Jeden błąd wykańcza elektryczne trojaczki. Po 10 latach eksploatacji są do niczego
Elektryczne trojaczki w postaci Mitsubishi i-MiEV, Citroena C-Zero i Peugeota iOn nie zestarzały się dobrze. W ogłoszeniach coraz częściej pojawiają się pojazdy uszkodzone w groszowych cenach, a symbol błędu P1A15 przewija się na wszystkich forach z pytaniem „co teraz?”.

Trafiłem ostatnio na ogłoszenie Citroena C-Zero z uszkodzonymi akumulatorami trakcyjnymi. Chciałem nawet go kupić, proponując uczciwą cenę 5000 zł. Zamiast tego zacząłem rozmawiać ze sprzedającym i dowiedziałem się bardzo dużo o problemach tych samochodów. Jako że są to elektryczne pojazdy mające ponad 10 lat, to dają one dobry obraz tego, z czym będziemy mierzyć się za 5-10 lat w przypadku nowych aut na prąd. Na dzisiejsze warunki te elektryczne trojaczki są oczywiście na swój sposób zabawne - malutkie, śmiesznie stylizowane, o żenująco małym zasięgu – ale to nadal pełnoprawne samochody elektryczne i wiele z ich awarii dotknie też nowsze pojazdy, tyle że za jakiś czas.
Użytkownik kupił C-Zero z błędem P1A15
Typowa sytuacja dla tego pojazdu: próbujemy go uruchomić, pojawia się żółta kontrolka samochodu („check EV”) i na tym się kończy. Diagnostyka wykazuje błąd P1A15. Potem trzeba przeklikać się przez 47 stron wątku na forum myimiev.com, gdzie są dziesiątki użytkowników z tym samym problemem, a na końcu dowiadujemy się, że to może być układ pomiaru napięcia w inwerterze, ale może nie. Istnieją druciarskie sposoby napraw problemu, jak na tym filmie, a może się okazać, że to znacznie większy kłopot. Tak to się potoczyło też i w opisywanym przypadku.
Auto ma uszkodzone akumulatory i jest w stanie przejechać do 20 km, pod warunkiem utrzymywania niskiej prędkości miejskiej. Po „odstaniu” czyli wyrównaniu się napięć w ogniwach można pokonać kolejne 20 km. Oznacza to, że pojazd jest raczej bezużyteczny do innego celu niż wycieczka do sklepu i z powrotem po wsi. Z diagnostyki wynika, że do wymiany kwalifikuje się 18 z 80 ogniw. A że jedno ogniwo typu LEV50 kosztuje 190 zł, to same części wyjdą (minimum) 3420 zł, plus inne elementy i robocizna – można przyjąć, że za ok. 5000 zł da się ten samochód przywrócić do sprawności. Mowa o cenie netto...

Ciekawa jest historia tego egzemplarza
Służył w policji watykańskiej i był ładowany tylko z miejskich ładowarek, co istotnie wpłynęło na degradację ogniw. Nowsze samochody elektryczne z chłodzeniem wodnym nie są już aż tak czułe na szybkie ładowanie, ale nie należy uznawać, że w związku z tym ich baterie będą wieczne. Mamy więc dziewięcioletni samochód, wyprodukowany w 2016 r., z przebiegiem 59 tys. km, który niespecjalnie nadaje się do dalszej eksploatacji bez inwestycji na poziomie 5000 zł (minimum). A to sprawia, że zakup lekko uszkodzonej, ale dużo świeższej, większej i lepiej wyposażonej Dacii Spring wydaje się dużo sensowniejszym pomysłem. Wskutek tego należy uznać, że wszystkie te elektryczne trojaczki w postaci Mitsubishi, Citroena i Peugeota to już youngtimery. Szybko poszło, jak na samochód produkowany do 2020 roku.

Można by zainwestować dużo więcej i otrzymać samochód niemal współczesny
Mowa o wymianie akumulatora na znacznie większy. Jest możliwe, aby stworzyć elektrycznego potwora w postaci Citroena C-Zero z zasięgiem ponad 200 km, tyle że koszt takiej operacji zamknie się w przedziale 20-25 tys. zł (i tak nieco taniej niż gdy pisałem ten wpis). Samochody elektryczne są w pełni regenerowalne i można je ożywiać nowymi ogniwami akumulatorów wielokrotnie, pytanie komu będzie chciało się to robić, gdy państwo oferuje niemałą dopłatę do auta fabrycznie nowego. Taka sama dopłata powinna przysługiwać każdemu, kto chce zreanimować uszkodzone lub zdegradowane auto elektryczne, wtedy nagle ten błękitny C-Zero stałby się atrakcyjnym towarem. A tak – mamy 9-letni samochód w postaci ozdoby ogródka lub do jazdy wokół podwórka. Rozumiem, że elektryczna rewolucja musiała jakoś się zacząć, niestety jej początki zestarzały się słabo.