Znak STOP nie powinien obowiązywać rowerzystów. Pora zauważyć, że ten przepis jest martwy
Pewien rowerzysta ze Śląska przejechał przez znak „STOP” bez zatrzymania, za co został ukarany przez policję mandatem. Odwołał się do sądu, gdzie przegrał w dwóch instancjach. To wszystko dlatego, że dał się złapać.

Istnieją dwa osobne systemy, które nakładają się ze sobą tylko w pewnej części: to jest ustawa Prawo o ruchu drogowym i prawdziwe życie. Oczywiście prawdziwe życie i normalny ruch w wielu przypadkach odpowiada ustawie: jeździmy po prawej stronie, przeważnie też stoimy na czerwonym, częściej przepuszczamy pieszych na pasach, odkąd stało się to dla kierowców obowiązkowe. Istnieje jednak szara strefa ustawy P. o r.d., czyli przepisy nakazujące kierującym określone zachowanie się, do których nikt się nie stosuje. Z głowy mogę wymienić kilka z nich:
- ograniczenie do 30 km/h tam, gdzie jest szeroka, normalna droga – nikt nie jedzie 30 km/h;
- zakaz parkowania mniej niż 10 m od przejścia dla pieszych - nagminnie łamany i nieegzekwowany;
- zakaz jazdy rowerem po przejściu dla pieszych – miejscami to wręcz nierealne do spełnienia, trzeba byłoby zsiadać z roweru co minutę jazdy, bo komuś się nie chciało namalować przejazdów rowerowych;
- nakaz wożenia w foteliku dzieci do 150 cm wzrostu - spróbujcie wsadzić w fotelik dziecko, które ma 148 cm wzrostu. Jest to po prostu niemożliwe, nawet nie ma takich fotelików.
Jednak wśród wielu martwych przepisów jest ten jeden, najmartwszy
Obowiązek zatrzymania się przed znakiem STOP dotyczący rowerzystów. Już kierowcy słabo respektują STOP, najczęściej traktując go jako rodzaj trójkąta „ustąp pierwszeństwa przejazdu”, czyli podjeżdżają, rozglądają się i jeśli nic nie jedzie – ruszają. W przypadku rowerzystów odsetek osób lekceważących ten znak sięga chyba stu procent. Mam taką sytuację po drodze od domu do warsztatu, gdzie znak STOP stoi na bardzo uczęszczanej drodze rowerowej Warszawa-Powsin. Nie widziałem jeszcze, żeby jakiś rowerzysta przed takim znakiem się zatrzymał.
Ukarany rowerzysta wyciągnął w sądzie sensowne i logiczne argumenty
Zauważył, że po pierwsze rowerzyście jest się trudniej zatrzymać i ruszyć niż kierowcy samochodu, ponieważ wymaga to o wiele większego zaangażowania fizycznego. Utrzymać rower w stanie toczenia się jest względnie łatwo, ale doprowadzić do zupełnego zatrzymania, a potem ruszyć z miejsca – to już znaczny wysiłek, plus niepotrzebna konieczność podparcia się nogą. Ponadto rowerzysta z natury ma o wiele lepszy ogląd sytuacji na drodze, ponieważ nie ogranicza go żadna szyba ani słupki. Siedzi wyżej niż kierowca auta osobowego, a porusza się wolniej od niego. Nie istnieje faktyczny powód, dla którego rowerzysta musiałby się zatrzymać przed znakiem STOP - wystarczy, żeby się rozejrzał, czy może kontynuować jazdę, istotnie zmniejszając prędkość – tak, żeby w razie potrzeby mógł ustąpić pierwszeństwa.
Sąd oczywiście nie wziął tego pod uwagę
Wiadomo – liczy się tylko litera prawa. Nieważne, czy ma ono sens i czy w ogóle jest przez kogokolwiek respektowane. Jest znak, masz się zatrzymać, koniec. Takie traktowanie prawa sprawia, że ludzie go nienawidzą i kojarzy im się ono z represjami. Gdyby pozwolić rowerzystom traktować znak STOP jako trójkąt „ustąp pierwszeństwa”, mieliby oni łatwiej, a w kwestii bezpieczeństwa ruchu drogowego nie zmieniłoby się absolutnie nic. Wiem to na sto procent, ponieważ ta sytuacja już trwa, tylko prawo jest do niej niedostosowane i należy je zliberalizować.
Tak zrobili już choćby Francuzi, którzy w niektórych miejscach pozwalają rowerzystom na przejazd na czerwonym, pod warunkiem że nic nie jedzie. W Polsce na wielu ulicach dopuszczono już kontraruch rowerowy, czyli jazdę „pod prąd” rowerem na drodze jednokierunkowej. Również nie zmieniło to nic w kwestii bezpieczeństwa ruchu drogowego. Ale przecież wiadomo, że sądom i policji nie chodzi o żadne bezpieczeństwo, tylko po to, żeby było kogo ukarać, bo od tego są. Dlatego pamiętajcie – najważniejsze to aby nie dać się złapać.
Zdjęcie główne: Pixabay - Surprising_Media