Dobrze, że nie pracuję w ASO. Od niektórych klientów można dostać wysypki
Z przerażeniem przeczytałem mrożącą krew w żyłach historię o tym, jak to ASO zniszczyło komuś samochód i oszukało go na pieniądze.

Historia zaczyna się w momencie, kiedy właściciel Peugeota 308 GTi, pan D., zauważył w swoim samochodzie zdeformowaną listwę przy drzwiach. Ja pewnie nawet bym nie zwrócił na to uwagi, no ale na pewno są ludzie, którzy dostrzegają takie drobnostki. Auto na gwarancji, więc listwę trzeba wymienić. Listwę wymieniono, przy okazji właściciel zgłosił też głośną pracę układu hamulcowego. ASO na wszelki wypadek wymieniło mu tarcze i klocki.
I co najgorsze, zarysowało zacisk hamulcowy
Samochód z zarysowanym zaciskiem nadaje się tylko na złom. To oczywista rzecz. Auto zostało bezpowrotnie zniszczone, już nigdy nie będzie w oryginalnym stanie, i to nawet mimo tego że ASO polakierowało odpryśnięty zacisk na ten sam kolor. Ale to jeszcze nic, musicie poczytać dalej. Tylko nie przed snem, bo potem nie zaśniecie i będziecie mieć koszmary. Czy wyobrażacie sobie, że wymieniona listwa po wymianie dalej była wadliwa? Ja bym tego tak nie zostawił, wadliwa listwa przy drzwiach ma bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo jazdy. Kierowca nie może się skupić na bezpiecznym prowadzeniu, bo jego myśli obsesyjnie krążą wokół tego, że jedna z listewek ramki drzwi odstaje bardziej niż inne.
Listewki wymieniano i wymieniano
Cały czas było źle. I jeszcze porysowano inną listewkę. A potem jeszcze zniszczono wnętrze, właściwie zdemolowano je całkowicie, wkładając do niego urządzenie ozonujące. Z jakiegoś powodu we wnętrzu powstały zarysowania oraz – co już naprawdę haniebne – doszło do odgniecenia tapicerki fotela. Wygląda to trochę tak, jakby klient w ogóle nie używał swojego samochodu i wszystkie ślady jego użytkowania wynikały z niechlujności mechaników z ASO. Wysoce nieprawdopodobne jest przecież, żeby zarysowania na plastikach drzwi powstały przy wsiadaniu, a odgniecenie na fotelu – od siedzenia na nim. Równie przerażające wydaje się to, że w tylnych kołach zapiekły się śruby i zdjęcie ich było utrudnione. To na pewno też wina ASO. Tu poszło o to, że ponoć miesiąc wcześniej podczas przeglądu koła zdejmowano, a już w następnym miesiącu nie dawało się ich zdjąć, bo się zapiekły. Zdaniem właściciela samochodu, jest to nieprawdopodobne. Moim zdaniem jest, ale na szczęście nie jestem mechanikiem z ASO.

Wisienką na torcie jest oszustwo finansowe jakiego się dopuszczono. W cenniku widniała kwota 80 zł, ale przy kasie nakazano klientowi zapłacić 89 zł. Tym sposobem oszukano go na 9 zł.
Reasumując, samochód jest kompletnie zniszczony, a finanse właściciela w ruinie. Nie pozbierałbym się po takim ciosie. Zapewne oddałbym ten samochód na złom i przesiadł się na składaka typu „Jubilat”. Swoją drogą, chciałbym mieć tyle wolnego czasu.

Moje przerażenie nie wynika bynajmniej ze stopnia zniszczeń samochodu
Powiedziałbym, że tam w ogóle żadnych zniszczeń nie ma. Są jakieś ślady napraw i eksploatacji. Ciekawe ile śladów eksploatacji powstałych za sprawą właściciela ma już ten samochód, i czy właściciel za każdym razem pozywa kamień, że uderzył mu w próg. Moje przerażenie wynika z tego, że wczułem się w rolę pracownika autoryzowanej stacji obsługi, który musi zachowywać profesjonalizm w starciu z klientem awanturującym się o 9 zł i wygniecione siedzenie. Jak to dobrze, że nie mam nowego samochodu, bo gdybym miał, to może stałbym się taki sam. A póki mam graty, to nic mi nie przeszkadza, jeśli tylko jeżdżą do przodu i do tyłu.
Wspomnianemu ASO zalecam ustawienie szyldu: wpuszczamy tylko w krawatach
Klient w krawacie, jak wiadomo, jest mniej awanturujący się.