REKLAMA

Spotkaliśmy się po raz ostatni. Pagoda była piękna, choć cały czas lało

Ostatni w tym roku spot Youngtimer Warsaw odbył się mimo ciemności i deszczu. Dawno nie było tak dobrego klimatu do zdjęć – i choć w oczywisty sposób aut przyjechało mniej niż zazwyczaj, i tak frekwencja była liczna.

Spotkaliśmy się po raz ostatni. Pagoda była piękna, choć cały czas lało
REKLAMA

Wygląda na to, że sezon na zabytki już naprawdę się skończył, przynajmniej jeśli chodzi o pogodę. Dziś pod Stadionem Narodowym miało miejsce ostatnie spotkanie w serii letnich „spotów” fundacji Youngtimer Warsaw. Jadąc na miejsce obawiałem się, że będę jedynym uczestnikiem, bo nie zachęcała ani pogoda, ani ciemności, ani spore tego dnia korki. A jednak przybyło sporo ciekawych aut.

REKLAMA

Z czasem można też zaobserwować pewne trendy na spotkaniach klasyków

Za czasów mojej młodości znacznie więcej było spotkań tuningowych. Pamiętam nawet te koło mojego bloku, pod torem Stegny, gdzie najmocniejszym samochodem była Corolla E11. Dziś tuning przeszedł do kategorii klasyki i oto na spocie Youngtimer Warsaw spotkać można Opla Calibrę w stylu „Diody i płomienie”.

Kiedyś na spoty przyjeżdżało szokująco dużo Mercedesów i BMW z lat 90. Teraz jest ich znacznie mniej.

Nie miałem kiełbasy, żeby wsadzić do bagażnika.

Natomiast bardzo pozytywną tendencją jest wykorzystywanie spotów Youngtimer Warsaw do spotkań klubów danego modelu. Tym razem licznie pojawił się TKP - Twingo Klub Polska. Wspaniałe są te Twinga, nie zapraszam do dyskusji.

Na pierwszym planie Twingo w wersji Graffiti.

Największą siłą tych spotkań jest motoryzacyjna różnorodność. Jeśli chcesz zabrać kogoś, żeby w jednym miejscu zobaczył polską scenę aut zabytkowych, zwłaszcza tych „młodych zabytków”, to nie ma lepszej okazji niż spotkanie pod stadionem. Mam kolegę ze Stanów Zjednoczonych, który był już dwa razy na „YW” i za każdym razem nie mógł się nadziwić, jak rozmaite auta tu przyjeżdżają.

Prototyp Poloneza z hydropneumatycznym zawieszeniem.
 class="wp-image-621334" width="840"
Saab 9-4X, którego zrobili jakieś 600 sztuk
Importowany z Japonii Nissan Cima
Opel GT, który nawet w Niemczech jest rzadkością
Albo całkiem zwykły Fiat Ritmo.

Wreszcie miałem okazję przejechać się na skuterze Motocompo

To ten dziwny dwukołowy pojazd składany w coś w rodzaju pudełka, które można schować (teoretycznie) do bagażnika Hondy Jazz. Nie mieści się do Twingo, a ja nie mieszczę się na niego. Podobno jedzie 50 km/h, ja już przy 15 km/h miałem dość, ponieważ kolanami dotykałem kierownicy i bałem się wywrócić. A to nie są tanie rzeczy, ostatnio widziałem jednego na sprzedaż za 4300 euro.

Jak zwykle przybyło sporo amerykańskich klasyków w różnych rozmiarach.
Ten wóz zawsze mi się podobał, i nadal mi się podoba.
A ten – niespecjalnie, wolałbym typowego GMT400. Ten jest trochę zbyt kowbojski, nie wiem czy jestem w stanie słuchać tyle country.

Byli też klienci na DeLoreana. Przy okazji, widzieliście ceny DeLoreanów? Nie mam pojęcia, dlaczego te wozy tyle kosztują. Tak, wiem, film – ale ten film ma 40 lat, na serio ten efekt trwa nadal?

Jest na Instagramie konto „rare but nobody cares” (pisane razem), którego twórca pokazuje ciekawe i rzadkie samochody, niebudzące żadnego zainteresowania publiczności. Ten pojazd pasowałby tam idealnie:

Talbot Solara

Ten też.

Oldsmobile Omega (chyba)
 class="wp-image-621338" width="840"
Jak zwykle była tylko jedna Toyota Starlet KP60. Rare, but nobody cares.

Strefa czystego transportu niespecjalnie przeszkodziła organizacji spotów Youngtimer Warsaw

Muszę powiedzieć, że odkąd ją ustanowiono, to przyjeżdża chyba nawet jeszcze więcej samochodów. Zresztą w uchwale o strefie przewidziano wyłączenia dla pojazdów zabytkowych lub biorących udział w zorganizowanych imprezach. Dlatego jeśli ktoś wcześniej zgłosi się na spot na stronie YW, to może wjechać legalnie dowolnym pojazdem.

Dobrze, ale o co chodzi z tym dziwnym tytułem?

No bo padało, ale Pagoda była naprawdę piękna!

REKLAMA
Mercedes W113 „Pagoda”

Widzimy się w roku 2025, no i pamiętajcie – auta są po to, żeby nimi jeździć, więc wyciągajcie co macie i targajcie na wszelkie rajdy, spoty, zloty i imprezy motoryzacyjne. Nie tylko są one świetnym miejscem do poznania ludzi o podobnych zainteresowaniach, ale też denerwują antysamochodowych maniaków.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-07-01T20:12:51+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T17:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-07-01T12:38:30+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T17:02:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T11:18:58+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Unikatowy polski autobus odnaleziony. Wszyscy myśleli, że to tylko legenda

Unikatowy polski autobus „Bałtyk” w postaci wrośniętej w ziemię stoi sobie na czyjejś działce. Do tej pory uważano, że z około 150 wyprodukowanych sztuk nie zachowała się żadna.

Unikatowy polski autobus odnaleziony. Wszyscy myśleli, że to tylko legenda
REKLAMA

Miłośnicy zabytkowych autobusów to w Polsce naprawdę prężnie działająca, zorganizowana społeczność. Nie przestaję czuć podziwu wobec wspaniale odrestaurowanych autobusowych klasyków, widywanych na ulicach polskich miast z okazji różnych wydarzeń typu Noc Muzeów i inne. Mamy odrestaurowane SANy H100, Chaussony, a nawet pewna firma zbudowała replikę przedwojennego autobusu Somua. Był jednak jeden zapomniany autobus – produkowany w Koszalinie „Bałtyk”, małoseryjna produkcja o niewielkiej popularności. Uznawano, że nie zachował się żaden egzemplarz, ale...

REKLAMA

Oto odnaleziony w czyimś ogródku „Bałtyk

Czy raczej jego smutne pozostałości, wciąż stanowiące jednak niezłą bazę do renowacji:

Screenshot

Charakterystycznie powyginana linia okien zdradza, że jest to Bałtyk serii drugiej, bazujący podobnie jak Jelcz na podwoziu Skody 706 RTO. Najwcześniejsze Bałtyki budowane w koszalińskim Bumarze od roku 1957 bazowały na Starach N52 z Sanoka i wyglądały tak:

Baltyk_1

Ich budowę podjęto w Koszalinie po tym, jak sanockie zakłady Sanowag już ją zakończyły, uznając że Star N50-N52 jest za mały jak na polskie potrzeby i należy zbudować coś większego. Później i w koszalińskim Bumarze zauważono ten sam problem. Udało się rozpocząć budowę nadwozi własnej konstrukcji na podwoziu Skody RTO, przez co powstał autobus podobny wizualnie do Jelcza 043, tyle że trochę jakby brzydszy.

autobus-batyk

Nieznana jest dokładna liczba wytworzonych Bałtyków drugiej serii. Autobusy te były eksploatowane w Koszalinie, Lublinie i Poznaniu, w latach 70. zostały w większości zezłomowane. Projekt może był nieco bardziej kontrowersyjny niż Jelcz 043, ale podoba mi się ten boczny, gruby słupek przełamujący monotonię okien. Zresztą jego lokalizacja zmieniała się, autobus ze zdjęcia powyżej ma go w 1/4 długości, a odnaleziony egzemplarz – przy końcu nadwozia. Również ta mocno wygięta przednia szyba robi wrażenie – autobus wygląda trochę jak amerykański GM Futurliner.

Idealne jest to zdjęcie, gdzie Jelcz się cieszy, a Bałtyk jest smutny

baltyk0jelcz

Na ten moment wiemy tylko, że mocno zniszczony egzemplarz Bałtyka późnej serii został znaleziony na jakiejś działce, a właścicielka pyta, jak zainteresować nim osoby mogące go uratować. Patrząc na zainteresowanie tematem w komentarzach przez osoby dobrze mi znane, jestem pewien że ten Bałtyk nie pójdzie na zmarnowanie. Przy okazji dowiedzieliśmy się, dlaczego Bałtyki tak masowo złomowano: były one wykorzystywane jako magazyny części do dużo popularniejszych Jelczy, ponieważ dzieliły z nimi podwozie i układ napędowy. Nadwozia były w tej sytuacji mało ważne, liczyło się żeby utrzymać Jelcze w sprawności.

Renowacja nie będzie tania, ale może okazać się względnie prosta

Być może jakiś Jelcz 043 poświęci swój silnik i elementy podwozia, żeby uratować unikatowego Bałtyka, czyli nastąpi sytuacja dokładnie odwrotna niż w latach 60. czy 70. Odbudowa nadwozia autobusowego wykonanego z paneli mocowanych do szkieletu nie jest bardzo trudna, nawet gięte szyby da się dorobić przy obecnych możliwościach. Również wszystkie detale i tzw. galanteria są dorabialne, największym problemem wydaje mi się dokumentacja. Istnieje niewiele zachowanych zdjęć Bałtyków, i to głównie z zewnątrz.

REKLAMA

Widzę też taki problem – przynajmniej patrząc na komentarze pod zdjęciem – że sporo osób zupełnie prywatnych wyraża chęć natychmiastowego zakupu tego autobusu, a potem sami będą próbowali znaleźć klienta typu muzeum czy klub komunikacji miejskiej za o wiele większe pieniądze, co może znacząco opóźnić ewentualną renowację. Apeluję zatem do właścicielki, aby tak unikatowy pojazd sprzedała tylko w ręce sprawdzonej organizacji, a nie przypadkowego handlarza.

Screenshot
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-08T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-05T15:03:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T14:58:51+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Tego restomoda Mini szkoda dać Jasiowi Fasoli. Chyba że będzie miał 373 tys. zł

Oryginalne Mini, jedna z ikon motoryzacji, otrzymała właśnie osobliwą reedycję. Dwie brytyjskie firmy przedstawiają unowocześnioną odmianę tego malucha, żądając za nią adekwatną sumę pieniędzy.

Tego restomoda Mini szkoda dać Jasiowi Fasoli. Chyba że będzie miał 373 tys. zł
REKLAMA

Klasyczne Mini to jeden z najbardziej rozpoznawalnych samochodów na świecie. Brytyjskie autko zostało motoryzacyjnym symbolem swojego kraju, powstając w liczbie ponad 5,3 mln egzemplarzy w ciągu 41 lat żywota. Nic zatem dziwnego, że posłużył jako baza dla projektu typu restomod - wykonała go firma Callum we współpracy z Wood & Pickett.

REKLAMA

Bazą jest ostatnie z klasycznych Mini

Podstawą dla restomoda jest Rover Mini MK5 Sports Pack - czyli chronologicznie najpóźniej produkowana odmiana klasycznego Mini, z późnych lat dziewięćdziesiątych. Otrzymał on jednak zmodyfikowany, bardziej rozbudowany przedni i tylny zderzak, zupełnie nowe 13-calowe felgi aluminiowe od Calluma, szersze błotniki od Wood & Pickett oraz nowe reflektory i światła tylne w technologii LED. Całą karoserię wykończono specjalnym, metalicznym lakierem w kolorze Anthracite.

Deska rozdzielcza jest dziełem Wood & Pickett; znalazły się na niej nowoczesne udogodnienia w postaci dopasowanego wyświetlacza systemu informacyjno-rozrywkowego, a także wejścia USB, czy przełączniki przeniesione z nowego Mini. Pasażerowie zasiadają na specjalnie wykonanych fotelach, które tak jak całe wnętrze wykończono skórą Tan Bridge of Weir.

Pod maską znajdziemy klasyczny dla "Miniaka" benzynowy silnik 1.3, choć oczywiście z pewnymi ulepszeniami. Składają się wydajna głowica cylindrów, wtrysk dwupunktowy, czy przestrojony sterownik silnika, do czego dodamy układ wydechowy z podwójnym wyjściem i przeprojektowaną manualną skrzynię biegów. Po tych modyfikacjach wytwarza on 110 KM, czyli niemal dwukrotnie więcej, niż w odmianie oryginalnej. Nad tą mocą musi nadążyć ulepszone podwozie, z nowym zawieszeniem i hamulce tarczowe wentylowane, a kierowcy życie umilą dodatkowe wyciszenia i zmniejszacze wibracji.

Więcej restomodów znajdziesz tutaj:

Cena? Jak za klasę E

Mini od Calluma i Wood & Pickett jest wytwarzany w całości ręcznie, w Wielkiej Brytanii. Powstanie oczywiście w ograniczonej liczbie, zaś każdy egzemplarz ma być mocno spersonalizowany. Pierwszy taki samochód został zbudowany dla modela Davida Gandy'ego. Anglik jest jednym z najlepiej opłacanych męskich modeli na świecie, choć jego wielką pasją jest motoryzacja. W garażu ma m.in. Porsche 356, Mercedesa-Benza 190 SL i Jaguara XK120. Teraz do kolekcji dołożył unikatowe Mini.

REKLAMA

Jeżeli wy chcecie iść śladami Davida, musicie najpierw uzbierać niezłą sumę pieniędzy. Za każde ze swoich Mini Callum i Wood & Pickett wołają 75 tys. funtów, co po przeliczeniu daje 373,5 tys. zł. Jednak i ta kwota może wzrosnąć po zamówieniu specjalnych dodatków, choć o żadnej górnej granicy autorzy nie mówią.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-07-01T12:38:30+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T17:02:29+02:00
Aktualizacja: 2025-06-30T11:18:58+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Fabrycznie nowy Polonez trafił na sprzedaż. 80 tys. zł to cena, jaka już nikogo nie dziwi

Fabrycznie nowy Polonez został wystawiony na sprzedaż za 80 tys. zł. To przykład tego, jak polskim handlarzom przewraca się w głowie od tej dziwnej nostalgii za PRL. Choć wbrew pozorom, nie jest to tak skrajny przypadek, jak by się mogło wydawać.

Fabrycznie nowy Polonez trafił na sprzedaż. 80 tys. zł to cena, jaka już nikogo nie dziwi
REKLAMA

Na platformie sprzedażowej Marketplace na portalu Facebook wystawiono białego kruka motoryzacji. Jest to fabrycznie nowy FSO Polonez 1.5 C, wystawiony za sporą kwotę. I chociaż to lata temu była wersja oszczędnościowa, pozbawiona wizualnych ozdobników, to dzisiaj jest rarytasem takim, jak standardowy Polonez Borewicz - oczywiście jeśli jest na chodzie. A że jest fabrycznie nowy, to już naprawdę rzadkość.

REKLAMA

C, czyli wersja oszczędnościowa

Jeżeli chcemy porozmawiać o samym samochodzie, wypada jedynie parafrazować klasyka z Nowych Aten - Polonez jaki jest, każdy widzi. Ale jeżeli ktoś ma problemy ze wzrokiem - to samochód planowany jako następca Polskiego Fiata 125p, który był jednak produkowany równolegle do niego przez 13 lat. Od strony technicznej, był w zasadzie jego bliźniakiem o przestarzałym już podwoziu, z jedynie nowym, choć nowoczesnym w swoim czasie nadwoziem zaprojektowanym w Centro Stile Fiat (nie, nie przez Bertone).

Dla wielu Polonez to koronny produkt FSO - zarówno dla wielbiących go koneserów youngtimerów, jak i wyśmiewających go twórców memów, przez prezydenta Wałęsę nazywany „byczym wozem”, zaś przez premiera Pawlaka uczyniony limuzyną rządową. To samochód, który może nie jest zbyt szybki, ale za to dużo pali, choć to z Polonezem nieodłącznie związane jest zjawisko „miodowania”.

Samochód z ogłoszenia to pierwszy, oryginalny tatuś-Polonez, czyli tzw. Borewicz. Przydomek nadano mu oczywiście od porucznika milicji Sławomira Borewicza, czyli głównego bohatera popularnego serialu 07 zgłoś się, który to na akcję wyruszał właśnie FSO Polonezem, prowadząc go w efektowny sposób. Do tego jest mniej popularna wersja tzw. „oszczędnościowa” - 1.5 C wprowadzona w 1983 r., charakteryzująca się brakiem obrotomierza, bocznych listew, czy pojedynczymi, prostokątnymi reflektorami zamiast podwójnych okrągłych. Choć akurat w tym konkretnym egzemplarzu brakuje tych ostatnich. A dlaczego - to polska motoryzacja, tego nie zrozumiesz. A mówiąc prościej - termin goni, normę trzeba wyrabiać, więc trzeba brać to, co akurat jest na półce w magazynie.

Więcej o polskiej motoryzacji przeczytasz tutaj:

A cena... no tak

Co najważniejsze, opisywany Poldżer jest samochodem fabrycznie nowym. Przez 42 lata swojego żywota stał jedynie w garażu - na liczniku posiada jedynie 111 km przebiegu, a także nigdy nie został zarejestrowany. A na podłodze ma skarb każdego handlarza - resztki fabrycznej folii.

REKLAMA

Właściciel deklaruje, że posiada wszystkie oryginalne dokumenty z Polmozbytu w postaci świadectwa legalizacji i jakości, czy instrukcję obsługi. I wraz z tymi papierami żąda 79 999 zł. I można by teraz psioczyć, że „łojezu, ile???”, ale po co. Już od lat dzieje się tak, że z powodu swoistej nostalgii za PRL-em, ceny polskich samochodów szybują w kosmosie i tylko spada to na coraz to kolejne samochody - najpierw Warszawy, potem Syreny, Duże Fiaty, Maluchy, a teraz i Polonezy. I to już nie tylko problem Borewiczów i Akwariów, ale coraz częściej także Caro, a nawet i Plusów.

A nawet zaryzykuje stwierdzenie, że to nie jest nawet taka najgorsza cena. Niedawno na Giełdzie Klasyków wystawiono Poloneza Atu Plus z minimalnym przebiegiem za 100 tys. zł. I z całym szacunkiem dla „najlepszej budy”, ale jest to model znacznie mniej unikatowy niż Borewicz C. Dlatego 80 tys. za nowego „Borka” przy obecnych fikołkach handlarzy brzmi jak okazja.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-04T14:58:51+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T13:56:17+02:00
Aktualizacja: 2025-06-03T19:24:41+02:00
Aktualizacja: 2025-06-03T15:11:44+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T19:11:23+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T17:40:03+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T15:30:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-02T14:05:42+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

FSO Warszawa jest do kupienia na obczyźnie. 7,5 mln to trochę wygórowana cena

Na rosyjskim portalu auto.ru na sprzedaż wystawiono Warszawę za wygórowaną cenę. Ale spokojnie, żaden Rosjanin nie sprzedaje naszej kochanej stolicy, a samochód FSO Warszawa 223 po 3-letnim remoncie.

FSO Warszawa jest do kupienia na obczyźnie. 7,5 mln to trochę wygórowana cena
REKLAMA

„Warszawa w Rosji” brzmi jak nieprzyjemne wspomnienie z czasów zaborów. Na całe szczęście, nie będzie tu nic o Kongresówce, ani o Wielkim Księciu Konstantym - a samochodzie Warszawa, który znalazł się na Wschodzie, gdzie wystawiono go na sprzedaż.

REKLAMA

Eksport? Otóż nie tym razem

Historia Warszawy jest wszystkim dobrze znana - to pierwszy, polski powojenny samochód, powstały na licencji radzieckiej. GAZ M20 Pobieda (z ros. „zwycięstwo”), czyli podstawa do powstania Warszawianki był również pierwszym, powojennym samochodem w Związku Radzieckim, a trafił do fabryki na Żeraniu głównie dzięki „dobroduszności” towarzysza Józefa Wissarionowicza Stalina. Jednak samochód który znalazł się w ogłoszeniu to nie żadna Pobieda. To najprawdziwsza, wyprodukowana w Fabryce Samochodów Osobowych Warszawa 223.

Warszawa była samochodem chętnie eksportowanym za granicę - grubo ponad 1/3 całej produkcji wyjechała z Polski, zaś najwięcej, bo po ponad 20 tys. sztuk, do Bułgarii i na Węgry. Natomiast do ZSRR oficjalnie wyeksportowano ich 25 sztuk. Nie 25 tys., a 25 sztuk. Oficjalna sprzedaż Warszawy w ZSRR była bardzo ograniczona, w przeciwieństwie do bazujących na niej samochodach dostawczych - Żuku i Nysie.

Jednak w różnych rosyjskich źródłach można znaleźć informacje o ludziach przywożących sobie Warszawy na teren ZSRR, a uprzednio kupione w Polsce. Nie inaczej jest w przypadku auta z ogłoszenia - jak podaje właściciel, został on przywieziony z Polski w 1989 r.

Więcej o polskich samochodach przeczytasz tutaj:

7,5 mln albo dom z działką

Sprzedający jako jedną z zalet podaje, że wiele części do Warszawy będzie pasować z samochodu GAZ-21 Wołga - nie jest to dalekie od prawdy, gdyż Warszawa bazowała na Pobiedzie, zaś następczynią Pobiedy, która to przejęła z niej sporo techniki była właśnie Wołga.

fot. auto.ru

Sam przez ostatnie 3 lata doprowadzał go do porządku. Według zapewnień, silnik jest w stanie doskonałym, wszystko jest odpowiednio nasmarowane, a nadwozie było terminowo konserwowane. We wnętrzu auta nie było palone, choć moim najważniejsze są w nim dwie ciekawostki - rasowa wykładzina na podłodze zrobiona z domowego dywanu i kierownica z innej parafii, najprawdopodobniej z Wołgi 24.

fot. auto.ru

Sprzedający szuka kupca, który by przygarnął jego Warszawę, gdyż ta mu najzwyczajniej zalega. Musi on być kupcem-koneserem, którego zainteresuje dość nietypowy jak na lokalne warunki samochód. A mówimy w tym przypadku o rosyjskim mieście Soczi - popularnym kurorcie wakacyjnym nad Morzem Czarnym, kojarzonym głównie z organizacją Zimowych Igrzysk Olimpijskich w 2014 r. Choć na niektórych zdjęciach można dojrzeć tablice rejestracyjne z błękitno-niebiesko-czerwoną flagą separatystycznej Ługańskiej Republiki Ludowej.

Oczywiście tenże koneser musi być osobą majętną - w ogłoszenie wpisano cenę 7,5 mln rubli, co po przeliczeniu na polską walutę przy aktualnym kursie da 355 tys. zł. Najlepiej do zapłaty w gotówce, choć możliwa także wymiana na dom z działką w Kraju Krasnodarskim. Do tego, przy zakupie auta dostaniemy emblematy z Polskiego Fiata 125p, które znalazły się na samochodzie.

REKLAMA
fot. auto.ru

Cóż, cena jest bardzo wygórowana. Nawet bardziej, niż gdy ceny Warszaw w Polsce eksplodowały te kilkanaście lat temu. Zwłaszcza, że owy egzemplarz nie jest nawet w idealnym stanie - owszem, wygląda bardzo dobrze, ale nie jest to oryginalny salonowiec z minimalnym przebiegiem, tylko zwykła, salonowa Warszawa. Jeżeli ktoś by stwierdził że „trzeba ratować polską motoryzację z rąk okupanta”, to nawet wyłączając fakt, że wjazd do Rosji jest obecnie niemożliwy, zrobiłby głupotę, przepłacając kilkukrotnie za samochód który nie jest tego wart. A sprzedającemu (bo choć używa pseudonimu „Olga Nikołajewna”, to pisze o sobie w rodzaju męskim), życzę jakiegoś posiadacza domku w Kraju Krsnodarskim, który się na to nabierze.

REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-08T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-05T15:03:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T14:58:51+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T13:56:17+02:00
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA

Fabrycznie nowa Łada z 1973 r. kosztuje 1,5 mln zł. To trochę więcej niż jedna kopiejka

Żiguli i Niva za 30 mln rubli, czy Samara za 15 mln - to rekordowe ceny zabytkowych, aczkolwiek fabrycznie nowych Ład w Rosji. Na rosyjskich portalach aukcyjnych tamtejsze klasyki potrafią osiągać ceny, na które nawet polscy spekulanci spojrzą z podziwem.

Fabrycznie nowa Łada z 1973 r. kosztuje 1,5 mln zł. To trochę więcej niż jedna kopiejka
REKLAMA

„Co kraj to obyczaj”, jak głosi stare, ale jakże prawdziwe, polskie porzekadło. Okazuje się jednak że mimo szeregu różnic, między naszym krajem, a Rosją jest też wiele podobieństw. I wiem, że zaraz zostanę okrzyknięty ruską agenturą, ale spokojnie - chodzi o ceny krajowych samochodów z czasów słusznie minionych. Zarówno nad Wisłą, jak i nad Wołgą, auta te często osiągają ceny z kosmosu, bo do granic absurdu przesuwają auta o zerowych przebiegach, lub wręcz fabrycznie nowe.

W tym podobieństwie jest jednak pewna różnica - Rosjanie przesadzają. I to bardzo przesadzają.

REKLAMA

1 kopiejka = 30 mln rubli

Gwoździem programu jest WAZ-2101 Żiguli, czyli Łada 2101, czyli potocznie „adinoczka”, lub „kopiejka”. Jego produkcja rozpoczęła się w 1970 r. i była częścią realizacji umowy pomiędzy Fiatem, a Ministerstwem Handlu Zagranicznego ZSRR, zakładającą wprowadzenie nowego, nowoczesnego samochodu w Związku Radzieckim. Była to licencyjna wersja Fiata 124, który od początku miał się spodobać komunistycznym władzom w Moskwie, z wieloma poprawkami wprowadzonymi w celu zwiększenia wytrzymałości na skrajne warunki klimatyczne, czy gorszej jakości paliwo.

fot. auto.ru

Ogólnie przez 17 lat wyprodukowano ich aż 4,8 mln. Oprócz wielu z czasem zajeżdżonych egzemplarzy, do naszych czasów ostało się wiele dobrze zachowanych pojazdów, które dzisiaj są w byłym ZSRR uznawane za klasyki. Zdarzają się także auta nie jeżdżone przez pół wieku - tak jak ten oto niebieski egzemplarz z przebiegiem 57 km.

 class="wp-image-655285"
fot. auto.ru

Ma on wszystkie fabryczne plomby, a szyby mają fabryczne stemple. Dzięki niemal sterylnemu przechowywaniu, nie nosi on żadnych śladów korozji, także na podwoziu. Pod maską znajdziemy zaś pierwotny silnik montowany w Ładach, o pojemności 1.2 l i generujący 64 KM, nie noszący w zasadzie żadnych oznak użytkowania. Na sprzedaż zaś wystawiono go w Toliatti - rodzinnym mieście Łady.

fot. auto.ru

Wszystko wygląda pięknie, jednak cały obraz cudowności psuje jedna liczba - cena, wynosząca 30 mln rubli. Po przeliczeniu na naszą walutę przy aktualnym kursie, wyjdzie 1,438 mln zł. Tak, to nie jest żaden żart - właściciel w ogłoszeniu napisał, że jego samochód to propozycja dla „tych, którzy rozumieją, że ten samochód będzie z roku na rok droższy, co potwierdza stan faktyczny na rynku rosyjskim”. A najśmieszniejsze w tym jest to, że popularny przydomek „kopiejka” wziął się z powodu taniości Łady 2101 - zarówno pod względem ceny zakupu, jak i miernego wykonania, zaś pochodzi od drobnych pieniędzy w Rosji, tj. jednej setnej rubla. Dziwne mają te przeliczniki w Rosji.

Na jednej kopiejce się nie kończy

Taką samą cenę jak niebieska Kopiejka, miała też pewna Łada Niva, wystawiona na sprzedaż parę tygodni temu, również na portalu auto.ru. Jednak jego ogłoszenie zarchiwizowano bez widocznej ceny, a pamiątką po niej został jedynie artykuł na rosyjskim portalu Za Rulem.

Na tym jednak drogie Łady się nie kończą. Na rosyjskich portalach znajdziemy pełno Ład, w cenach liczonych w milionach. Są to jednak auta z większym przebiegiem, które są niczym nie wyróżniającymi się klasykami. Zaś auta bez przebiegu (często przechowywane pod płachtami) dobijają, a nawet przebijają kwoty 10 mln rubli (479,5 tys. zł). Wśród nich chociażby są Samara i 2104 za 15 mln.

fot. auto.ru
fot. auto.ru

Więcej o rosyjskiej motoryzacji przeczytasz tutaj:

Tak drogie są tylko Łady

Główna przyczyna tak wysokich cen jest pewnie taka sama jak w Polsce - nostalgia za dawnymi czasami. Zwłaszcza, że w Rosji wspomnienia za ZSRR są jeszcze bardziej wzmacniane, niż za PRL u nas i to nie tylko w sferze prywatnej, ale też kulturowej, czy nawet w politycznym dyskursie.

Choć tak naprawdę tylko Łady osiągają tak wysokie ceny za egzemplarze bez przebiegu - a takich aut trochę w Rosji jest. Jeżeli oczywiście wykluczymy jakieś Czajki, ZIŁ-y, czy rzadkie wersje popularnych samochodów jak Moskwicz 401 Pickup z lat pięćdziesiątych. Ale gdy weźmiemy zwykłe modele jakich tysiące, to ani GAZ-y, ani UAZ-y, ani Moskwicze nie osiągają tak chorych cen jak przedstawione Łady.

REKLAMA

Jedynym wyjątkiem może być Wołga 21 z 1959 r. za rekordową w tym zestawieniu cenę 35 mln rubli (1,678 mln zł). Jest to nawet więcej niż wyżej opisywana niebieska Łada 2101, choć trzeba brać poprawkę na wiek, mniejszą liczbę wyprodukowanych egzemplarzy i luksusowy status auta z fabryki w Gorki. Uwagę jednak zwraca jedna rzecz w ogłoszeniu - zdjęcia Wołgi są dziwnie podobne do tych z ogłoszenia Łady. Czy to coś oznacza? Nie wiem, choć się domyślam.

fot. auto.ru
REKLAMA
Najnowsze
Aktualizacja: 2025-06-08T15:00:00+02:00
Aktualizacja: 2025-06-05T15:03:38+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T14:58:51+02:00
Aktualizacja: 2025-06-04T13:56:17+02:00
REKLAMA
REKLAMA