Pojechałem do Holandii zobaczyć 230 klasyków w jednej stodole. To był wspaniały weekend
Odkąd przeczytałem wiadomość o Palmen Collection, wiedziałem, że jest to coś, co chcę zobaczyć.
Na początek od razu ustalmy, że o ile zazdroszczę panu Palmenowi nazbierania ponad 230 samochodów w swoim życiu, w większości rzadkich klasyków, o tyle nie planuję powtórzyć tego manewru. Pan Palmen zbierał i kisił, trzymał i dekomponował. Tym sposobem wprawdzie wiele niezwykle rzadkich samochodów zostało uratowanych, ale obecnie mają postać „do totalnej renowacji, ostatni raz odpalany w 1989”.
Ad Palmen sprzedał swoją kolekcję firmie Gallery Aaldenring
Firma Aaldenring postanowiła zaś urządzić licytację wszystkich pojazdów, od tych supernajcenniejszych jak Mercedes 300S Cabrio, aż do totalnego szmelcu w postaci zgniłego Opla Vectry B. Kolekcja pana Palmena, choć w większości składająca się z włoskich aut sportowych, liczyła też wiele samochodów z innej beczki, typu Citroen 2CV, DAF 600 czy dziwactwa typu Monica albo belgijska Imperia. Aaldenring zapowiedziało na swojej stronie, że cały zbiór pana Palmena zostanie udostępniony klientom do oglądania za biletami. Nie mogłem przegapić takiej okazji na obejrzenie własnymi oczami aut, które do tej pory znałem tylko ze zdjęć.
Dwudniowy wyjazd do Holandii był dość łatwy do zorganizowania
Zakupiłem lot w sobotę po południu (KLM) i powrotny w niedzielę wieczorem (też KLM), nocleg w hotelu niedaleko lotniska i wynająłem samochód w lotniskowej wypożyczalni – okazała się nim bardzo wygodna, oszczędna i świetnie wyposażona Kia Picanto. Z lotniska w Schiphol do Dordrechtu jest 90 km po autostradzie, oczywiście darmowej i świetnie oznakowanej, ale z ograniczeniem do 100 km/h. Wbrew temu, co pisze się w Polsce, ograniczenie do 100 km/h na holenderskich autostradach nie powoduje korków, a co do zasypiania, to zasypiam dokładnie tak samo przy dowolnej prędkości na autostradzie. Niedaleko miejsca składowania pojazdów zapewniono duży i darmowy parking, a nawet była „restauracja inna niż wszystkie”.
Cała kolekcja pana Palmena została wstawiona na jedną działkę
Najcenniejsze auta – do hali, reszta – pod namiot, pod wiatę albo po prostu pod chmurkę. Niesamowity był rozrzut pojazdów, roczników, marek i stanów zachowania. Niektóre z aut pan Palmen chyba wytargał ze złomu, sporo sprowadził sobie ze Stanów, ale większość ma prawdziwą, holenderską historię. Nabyłem bilet wraz z zachwycającym katalogiem aukcyjnym w twardej oprawie i ruszyłem na eksplorację graciarskich eksponatów.
Im dłużej oglądałem te cacka, tym bardziej docierało do mnie, że będzie drogo, a nawet bardzo drogo. Skoro kolekcja zyskała taką popularność w internecie, to nie zabraknie ludzi z pieniędzmi, którzy będą chcieli mieć auto „właśnie z tej kolekcji”. Stawiam więc, że te ładne wozy, zwłaszcza z niższej półki – powiedzmy do 20 tys. euro – mocno przebiją szacunki aukcyjne. W niektórych przypadkach jednak nie mogłem uwierzyć w przewidywane ceny, ponieważ wiele z tych aut to kompletne wrosty, w stanie takim że jak tkniesz to palcem to się rozpadnie. I na tym kartka z napisem „ESTIMATE 25-32 000 EURO”. Być może są tacy szaleńcy, ale obawiam się, że nie aż tylu. W skrócie: tanie auta pójdą drogo, drogie i brzydkie auta nie dobiją do cen minimalnych.
Było bardzo dużo tzw. inwestorów
Widać ich z daleka: mężczyźni ok. 50-tki w wyprasowanych spodniach i koszulach, świecący latarkami w niespodziewanych miejscach samochodu, głównie w poszukiwaniu numerów fabrycznych. Przybyli klienci z Francji, Belgii, Niemiec, Wielkiej Brytanii, a nawet spotkałem ludzi z USA. Najwięcej osób gromadziło się przy pojazdach marek popularnych, natomiast niemal wszyscy skrzętnie omijali przedwojnie, zwłaszcza dziwnych marek. Inwestorzy nie patrzą na auta przedwojenne, chyba że są idealnie utrzymane i prestiżowej marki, w rodzaju Bugatti. Problem z nimi polega na tym, że takim przedwojniem nie bardzo da się jeździć, ponieważ jest tak powolne i kłopotliwe.
Niesamowita była reprezentacja luksusowej francuskiej marki Facel Vega
Nigdy nie widziałem tyle Faceli w jednym miejscu, i to właściwie wszystkich modeli – od największych, przez model Sport aż po małą Facellię. Pan Palmen na widok Facela najwyraźniej wyciągał hajs z portfela. Miał też słabość do wszelkich Lancii typu Flaminia, Aurelia i podobne – zresztą jego pierwszym samochodem zabytkowym była żółta Lancia Aurelia. Z tego co zdążyłem się dowiedzieć, kolekcja była trzymana w tajemnicy i odosobnieniu, a sam pan Palmen nikomu się swoimi zakupami nie chwalił. Po prostu kupował kolejną superrzadką furę wykonaną w kilkuset egzemplarzach i hyc do stodoły na lata. Czy tak trzeba żyć? Nie jestem pewien, ale fajnie, że komuś się udało.
Wiem, że i kolekcjonerzy z Polski ostrzą sobie zęby na niektóre auta
Największe zainteresowanie, ale chyba głównie gapiów i oglądaczy, wzbudzała Tatra T87. Auto z holenderską historią, ale w dość słabym stanie, tzn. ktoś je kiedyś odrestaurował na zasadzie „stary wóz komunistyczny, nie przesadzajmy z tym staraniem”. Równie dużo osób posapywało z ekscytacji przy Ferrari Dino i Lamborghini Espadzie. Były one w zadziwiająco dobrym stanie, wyglądające na gotowe do odpalenia. Nie zawiodłem się sprowadzonymi z USA Rollsami Camargue – o ile czerwony jeszcze jakoś wyglądał, o tyle brązowy był cały pomalowany wałkiem na szpachlę. Tak się restauruje rzadkie auta brytyjskie w USA. Ogólnie tak się wszystko restauruje w USA.
Był to wspaniale spędzony weekend. Po podliczeniu kosztów wyszło mi, że wydałem 2677 zł. Sporo, ale niewiele, jak na możliwość wzięcia udziału w tak wspaniałym i ekskluzywnym graciarskim wydarzeniu. Na pewno za to nie kupiłbym nic z kolekcji pana Palmena. A może chociaż jakiś motorower?