REKLAMA

Chaos na rynku nowych samochodów. Holendrzy kupują wielkie auta, których nie potrzebują

Holendrzy przedobrzyli z próbami regulacji rynku nowych samochodów za pomocą podatków. Skutkiem jest absurdalny popyt na wielkie samochody elektryczne, zupełnie niedostosowane do niderlandzkich realiów. Na drugim biegunie mamy malutkie hatchbacki, które Holendrzy kupują w sposób naturalny.

Chaos na rynku nowych samochodów. Holendrzy kupują wielkie auta, których nie potrzebują
REKLAMA

We wrześniu w królestwie Niderlandów sprzedało się aż 31 tysięcy... nie, nie rowerów – samochodów. Od początku roku zaś Holendrzy kupili już 280 tys. aut. Dla porównania wypada dodać, że w Polsce we wrześniu sprzedało się 47 tys. samochodów, a mamy ponad dwukrotnie więcej mieszkańców. Nie od dziś wiadomo, że w krajach tzw. rozwiniętego zachodu ludzie kupują jeszcze więcej aut niż u nas. No ale w Holandii jest też o wiele więcej dróg niż w Polsce, więc zdecydowanie mają po czym jeździć.

REKLAMA

Polityka promowania napędu elektrycznego doprowadziła do dziwnej sytuacji na rynku

We wrześniu samochody czysto elektryczne zjadły większość (względną) holenderskiego tortu i odpowiadały za 40 proc. całej sprzedaży. Prawie tyle samo, bo 39,3 proc. wyniosła sprzedaż samochodów hybrydowych, zarówno zamkniętych, jak i plug-inów. Auta benzynowe mają już tylko 19,6 proc. rynku, a diesel i LPG przestały właściwie istnieć. Wszystko fajnie, tylko że te samochody elektryczne, które powinni kupować Holendrzy, w założeniu mają wyglądać tak:

A wyglądają tak:

tesla model y

Tak, Tesla zajęła dwa pierwsze miejsca w Holandii we wrześniu, z modelami Y i 3. Tak, wskutek polityki podatkowej Holendrzy kupują większe samochody, niż potrzebują, bo to się opłaca. Nikt nie bierze pod uwagę, że te pojazdy są o wiele cięższe, mocniej niszczą drogi, zużywają opony i unoszą więcej pyłu, bo skoro nie ma rocznego podatku płaconego od masy, to hulaj dusza, piekła nie ma, weźmy największego krążownika, jaki jest. Gdyby istniał podatek od masy dla aut elektrycznych tak, jak istnieje od aut spalinowych, żaden Holender nie spojrzałby nawet w stronę Tesli.

Tesla odpowiada za 12,4 proc. holenderskiego rynku we wrześniu

Następny w kolejności Volkswagen zaledwie za 8,6 proc., a trzecia Kia – za 7,7 proc. Co jedenasty nowy samochód sprzedany w Holandii we wrześniu był Teslą Model Y. Mamy więc tak naprawdę w tym kraju dwa systemy walutowe: samochody, które się sprzedają, bo państwo wspiera popyt, hojnie rozdając zwolnienia podatkowe i samochody, które się sprzedają, bo ludzie naprawdę chcą je kupować – nawet bez państwowego wsparcia.

Na pomarańczowo podkreśliłem samochody, które niespecjalnie by się sprzedawały, gdyby nie państwowa zachęta podatkowa. Źródło: bestsellingcarsblog

Czy to jest przyszłość, do której dążymy?

Zwracam uwagę, jakie samochody kupują Holendrzy, kiedy nie ma zwolnienia z podatku. VW Polo, Kię Picanto, Mini, Toyotę Aygo X i Renault Clio, czyli kupują samochody małe, idealne do miasta lub do pokonywania korka na autostradzie w Holandii między miastami. Tymczasem wskutek promowania aut elektrycznych samochody w tym kraju rosną w sposób nieopanowany – to okropne, bo Holandia zawsze mi się bardzo podobała właśnie jako kraina malutkich aut lub raczej „rozsądnej wielkości”. Trudno mi znaleźć zastosowanie dla 4,75-metrowej Tesli Model Y w Holandii, gdzie zdarzało mi się mieć trudność z zaparkowaniem Mitsubishi ASX.

Stawiam, że w ciągu 2-3 lat pojawią się nowe regulacje

Na przykład zwolnienie z podatku drogowego będzie dotyczyło tylko pojazdów do jakiejś określonej masy, co oczywiście skłoni producentów do oferowania specjalnych, holenderskich wersji z wyjętą połową wyposażenia. Oczywiście wtedy na pierwsze miejsce wskoczy już coś produkcji chińskiej, bo Holendrzy, jako nieposiadający już własnej marki samochodów osobowych, nie mają żadnych europejsko-patriotycznych uczuć i kupują powszechnie auta koreańskie lub japońskie – będą więc tak samo chętnie kupować chińskie. A rządy krajów europejskich będą to jeszcze dotować, mówiąc, że w ten sposób promuje się bezemisyjność – tyle że każde z tych bezemisyjnych aut trzeba najpierw zaimportować do Europy przez tysiące morskich mil, zamiast wyprodukować coś na miejscu.

REKLAMA

To wszystko stoi na głowie (alles staat op zijn kop).

Zdjęcie główne: Pixabay - Helen Jank

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: tydzień temu
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA