5 lat, jeżeli za rok firma się zawinie. Tak samo co teściowej po segmencie D w cenie segmentu C, jeżeli za 5 lat sprzeda go za cenę używanego roweru. Ekspansja na nowe rynki w biznesie nazywa się inwestowaniem, ale tak naprawdę to w tym przypadku powinna nazywać się eksperymentowaniem. To nie jest wprowadzanie Coca-Coli do Bloku Wschodniego. Rynek samochodowy jest dziś nasycony i naprawdę nie wiadomo, co z tego będzie. 

I tutaj powstanie zasadnicze pytanie: czy chcemy, żeby ten eksperyment odbywał się za nasze pieniądze?

Ja wiem, że ja nie chcę i to samo poradziłem znajomemu. Z chińskim autem są obecnie tzw. dwa uda. Udo się, albo się nie udo. A ze starą gwardią jest inaczej. Wiadomo, czego się spodziewać - oczywiście mniej więcej - ale wiadomo. I właśnie dlatego zaleciłem poszukiwania samochodu, który w locie określiłem jako „old money”. Pewien influencer nazwiskiem Miller pewnie zaraz stwierdzi, że nie wiem, co mówię, ale myślę, że wy - czytelnicy - dobrze wiecie, o co mi chodzi. Żeby kupić coś znanego, od marki ze znaną pozycją na rynku i tyle.

REKLAMA

Bo jeśli miałbym wydać swoje własne pieniążki, to serio wolałbym właśnie tak je ulokować. Nie dlatego, że uważam chińskie samochody za kiepskie. Dla mnie po prostu jest za wcześnie, ale z pewnością wiele osób stwierdzi inaczej. Jedynym wyjątkiem od reguły Volvo, które jest w rękach chińskiego Geely od 2010 r. Pozycja tej marki jest dość mocna oraz stabilna, ale akurat Volvo nie ma nic do zaoferowania teściowej kolegi. A wy co sądzicie o kupowaniu chińskich samochodów? Kochacie swoje teściowe?

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA