Na pewno mało wam znaków drogowych. No to uwaga, jest pomysł na jeszcze jeden
Miałby to być znak zakazu B-45. Na razie pomysł ma postać petycji do ustawodawcy, ale jak znam życie, to nikt nie odpuści okazji do zwiększenia liczby znaków drogowych.
W Polsce jest taka liczba znaków drogowych, że pewnie można byłoby nimi obdzielić kilka krajów ościennych i jeszcze zostałby spory zapas. Tak jak niektórzy (mylnie) twierdzą, że mamy najwięcej samochodów w Unii Europejskiej, tak ja uważam, że mamy zdecydowanie najwięcej znaków – zarówno jeśli chodzi o wzory, jak i o ich zagęszczenie na drogach. Tymczasem według obywatelskiej petycji, niepodpisanej przez zgłaszającego, w Polsce potrzebny jest nowy znak zakazu.
Chodzi o minimalną odległość między samochodami
Względnie świeże są przepisy dotyczące zachowywania minimalnej odległości między pojazdami na drogach ekspresowych i autostradach. Mało kto je zna, jeszcze mniej osób się do nich stosuje – chodzi o to, aby utrzymywać odstęp równy połowie rozwijanej prędkości, tzn. przy 120 km/h powinno to być 60 metrów, przy 140 - 70 metrów itp. Ktoś zapyta: a jak kierowca ma zmierzyć tę odległość? Ja odpowiem: nie mam pojęcia. Wydaje mi się, że ten przepis jest bardzo rzadko egzekwowany.
Tymczasem zatroskany obywatel proponuje wprowadzenie podobnego znaku dla wszystkich dróg
W swojej petycji proponuje znak B-45, który ma wyglądać tak:
I jeszcze mieć wersję odwołującą, to ta widoczna z prawej strony:
Miałby być stosowany wszędzie tam, gdzie z powodów bezpieczeństwa potrzebny jest zwiększony odstęp między pojazdami, na przykład na przeprawach mostowych, w tunelach, na stromych podjazdach albo (czego już nie rozumiem) przed punktami poboru opłat na autostradach. Podobno ma to zwiększyć bezpieczeństwo i jest powszechnie stosowane w Europie.
Mamy więc kolejny przejaw myślenia, że znaki i przepisy wpływają na bezpieczeństwo
W jakimś tam niewielkim stopniu pewnie tak, ale ogólnie nowy znak oznaczałby jedynie szerszą możliwość nakładania mandatów. I kolejną rzecz do pamiętania dla kierowców, permanentnie przebodźcowanych setkami niepotrzebnie postawionych znaków. Wyobrażam sobie, że wjeżdżam do tunelu i poza siedmioma znakami przed tunelem mam jeszcze ósmy, czyli nakaz zachowania minimalnej odległości. Te siedem znaków przed tunelem to:
- D-37 „Tunel”
- C-5 „Nakaz jazdy prosto”
- ograniczenie prędkości
- B-36 „Zakaz zatrzymywania”
- B-23 „Zakaz zawracania”
- B-26 „Zakaz wyprzedzania dla pojazdów ciężarowych”
- A-30 „Inne niebezpieczeństwo”
Nie wierzycie? Niedługo pokażę takie miejsce, gdzie przed tunelem jest właśnie siedem znaków. Spoko, możemy dodać ósmy – i tak nikt go już nie zrozumie.
Autor petycji proponuje także modyfikację tabliczki oznaczającej stromy podjazd. Proponuje usunąć z niego piktogram samochodu i wstawić tylko oznaczenie nachylenia wyrażone w procentach. To fajnie, ale większość znaków ostrzegających o stromym podjeździe w Polsce nie ma podanego procentażu. Ponadto te procenty nic nikomu nie mówią, przecież kąty wyraża się w stopniach a nie w procentach.
Znaki w Polsce należy wyrywać jak chwasty
80 proc. znaków na drogach jest zbytecznych. Prawie wszystkie z nich można zastąpić hasłem „zwolnij i zachowaj ostrożność”. Skandaliczne jest przede wszystkim stosowanie znaków, co do których wiadomo, że nikt ich nie przestrzega i nikomu to nie przeszkadza – takich jak strefa zamieszkania czy obszar zabudowany lub nierealne ograniczenia prędkości, gdzie wszyscy jadą „20 plus” i zupełnie nic się nie dzieje. Żaden znak nie ma sensu, jeśli po pierwsze jest ignorowany, po drugie – to ignorowanie nie jest w ogóle karane. Dlatego o ile rozumiem tzw. głęboki sens znaku B-45 i konieczność zachowania odstępu od poprzedzającego auta w określonych sytuacjach, o tyle jestem całkowicie przeciwny wprowadzaniu kolejnego znaku drogowego. A już niedługo zaprezentuję własną petycję w sprawie likwidacji niektórych znaków, zupełnie zbytecznych w obecnej rzeczywistości.
Czytaj również: