30 km/h w całym kraju by (potencjalnie) uratować 6 osób. Absurd goni absurd
Walijskie ograniczenie prędkości do 30 km/h na obszarze całego kraju pokazuje, że nie ma żadnego punktu docelowego w kwestii trzymania kierowców za twarz. Celem jest nieustające zwiększanie restrykcji.
Zacznę od tego, że Walia jako kraj nie istnieje, to jeden z regionów autonomicznych Wielkiej Brytanii. Chociaż ma własną drużynę piłkarską, to nie stanowi suwerennego państwa. Jednak jego autonomia sięga na tyle daleko, że można tam wprowadzić inne przepisy ruchu drogowego niż w całej Wielkiej Brytanii. No i właśnie wprowadzono: 30 km/h (20 mph) jako domyślne ograniczenie dla wszystkich dróg w obszarze zabudowanym w całej Walii.
Absurd numer jeden: ograniczenie lokalne
Wyobraźcie sobie, że w województwie kujawsko-pomorskim w obszarze zabudowanym możecie jechać 50 km/h, ale już w Śląsku – 30 km/h i jeżdżąc po kraju musicie zawsze szczegółowo pamiętać jakie ograniczenia obowiązują w jakich województwach. Czy jest to robienie kierowcom wody z mózgu? Tak, a w czym problem? – zapytają Walijczycy. Nie było żadnego sprzeciwu ze strony władzy centralnej, żeby tylko jeden region Wielkiej Brytanii miał osobne zasady. Czyli jazda 50 km/h (30 mph) w Birmingham jest bezpieczna, ale już w Aberystwyth to wykroczenie zagrożone surową karą.
Absurd numer dwa: zrobiono to bez wyraźnego powodu
Znaczy powód jest, chodzi o bezpieczeństwo. Ilu wypadków śmiertelnych uda się uniknąć dzięki wprowadzeniu odgórnego ograniczenia do 30 km/h? Otóż prawdopodobnie sześciu, albo może nawet dziewięciu. Rocznie. A ile osób zginęło na drogach w Walii w roku 2022? Ta liczba to 93 osoby. Czyli ten ogromny wysiłek, akcja zmiany limitu warta 32 miliony funtów sprawi, że w najlepszym razie liczba śmiertelnych wypadków spadnie o 10 proc., a może tylko o 7 proc. Nasuwa się więc pytanie, czy przy tak małej skuteczności w ogóle warto to wszystko robić.
Do tego mamy jeszcze wskaźniki wypadków i śmiertelności z ostatnich lat: wszystkie spadają.
Skoro zatem wszystkie powyższe wykresy wskazują spadki w długim terminie (nie należy tu brać pod uwagę 1-rocznych wzrostów, chodzi o długotrwały trend), to jaki był realny powód wprowadzania tak restrykcyjnego ograniczenia? Ja wiem, ale wróćmy do absurdów.
Absurd numer trzy: ograniczenie nie dotyczy rowerów
Chcecie, żeby wpadł na was kolarz rozpędzony do 38 km/h, który wyprzedza samochody w obszarze zabudowanym? Jedźcie do Walii, tam takie rzeczy będą się teraz działy stale. Rowerzyści nie muszą przestrzegać żadnych ograniczeń prędkości, literalnie napisano że przepisy nie dotyczą rowerów. Możesz zatem jechać 35 km/h rowerem między ludźmi, ale samochód jadący po oddzielonej od chodnika drodze musi jechać 30 km/h.
Absurd numer cztery: demokratyczny rząd odrzuca głos obywateli bez żadnego uzasadnienia
„Nie”: brzmiała odpowiedź premiera Walii Marka Drakeforda, pytanego czy uwzględni obywatelską petycję o wycofanie się z nowych restrykcji. Petycję podpisaną przez ćwierć miliona ludzi. Nie, premier się nią nie zajmie, wyrzuci ją do kosza, ponieważ kto by słuchał głosu ludu? Lud to idioci, trzeba ich deptać butem po twarzy po kres czasów – George Orwell miał słuszność.
Absurd numer pięć: sprawdź odległość między latarniami
Rząd walijski precyzyjnie ustalił, które dokładnie drogi będą objęte ograniczeniem do 30 km/h. To te, na których odległość między latarniami ulicznymi jest mniejsza niż 200 jardów. Jeśli jest to 199 jardów, musisz jechać 30 km/h, ale jeśli to 201 jardów – 50 km/h. To oczywiste i proste, każdy przecież stale to sprawdza. Zwłaszcza jak jest ciemno i tych latarń za bardzo nie widać.
Absurd numer sześć: oni kompletnie nic nie zrobili z drogami
Jeśli droga jest dostosowana do jazdy 100 km/h i postawisz tam znak ograniczenia do 40 km/h, nikt nie będzie się do niego stosował. Aby ludzie jechali 30 km/h, trzeba budować drogi tak, żeby rozwijanie wyższych prędkości wiązało się z dyskomfortem dla kierowcy. I to ma głęboki sens w obszarach gęsto zabudowanych. Stawianie ograniczenia typu 30 km/h na pustkowiu, z dala od domów to żarty z prawodawstwa.
Absurd numer siedem, już ostatni: oni od razu zapowiadają, że to prawo będzie karykaturą
No owszem, limit będzie 20 mph (30 km/h), ale władze już zapowiedziały, że będą karać tylko tych, którzy przekroczą 26 mph. Czyli wartość między 20 a 26 mph, chociaż nielegalna, nie będzie podlegać karze. Gdyby to prawo miało coś znaczyć, to już za 20,1 mph powinno się karać, żeby wszyscy się nauczyli, że przepis to przepis. Ale nie, regulację się wprowadzi, a potem się powie, że w sumie to możecie tak jakby tylko trochę zwolnić, spokojnie, przecież wszyscy jesteśmy ludźmi i wiemy, że trzeba dojechać. Czyli na dzień dobry nowe przepisy są już własną karykaturą.
No to po co to jest?
Władze nowoczesnych społeczeństw mają problem z tym, że od pewnego poziomu dobrobytu i edukacji, władza nie jest już zbyt potrzebna. Przez setki lat władza była absolutnie konieczna, bo bez niej panowała anarchia i wojna domowa. Dziś, nawet gdy przez parę miesięcy nie ma rządu, nic specjalnego się nie dzieje. Dlatego trzeba wymyślać sposoby, aby władza mogła o sobie przypomnieć i zmusić ludzi do czegoś, bo od tego jest władzą. Wymyślono więc, że w ramach wykazywania władzy będzie się wprowadzać skomplikowane przepisy w sprawach życia codziennego, żeby na każdym kroku móc wykazywać obywatelom, że są tylko mięsem służącym władzy do realizowania swoich zadań. Ma być ci trudniej żyć po to, żeby przedstawiciele władzy mogli bardziej skutecznie ją nad tobą wykazywać. Dlatego zanim ruszysz w drogę po Walii, sprawdź najpierw tę odległość między latarniami.