REKLAMA

Chińskie samochody zjadają Australię. Ciebie też w końcu zjedzą

Jeśli brać pod uwagę kraj pochodzenia, to chińskie samochody mają już czwarte miejsce w Australii i idą w górę. 

samochody chińskie
REKLAMA
REKLAMA

Jeszcze w latach 70. czy 80., gdyby powiedzieć Australijczykowi że za 40 lat będzie wybierał między autami japońskimi, koreańskimi oraz coraz częściej chińskimi, to popukałby się w głowę, wsiadł do swojego Holdena i odjechał paląc gumę, nucąc „Waltzing Mathilda”. Przesuwamy się do roku 2021...

W styczniu w Australii samochody chińskie zajęły 4. miejsce na liście sprzedaży w Australii

Odpowiada za to sukces konsorcjum SAIC, które sprzedaje tam auta osobowe pod marką MG (ewolucja tej angielskiej marki jest wspaniała) i dostawcze pod nazwą LDV. Obie te marki jeszcze niedawno kojarzyły się z Brytyjczykami, a teraz są motorem napędowym chińskiej ekspansji na Australię. Dość zaskakująca zmiana.

Australijskim przebojem jest przede wszystkim MG ZS. Ten kształtny, ale dość bezpłciowy SUV/crossover jest sprzedawany na południowym kontynencie w dwóch wersjach silnikowych. 1.0 Turbo ma 3 cylindry, a 1.5 – cztery, ale za to jest wolnossący. 1.0 Turbo ma sześciobiegowy automat, a 1.5 – czterobiegowy. Oba rozwijają niemal taką samą moc, tj. 111-115 KM, zależnie jak tam liczyć te KM na HP czy coś. Nie ma to większego znaczenia, bo i osiągi i spalanie są niemal identyczne, według danych fabrycznych zużycie paliwa w cyklu mieszanym dla obu jednostek to 6,7-7,1 l/100 km.

Oprócz tego dobrze sprzedaje się pick-up (ute) LDV serii T60

To oczywiście dieselek zgodny z normą Euro 5 (taka obowiązuje w Australii), który jest reklamowany hasłem „A damn fine ute that won’t break the bank”. Typowe dla Australii, oni tam się nie przejmują zbytnio językiem, jak trzeba dołożyć jakieś przekleństwo żeby było ciekawiej to nie ma problemu. Czekam na hasło „this ute effing good, mate”. 2,8-litrowy turbodiesel o mocy 150 KM pozwala ciągnąć tym autem trzytonową przyczepę, a za dopłatą można mieć wersję z superprzedłużoną skrzynią ładunkową.

Na rynku rozpycha się też Great Wall Motors

Oferują oni trzy SUV-y i dwa pickupy, z których jeden, ten nowszy, nazywa się po prostu UTE i napędza go dwulitrowy, 160-konny turbodiesel łączony z 8-biegową skrzynią automatyczną. Manual nie jest oferowany. Wygląda to niezbyt oryginalnie, o tak:

Wszystkie te samochody mają tę niepodważalną zaletę, że kosztują o wiele mniej niż produkcje japońskie i koreańskie, a są od nich niewiele gorsze. Pewnie nie przeżyją tyle co Hilux, ale też mało to interesuje pierwszego właściciela. Najtańszy GWM UTE kosztuje w przeliczeniu na złotówki 96 900 zł, najtańszy Hilux (nr 1 w Australii) – ponad 134 tys. zł. I tak się zjada rynek.

REKLAMA

Samochody chińskie na innych rynkach

A to dopiero początek, bo Chińczycy dobrze wiedzą, że nie ma się co bić o Europę czy Stany. W Brazylii o pierwszą dziesiątkę producentów ociera się już Chery, w Rosji chińskie marki zanotowały w 2020 r. wzrost o 41 procent, w Indiach chińskie MG już jest w pierwszej dziesiątce. My tymczasem w europejskiej bańce nie zauważamy tego i dalej myślimy, że auta są europejskie, japońskie i amerykańskie, no mooooże koreańskie. Haha reactions only.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA