REKLAMA

Test Toyoty C-HR. Oplujecie ekran z oburzenia

Na testy trafiła do mnie Toyota C-HR, co do której mam wyłącznie pozytywne uczucia, bo nie da się nie lubić tego samochodu. Jednak cały test miał jedno zadanie - miał przekonać moją żonę do tego, żeby wróciła do jeżdżenia. Czy to się udało?

Test Toyoty C-HR. Oplujecie ekran z oburzenia
REKLAMA

Toyota C-HR to cudowne dziecko marki, model, który pozwolił przełamać stereotyp, że Toyoty są praktyczne, ale jednocześnie nudne, a słowo design nie tłumaczy się na japoński. Zresztą przypomnijcie sobie jak wyglądały samochody producenta, gdy w 2016 r. debiutowała pierwsze generacja C-HR. Zapewne nie możecie, bo nie da się ich zapamiętać. I nagle pojawił się model, który był agresywnie narysowany, krzykliwy, ale na uroczy sposób. Świat oszalał, a C-HR sprzedawało się lepiej niż sądził producent. Do dzisiaj jest to jeden z modeli marki, w przypadku którego klienci nawet nie potrzebują jazdy próbnej - wybierają kolor, dodatki, a później czekają na dostawę. Powiedzieć, że to fenomen, to nic nie powiedzieć. C-HR został zaprojektowany w Europie dla Europejczyków i jest sukcesem. Druga generacja miała przed sobą trudne zadanie.

REKLAMA

Producent musiał opracować samochód, który będzie kontynuował świetny design, ale jednocześnie odświeży go. Wbrew pozorom nie jest to łatwe, bo można zepsuć to na miliony sposobów. Nie wiem co dali projektantom, ale wywiązali się z tego zadania wzorcowo. Nowa generacja przykuwa wzrok, ma efektowne dwukolorowe malowanie (uwielbiam połączenie złotego i czarnego), a mój testowy egzemplarz miał srebrno-czarne malowanie i również wyglądał świetnie.

To ważne, że wyglądał świetnie, bo miał specjalną misję do wypełnienia - miał sprawić, że moja żona znów usiądzie za kierownicą i będę mógł zostać zawodowym pasażerem, czy też mówiąc po angielsku - passenger princess. Kupiłem sobie nawet na tę okazję kryształowe pantofelki. Gdy tylko dostałem telefon, że samochód jest do odbioru, to wsiadłem w pociąg i udałem się do Warszawy. Nie było czasu do stracenia, bo musiałem zmieścić się w jednym tygodniu.

Zanim oplujecie monitory z oburzenia, że przyszliście tutaj czytać test Toyoty C-HR, a nie rodzinne problemy redaktora, to kliknijcie w artykuł poniżej. To zapis mojej jazdy Toyotą C-HR - nie znajdziecie w polskim internecie bardziej obszernej relacji i wrażeń. Zresztą, jeżeli poważnie interesujecie się właśnie tym modelem japońskiego producenta, to i tak już pewnie jesteście po słowie z dealerem.

Dlatego teraz zapraszam na relacje z tygodniowego użytkowania Toyoty C-HR przez kobietę, która od 10 lat nie prowadziła samochodu.

Dlaczego tyle nie jeździła?

No dobra, chwilę jeździła Porsche Taycanem, bo kto by nie chciał tym jeździć, ale to był odcinek pomiędzy zjazdami na ekspresówce. O poważnej jeździe nie było mowy, bo żona nie chciała. Bała się, nie była pewna swoich umiejętności, mimo że kiedy jeszcze jeździła, to dobrze ogarniała. Przestała jeździć w 2014 r., w czasie ciąży z pierwszym dzieckiem. Jednocześnie nie przestała się interesować samochodami, a jej crushem była m.in. Toyota C-HR, a o innych nie będę pisał, bo niektórym mogłoby się zrobić głupio, że kobieta ma lepsze pomysły niż oni sami. Przyjechałem tym samochodem do Lublina, notując, że od czasów moich jazd w listopadzie nic się nie zmieniło i nadal nie potrafię jeździć hybrydami, tak jak pani Toyota przykazała. Bo wiecie, nigdy nie kręciła mnie jazda o kropelce, jak mówił pan Oskar - jak fajera, to ma się zbierać, więc nigdy nie byłem dobry w jazdę hybrydową. Dlatego moja jazda to spalanie, które u wieloletnich użytkowników hybryd wywołuje palpitacje serca, ale spokojnie, w tym temacie jeszcze nie wszystko zostało powiedziane.

Nadal nie zmieniło się to, że C-HR prowadzi się dobrze, jest komfortowym środkiem transportu, ma dobre fotele, niezłe nagłośnienie i przyjemne multimedia. Nowa generacja w odmianie GR Sport ma 197 KM, 7,9 s do setki, prędkość maksymalną zablokowaną na 180 km/h, napęd na obie osie i naprawdę bardzo dobrze się nią wyprzedza i porusza. Wielu kierowców się zdziwiło, gdy zostali nagle wzięci przez srebrną Toyotę, bo niestety przez lata japoński koncern nie rozpieszczał nas osiągami. Teraz to się zmieniło, ku uciesze wszystkich.

Więcej o Toyotach przeczytacie w:

Wersja GR Sport ma również zawieszenie z systemem FSC, który dopasowuje siłę tłumienia do częstotliwości drgań, pomaga również niwelować niekorzystne przechyły nadwozia oraz lepiej pokonywać zakręty. W połączeniu z dodatkowym silnikiem elektrycznym z tyłu sprawia, że można sobie pozwolić na więcej, zanim przód zacznie wyjeżdżać z zadanego toru jazdy. Nadal nie jest to zwierzę do pokonywania krętych dróg, ale nie będziecie rozczarowani.

Nadal nie mogę przeboleć, że napis Toyota C-HR nie świeci się cały czas, a tylko podczas sekwencji powitalnej.

Bardzo podoba mi się wnętrze tego samochodu - dwa 12,3-calowe ekrany nadają mu sznyt nowoczesności. Obsługuje się je dobrze, jedyny minus to ten za brak skrótu w głównym menu do wyłączania powiadomień ISA, a wiem, że Toyota potrafi to zrobić, bo taki skrót znajduje się w nowych Lexusach. Jakość ekranów jest bardzo dobra, czas reakcji jest krótki, nie uświadczycie zwiech i zacięć. Nadal irytuje mnie głos fabrycznej nawigacji i jego przesadne akcentowanie.

Trudno jest się do czegoś oczepić we wnętrzu Toyoty. Odrobiono tutaj absolutnie wszystkie lekcje. Ale jedno się nie zmieniło - to nie jest samochód rodzinny i nigdy nim nie był. To auto dla stylowej singielki, dla rodziny bez dzieci za to z psieckiem, ale jeżeli się uprzecie to, z tyłu dwa foteliki zmieszczą się na luzie, a dzieci nie będą siedzieć jak w bunkrze. Jeżeli będziecie chcieli usadzić dwóch mężczyzn mających po 190 cm wzrostu jeden za drugim, to od razu mówię, że zabrania tego konwencja genewska i nawet nie próbujcie tego robić.

Bagażnik jest całkiem pojemny jak na gabaryty auta.

No dobra, znalazłem jeden minus - plastik na drzwiach pozostawia trochę do życzenia, a i klamki mogłyby się ciszej zamykać, ale to są minusy do przeżycia. Dobra, dosyć formalności, czas na najważniejsze.

Jak się jeździło żonie?

Nie chciała wsiąść za kierownicę, ale jakoś dała się przekonać i przez tydzień już jej nie oddała. Co się jej podobało? Intuicyjna obsługa, brak zmiany biegów i przede wszystkim fotel, który da się tak ustawić, żeby jej całe 156 cm nie miało problemu z dosięganiem do pedałów, a jednocześnie kierownica nie musiała wbijać się w brzuch. Tutaj należy naprawdę pochwalić Toyotę, bo w wielu markach pedały są wciśnięte głęboko, więc kobiety muszą stosować ekwilibrystykę ruchową, żeby zająć jako taką poprawną pozycję. Dlatego jak następnym razem zobaczycie kobietę, która ma niepoprawną pozycję za kierownicą, to może wynikać to z samochodu, a nie z niewiedzy. Tymczasem fotele Toyoty C-HR są wręcz stworzone dla kobiet.

Zagłówki da się opuścić nisko, trzymanie boczne jest ok. A co do samej jazdy to po raz drugi w życiu zobaczyłem, że ktoś potrafi zejść ze spalaniem do danych podawanych przez producenta. Jedną z nich jest pewien Tomasz, mój znajomy dziennikarz motoryzacyjny, a drugą moja żona. Toyota C-HR paliła jej jakieś śmieszne ilości paliwa, mocno poniżej 5 l na setkę. A co najlepsze nie oznaczało to wcale zamulania, tylko delikatniejsze obchodzenie się z gazem.

Żona chwaliła samochód za asystentów i za kamery parkowania, które znacząco ułatwiały parkowanie - dość powiedzieć, że ten element wyposażenia stał się obowiązkowy podczas późniejszych poszukiwań samochodu do domu (i faktycznie mam kamerę w Audi, a żona parkuje tego prawie 5-metrowego sedana z łatwością).

To moje :)

Toyota C-HR uczyniła jedną ważną rzecz

Sprawiła, że moja żona przestała obawiać się jazdy. Nabrała pewności siebie, wiary we własne umiejętności, nie bała się, że samochód jej zgaśnie, że cofnie na górce, że będzie wymagał zbyt wielu czynności na raz. Wsiadała, odpalała i jechała jakby nie wychodziła z samochodu. A kobiet, które podpytywały się ją o ten samochód była cała masa, co ciekawe - wiele z nich jeździło pierwszą generacją i chciało dowiedzieć się, czy warto się przesiąść. Toyota stworzyła fenomen, który budzi emocje i jest chętnie wybierany przez klientki. Moja żona po tygodniu stwierdziła, że też sobie taki kupi za parę lat. Nawet teraz kilka miesięcy później, gdy jeździ już dużo A6, to co jakiś czas wspomina o C-HR, że lepiej do nie niej pasowała, jak suknia skrojona na miarę.

REKLAMA

Dzięki Toyoto, zrobiłaś kawał dobrej roboty.

Fot. Maciej Lubczyński

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA