Odśnieżanie ciężarówek: jak rozwiązać ten problem? Spytałem o to zawodowego kierowcę
Czy istnieje dobry sposób na odśnieżanie ciężarówek? W poszukiwaniu rozwiązania zajrzałem do Norwegii i porozmawiałem z doświadczonym kierowcą zawodowym.
Ten tekst jest drugą częścią artykułu z przedwczoraj, w którym najpierw pokazałem dość przerażające nagranie lodu lecącego z ciężarówki na samochód osobowy, a potem zacząłem się zastanawiać, co da się z tym zrobić. Sytuacja nie jest prosta, bo w Polsce brakuje odpowiedniej infrastruktury do odśnieżania, a kierowcy nie zawsze mają nie tylko możliwości, ale i chęci, by odpowiednio przygotować zestaw do podróży.
Porozmawiałem o tym z moim znajomym, który jest kierowcą zawodowym
Maciej Wiśniewski od kilkunastu lat jeździ ciężarówkami: obecnie w Polsce, ale najwięcej czasu spędził, prowadząc 40-tonowy zestaw po drogach Norwegii i reszty Skandynawii. W tamtym rejonie Europy dobrze wiedzą, czym jest zima.
Odśnieżanie ciężarówek: jak jest teraz?
„Temat lodu na naczepie jest stary jak transport, tyle że kiedyś nie było telefonów do nagrywania” – zaczyna mój znajomy kierowca. „Problem jest wszędzie tam, gdzie jest zima. Na szczęście podczas typowego, 10-12 godzinnego postoju raczej nie stworzy się bardzo gruba pokrywa lodowa. Gorzej jest przy weekendowych pauzach, a najgorzej: gdy bierze się naczepę, która stała na placu przez dłuższy czas i nie wiadomo, co jest na dachu”. Co wtedy zrobić?
„Jeśli plandeka jest pusta, to wchodzisz do środka, bierzesz jedną z desek i pukasz od środka w dachu. Jeśli czujesz lód, to rozbijasz go na kilka mniejszych kawałków”. Później – jeśli oczywiście na placu jest wystarczająco dużo miejsca – najlepiej jest kilka razy dodać gazu i zahamować, żeby śnieg spadł z dachu. Problem się pojawia, gdy ładunek jest zabezpieczony plombą. Wtedy kierowca nie ma szans się tam dostać. Zostaje ruszanie i zatrzymywanie się, ale trzeba uważać, by przy okazji śnieg i lód nie uszkodziły kabiny, np. rozbiły halogeny na dachu szoferki.
Pewnym rozwiązaniem są rampy
Na dach naczepy nie da się wdrapać, bo to oznaczałoby wspinaczkę – po śliskim i mokrym – na wysokość czterech metrów. Gdyby taki „himalaista” spadł, oznaczałoby to lot z niemal sześciu metrów, bo dochodzi jeszcze wysokość ciała kierowcy. Skutki upadku mogą być opłakane, a czasowa niezdolność do pracy to chyba najmniej dotkliwy z ewentualnych skutków.
Problem częściowo rozwiązują rampy. „Byłoby dobrze, gdyby były na każdym dużym parkingu, ale jest ich bardzo mało” – mówi Maciej Wiśniewski. Nie są wcale najbezpieczniejsze: zdaniem kierowcy, „zwykle to gibające się na prawo i lewo konstrukcje”, ale „lepsze to niż nic i warto wejść na górę i zajrzeć, jak wygląda sytuacja z lodem i śniegiem”.
Problemy są dwa: pierwszy to kwestia sprzętu. Żeby zrzucić śnieg z góry, trzeba mieć miotłę albo szczotę – wszystko odpowiedniej długości. „Szczotkę masz albo i nie, różnie to bywa. Przy rampach też nie ma reguły. Miotły czasami są na wyposażeniu, ale często ktoś je kradnie. Niektóre bywają przypięte łańcuchami” – mówi kierowca.
Drugi problem to kondycja i chęci samych kierowców. „Wielu jest bardzo otyłych, więc nie mają ochoty machać miotłą albo łopatą”.
Odśnieżanie ciężarówek jest oczywiście prawnym obowiązkiem kierowcy
To on odpowiada za stan swojego zestawu, więc jeśli spadający lód uszkodzi komuś auto, straty będą rozliczone z polisy kierowcy – niezależnie od tego, czy próbował odśnieżać i robił, co mógł, czy nie miał ochoty na wystawianie nosa z kabiny. Dobrze, gdy kończy się tylko na uszkodzonym zderzaku osobówki. Czasami finał bywa tragiczny.
Chyba najlepsze rozwiązanie zaproponowali Norwegowie
„Gilotyna do odśnieżania” – taka, jak widoczna na poniższym filmiku – to prawdopodobnie najlepsze, co można zamontować, by ułatwić zimowe życie szoferów.
„Nie widziałem takiej rampy w Norwegii, ale nie jeżdżę tam już od dwóch lat” – mówi Maciej Wiśniewski, co oznacza, że dotychczas tamtejsza infrastruktura nie różniła się znacząco od tej w reszcie Europy. Było słabo… ale dzięki temu wynalazkowi sytuacja może się polepszyć.
„Gilotyna” nie wymaga, by kierowca wysiadał z kabiny ani się gdzieś wdrapywał. Jak ocenia kierowca, „zdejmie śnieg z każdej naczepy, na pewno jakieś 80-90 proc.”. Wygląda tylko na to, że obsługa parkingu będzie musiała co jakiś czas odśnieżać miejsce, na które spada śnieg, by inne zestawy mogły tam podjechać.
GDDKiA ma zająć się tematem
Jak donosi portal 40ton.net, Generalny Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad rozpoczyna projekt doposażania Miejsc Obsługi Podróżnych w rampy, a także w „urządzenia zautomatyzowane” do odśnieżania. Całkiem możliwe, że pod tym hasłem kryją się właśnie „gilotyny”. To dobrze. Ale – oczywiście – to potrwa. Jak na razie, Maciej mówi, że jeśli chodzi o kwestię odśnieżania, „nie ma dobrej odpowiedzi”. „To zależy od sytuacji, chęci i możliwości. Trzeba pokombinować” – dodaje. Właścicielom osobówek pozostaje – jak na razie – liczyć na to, że kierowcom zestawów rzeczywiście będzie się chciało to robić.