Ciężarówka + lód = twój problem. Co z odszkodowaniem?
W okresie zimowym na drogach czyha więcej niebezpieczeństw niż zwykle. Niektóre z nich mogą na nas spaść z wysokości. Jakiej? Mniej więcej 4 metrów - tyle bowiem mierzą ciągniki siodłowe, czyli tzw. TIR-y.
Spadający z ciężarówki lód to problem może i sezonowy, ale za to poważny. Może bowiem nie tylko uszkodzić np. jakiś samochód, ale także kogoś zranić... lub gorzej. Jakie obowiązki mają w tym zakresie kierowcy ciężarówek i co możemy zrobić jeśli jesteśmy poszkodowani?
Ośnieżona lub oblodzona ciężarówka - tak być nie może
Choć w ustawie Prawo o ruchu drogowym nie ma przepisów wprost odnoszących się do kwestii odśnieżania i usuwania lodu z pojazdów (osobowych i ciężarowych), to nic nie szkodzi, ponieważ w wystarczający sposób obejmuje to art. 66 ust. 1 owej ustawy. Mówi on, że:
Pojazd uczestniczący w ruchu ma być tak zbudowany, wyposażony i utrzymany, aby korzystanie z niego:
1) nie zagrażało bezpieczeństwu osób nim jadących lub innych uczestników ruchu, nie naruszało porządku ruchu na drodze i nie narażało kogokolwiek na szkodę (...)5) zapewniało dostateczne pole widzenia kierowcy oraz łatwe, wygodne i pewne posługiwanie się urządzeniami do kierowania, hamowania, sygnalizacji i oświetlenia drogi przy równoczesnym jej obserwowaniu.
W zależności od tego, czy z obecności śniegu czy lodu na pojeździe wynikła jakaś szkoda czy też nie, można dostać za to mandat w kwocie od 200 do 500 zł i 6 punktów karnych (ostatnie podwyżki mandatów akurat tych przewinień nie dotknęły). Jeśli tego rodzaju zaniedbanie doprowadziło do czyjegoś ubytku na zdrowiu lub śmierci, można też trafić do więzienia (maksymalnie na 8 lat). Jak więc łatwo wywnioskować, usunąć śnieg czy lód zdecydowanie warto - z korzyścią dla otoczenia i siebie.
Jest tylko jeden problem - za to duży
Chodzi o to, że standardowa naczepa ciągnika siodłowego ma wysokość 4 metrów - a już przy pracach na wysokościach przekraczających 1 m należy przejść odpowiednie badania lekarskie i szkolenie BHP.
Ponieważ takie uprawnienia nie są konieczne do jazdy TIR-em, to wielu pracodawców po prostu ich swoim kierowcom nie zapewnia. Innymi słowy - nie mogą oni legalnie wejść na naczepę i usunąć problematycznego nadbagażu, bo jeśli jakaś kontrola to zobaczy to zrobi z pracodawcy przecier. Legalnie pojechać w zasadzie też nie mogą, w skrajnym przypadku mogą nawet trafić na... kontrolę z powietrza. Niektóre odcinki dróg są patrolowane przez śmigłowce, których załogi przekazują informacje nt. tego rodzaju uchybień jednostkom naziemnym. Zamiennie stosuje się też drony.
Pewnym rozwiązaniem problemu mogłyby być specjalne rampy, ale jest ich zaledwie garstka, zwłaszcza na trasie, poza bazami spedytorów. Z jednej strony może to dziwić, bo jedna rampa kosztuje mniej niż 10 tys. zł. Z drugiej strony, te rampy które są dostępne i tak nie są zbyt często wykorzystywane przez kierowców, a powód tego jest prosty - także i w tym przypadku należy mieć uprawnienia do pracy na wysokości. Zostaje więc opcja myjni dla ciężarówek - które, jak można się domyślać, też nie znajdują się na każdej stacji benzynowej.
Osobną ciekawostką była kiedyś (tj. do 2007 r.) kwestia drabiny. Zakładając, że kierowca TIR-a mógł pracować na wysokości i przeszedł szkolenie BHP, to teoretycznie mógł wozić ze sobą drabinę, dzięki której mógłby się w każdej chwili wspiąć na naczepę. Sęk w tym, że przepisy wymagały, by drabina przystawna wystawała ponad powierzchnię na którą chcemy się wspiąć na co najmniej 75 cm. 4 m wysokości naczepy plus 75 cm daje 4,75 m. Gdzie tu problem? Ano w tym, że zgodnie z prawem drabiny o długości przekraczającej 4 m nie można było przenosić samemu... W rozporządzeniu Ministra Pracy i Polityki Społecznej z dnia 2 marca 2007 r. zmieniającego rozporządzenie w sprawie ogólnych przepisów bezpieczeństwa i higieny pracy zapisy te usunięto.
Spadający lód z ciężarówki trafił w nasze auto. Co robić?
Obowiązują takie same zasady jak w przypadku kolizji. Innymi słowy: jeśli żaden człowiek nie ucierpiał, obecność policji nie jest niezbędna, musimy natomiast uzyskać od sprawcy (kierowcy ciężarówki) oświadczenie o winie. Poza danymi pojazdów (najlepiej wliczając w to naczepę czy przyczepę) i numerem polisy OC sprawcy, należy tam też ująć dane z praw jazdy obu kierowców oraz dane kontaktowe. Oczywiście można wezwać radiowóz, co zapewne poskutkuje dodatkowo wystawieniem mandatu kierowcy ciężarówki (optymistycznie zakładamy, że ten go przyjmie - ale nie musi), a nam teoretycznie ułatwi uzyskanie odszkodowania - po które należy się udać bezpośrednio do ubezpieczyciela pojazdu ciężarowego.
Gorzej, jeśli ciężarówka po zaatakowaniu nas spadającym lodem odjeżdża - nie musi tu nawet chodzić o to, że ucieka, bo jej kierowca może po prostu nie wiedzieć, że nieumyślnie zapewnił nam wątpliwej jakości atrakcję. Jeśli ciągnik uda się zatrzymać (lub np. dojechać za nim do miejsca postoju), a kierowca zgodzi się spisać oświadczenie - OK. Ale jeśli usłyszymy, że mamy się chyżo oddalić, a nie dysponujemy np. nagraniem z rejestratora - pozostaje wezwanie policji i zgłoszenie, że kierowca ciężarówki stwarza zagrożenie na drodze. Jeśli ani policja się o tym nie dowie, ani nie będziemy mieli nagrania - szanse na uzyskanie odszkodowania drastycznie maleją, nawet jeśli wyciągniemy z Ubezpieczeniowego Funduszu Gwarancyjnego dane pojazdu sprawcy. Tym bardziej, że w razie późniejszego wezwania go na przesłuchanie może się on wszystkiego wyprzeć i będzie typowa sytuacja „słowo przeciwko słowu”. Spadający lód z mojej ciężarówki? Paaanie, a gdzie tam.
W tym wszystkim ważne jest jeszcze jedno - żeby mieć szansę na odszkodowanie, pojazd ciężarowy musi znajdować się w ruchu... albo właściwie „w ruchu”.
Skąd cudzysłów?
Mam jednak nadzieję, że nic z powyższych informacji nigdy się wam nie przyda.
Zdjęcie główne: Mindscape studio, Shutterstock.com