Przyczepka z prądem lekiem na niewystarczający zasięg aut elektrycznych
Ograniczony zasięg to wciąż jeden z najważniejszych argumentów hamujących rozwój elektromobilności. Francuzi mają na to sposób. Nieco zabawny.
390 km - to zasięg najnowszej wersji jednego z najpopularniejszych elektryków oferowanych obecnie w Europie - Renault Zoe w wersji Z.E. 50. Czyli na trasę Warszawa - Wrocław mogłoby nie starczyć. Może by i się dało, ale trzeba by się mocno nagimnastykować, podróżować w idealnych warunkach, a najlepiej to trzymać w tunelu aerodynamicznym za ciężarówką. Prościej byłoby chyba jednak zaplanować ładowanie po drodze. Albo wynająć przyczepę z prądem!
60 kWh za 34 euro
To propozycja paryskiego startupu EP Tender. Jego założyciele chcą stworzyć sieć wypożyczalni ulokowanych wzdłuż najpopularniejszych dróg w Europie. Można by w nich wypożyczyć taką przyczepę, skorzystać z jej energii, naładować akumulatory i oddać w innym punkcie. Dziś firma ma 20 takich przyczep, ale zamiast akumulatorów, wozi się na nich małe agregaty prądotwórcze. Jednak ceny ogniw akumulatorowych spadają, więc firma myśli o tym, zamiast silników spalinowych, montować zestawy akumulatorów.
Według wyliczeń założycieli, jedna taka przyczepa powinna kosztować ok. 10 000 euro, a jej wynajęcie - jednorazowo nie więcej niż 34 euro. Jeśli zgodnie z planem do 2024 r. firma będzie mieć 4150 takich przyczep i namówi do korzystania z nich 60 tys. klientów, to biznes może zacząć być rentowny.
Trzeba jednak najpierw rozwiązać kilka problemów.
Przede wszystkim nie każdy elektryk może zgodnie z homologacją zostać wyposażony w hak holowniczy i ciągnąć przyczepę. To podobno ma ulec niebawem zmianie. Nawet jeśli holowanie będzie możliwe, nie wiadomo jak bardzo dodatkowe kilogramy ograniczą zasięg tak ciężkiego zestawu. Po drugie, by przystosować auto do ciągnięcia przyczepy trzeba by według wyliczeń pomysłodawców, zainwestować 600 euro w odpowiedni hak i instalację elektryczna. A po trzecie - czy któryś producent pozwala na ładowanie akumulatorów w czasie jazdy? Bo jeśli nie, to zatrzymanie się w dowolnym miejscu w celu naładowania akumulatorów, niezależnie od ulokowania ładowarki, jest jakimś udogodnieniem, ale tak naprawdę - wiele nie pomoże.
Tak naprawdę jedna sprawa budzi największą wesołość: przyczepę, jeśli dobrze pamiętam, przyczepia się z tyłu. Tymczasem wiele samochodów gniazdo do ładowania ma z przodu (Zoe, Leaf, Niro – to te najpopularniejsze). Zatem ciągniemy przyczepę, zmniejszając swój zasięg, potem zatrzymujemy się i musimy odpiąć przyczepę, żeby przepchać ją na przód auta, gdzie dopiero podłączymy przewód. Ge-nial-ne! To się nazywa „startup”, czyli średnio wiemy co robimy, dajcie pieniądze.