Wysokoobrotowy silnik z manualem - to według mnie najlepsza konfiguracja napędu. Ale na co dzień chętnie wybrałbym zupełnie inną.
Przez ostatnie -naście lat najeździłem się różnymi samochodami. Od 60-konnego Citigo, po Lambo Huracana Performante i Rollsa Phantoma. Po każdym spotkaniu z samochodami testowymi z przyjemnością wracam do swoich. Trzymam w garażu dawno-pełnoletnią Hondę, która przypomina mi o tym, jak jeżdżą samochody bez systemów wspomagania, nieodporne na prawa fizyki. I zwykłego, współczesnego, nieźle wyposażonego kompakta, tak by na co dzień mieć kontakt z aktualną motoryzacją i przyzwyczajenie do współczesnych systemów bezpieczeństwa i wspomagaczy kierowcy.
Gdy mam ochotę po prostu się przejechać, wsiadam w „staruszkę”.
Civic ma 21 lat, wysokoobrotowy silnik B18C4, fabryczną skrzynię pięciobiegową z mechanizmem różnicowym o ograniczonym poślizgu i waży niewiele ponad 1000 kg. Przy 120 km/h jest już nieprzyjemnie głośny, a przy 140 odpala się Vtec, obrotomierz dobija do 5 tys. i robi się turbo-głośno, tylko że bez turbo. Obrotomierz rozkręca się do ponad 8. Obiektywnie - przyjemność podróżowania żadna, ale uwielbiam to auto.
Podobnie uwielbiam to drugie, również z manualną przekładnią.
Pod maską ma zwykły, turbodoładowany silnik benzynowy o pojemności porównywalnej z kuchennym czajnikiem. Jeżdżę nim załatwiając codzienne sprawunki w mieście i zabieram w trasę. Wachluję drążkiem zmiany biegów i cmokam nad tym jak sprawnie przeskakuje z jednego w drugie położenie. Cisnę sprzęgło we wrocławskich korkach i zupełnie mi to nie przeszkadza.
Albo nie przeszkadzało. Do wczoraj.
Mój ukochany kompakt porządnej marki świetnie wypadającej w rankingach niezawodności już drugi raz ostatnio stoi w serwisie. Tym razem gwarancyjne usunięcie usterki trwa trochę dłużej, a ja zdążyłem przywyknąć do auta zastępczego. Tego samego modelu, którym jeżdżę na co dzień, ale w innej wersji nadwoziowej i z bezstopniową przekładnią CVT.
CVT - przeklinane przez każdego szanującego się kierowcę w Europie.
Bo nie zmienia biegów, bo hałasuje, wręcz wyje jak odkurzacz, ograbia silnik z dynamiki i w ogóle jest nieznośne. Kiedyś wiozłem rodzinę dużym SUV-em jednej z japońskich marek i przy każdym manewrze wyprzedzania dzieciaki pytały, czy z autem aby na pewno jest wszystko w porządku, bo wyło, a nie bardzo było czuć na plecach przyspieszenia. I to problem nie tylko moich dzieciaków, bo podczas prezentacji ostatniego Priusa inżynier Toyoty powiedział mi wprost, że auto mogło być jeszcze bardziej oszczędne, ale europejski klient nie znosi hałasu CVT i konieczne było wprowadzenie emulatora przełożeń, by bezstopniowe CVT udawało zwykły automat. Odkurzacze lubi chyba tylko Tymon.
I podobnie jest w moim samochodzie zastępczym.
Ma przekładnie bezstopniową, a czuję, widzę i słyszę, że zmienia przełożenia. I robi to tak sensownie, że zupełnie mi nie przeszkadza, że to CVT. Ba, wczoraj doszedłem do wniosku, że chętnie bym się przesiadł na nie na stałe. Zapewnia bardzo przyzwoitą dynamikę, a jak chcę się pobawić w zmianę biegów, albo hamowanie silnikiem, mogę poklikać manetkami za kierownicą. Ale zwykle się nie bawię, kulając się za codziennymi sprawami po mieście mam w głowie zupełnie inne tematy, niż igraszki z układem napędowym. Za to cenię sensowne zużycie paliwa. Napędzam auto, utrzymuję prędkość, a silnik pracuje sobie w najbardziej wydajnym zakresie obrotów.
To nie jest tak, że wcześniej nie jeździłem automatem, czy CVT.
Chodzi o to, że po raz pierwszy mam okazję pojeździć dłużej takim samym autem jak moje prywatne, tyle, że z inną skrzynią. I jedyna odmiana, w stosunku do tego, do czego przywykłem jako do swojego, to brak konieczności zmiany biegów. Co gorsza, wcale nie czuję, że nie mogąc zmieniać biegów coś tracę. Dynamika - podobna, poziom hałasu w kabinie - bez zmian. Jak zatęsknię za manualem, to mogę przesiąść się do „staruszki”. Ale po krótkiej przejażdżce nią i tak z przyjemnością wracam do CVT.
Aż się boję co będzie następne! Przesiadka do elektryka?