Nigdy tam nie zaglądacie, a to poważny błąd. Oto samochody marek Pozostałe i Inny Inny
Kategorie jak „Inny”, czy „Pozostałe” na motoryzacyjnych portalach ogłoszeniowych nie cieszą się zainteresowaniem większości ich użytkowników. Można tam jednak znaleźć wiele perełek, które zainteresują miłośników motoryzacji.

„Inny inny”, „Pozostałe”, czy „samochud” - rzadko kiedy przeglądając portale ogłoszeniowe, wchodzimy w tak podpisane ogłoszenia. Oczywiście, w kategoriach pozostałe czy inny, znajdziemy Kie cee'd, czy Ople Corsy, które trafiły tam z bliżej nieznanych przyczyn, a także elektryczne mikrosamochody z Chin, czy repliki średnio odwzorowujące oryginały, lecz przede wszystkim jest to kopalnia samochodów unikatowych, egzotycznych, albo po prostu dziwnych.
Chiński Yaris, ale to crossover
Na rozgrzewkę coś niekoniecznie dziwnego, choć bardzo rzadko spotykanego - chiński Great Wall Voleex C20R. To odmiana modelu Voleex C10, który w momencie prezentacji był oskarżany o podobieństwo do Toyoty Yaris II generacji - jest to szczególnie widoczne w tylnej części nadwozia i z profilu, zaś we wnętrzu znajdziemy kierownicę różniącą się od niej w zasadzie jedynie znaczkiem. Podobieństwa odziedziczyła też pseudoterenowa odmiana C20R.

W Europie był sprzedawany m.in. we Włoszech, Ukrainie, czy Wielkiej Brytanii, gdzie rozprowadzano go za pośrednictwem sieci dealerskiej Daihatsu; właściciel podaje, że do Polski trafił z Półwyspu Apenińskiego. Uwagę przyciąga niska cena - jedynie 6900 zł. Za tą kwotę dostaniemy niewielki, 12-letni samochód z niezłym wyposażeniem (climatronic, elektrycznie regulowane cztery szyby i lusterka, skórzane fotele z podgrzewaniem), optymalnym przebiegiem 113 tys. km, silnikiem 1.5 VVT-i z Toyoty i instalacją LPG. Okazja? Dla niebojących się poszukiwania części zamiennych - na pewno.
Trzykołowiec, który zwija asfalt
Najdroższym samochodem w tym przeglądzie jest Vanderhall Venice GT. To amerykański małoseryjny samochód produkowany w amerykańskim stanie Utah, który wyróżnia się układem trzech kół, a także interesującym połączniem designu retro, z bardziej nowoczesnym detalami. Napędza go jednostka General Motors o pojemności 1.4 i mocy niecałych 200 KM, co jednak wystarcza na rozpędzenie się do 100 km/h ze startu zatrzymanego w 4,5 s. To zasługa bardzo niskiej masy własnej - minimalnie większej niż w Polskim Fiacie 126p.

Venice GT jest zarejestrowany w Polsce jako trójkołowy motocykl. Mimo pozorów surowości i prostoty, w jego wnętrzu (jakkolwiek niepoprawnie to brzmi w jego w przypadku) znajdziemy większość potrzebnego wyposażenia - radio z systemem Bluetooth, podgrzewane fotele, czy tempomat. Drzwi nie przewidziano.
Francuski kabriolet nieistniejącej marki
Obecnie Francuzi mogą się pochwalić trzema popularnymi markami samochodów - Citroenem, Puegeotem i Renault. Do lat osiemdziesiątych istniała jeszcze marka Talbot, zamknięta, gdyż w ramach koncernu PSA trzy marki robiły za dużo tłoku. Na portalu OLX znalazł się mały kabriolet Talbot Samba - ostatni model wprowadzony przez markę.

Samba była blisko spokrewniona z Citroenem LN/LNA i Peugeotem 104. Wersja kabriolet była endemiczna dla Talbota i zaprojektowało ją włoskie studio Pininfarina. Ten egzemplarz napędza najmocniejszy silnik jaki był w Sambie - 1.4 serii X o mocy 74 KM. Ten niewątpliwie unikatowy samochód jest także w bardzo dobrym stanie, jednak kosztuje relatywnie niewiele - 10,5 tys. zł. Świetna propozycja na taniego youngtimera.
Ostatnia (prawdziwa) Wołga
Ten samochód znalazł się tutaj z przyczyn mocno osobistych, gdyż Wołga 31105 to jedno z moich największych motoryzacyjnych marzeń. Jednak pojawienie się go na OLX w kategorii „Pozostałe” było dla mnie sporym zaskoczeniem, gdyż oferowano go wyłącznie w krajach byłego ZSRR. Uprzedzając pytania - sprzedaje ją Polak.

31105 była ostatnią prawdziwą Wołgą. Choć pokazano ją w 2003 r., w jej sylwetce wciąż widać model 24 z czasów towarzysza Breżniewa, po którym również odziedziczył platformę - ot, taki rosyjski Polonez Caro Plus. Zastąpiła model 3110, którego de facto była głębokim liftingiem, zaś po niej GAZ pokazał jedynie Chryslera Sebringa w przebraniu - Wołgę Siber. 31105 miała nieco odmienić umierający wizerunek Wołgi jako samochodu wyższej klasy, w czym miał pomóc plan wdrożenia znacznie ostrzejszych procedur kontroli jakości na etapie produkcji, czy bogatszego wyposażenia w samym samochodzie. Wbrew temu, czego można byłoby się spodziewać, udało się. Wołgi 31105 faktycznie wyjeżdżały z Niżnego Nowogrodu porządniej wykonane, niż choćby model 3102 produkowany przez kilka lat równolegle. Niestety, nie przyniosło to zamierzonego efektu i 31105 pozostała dla Rosjan jedynie tańszą alternatywą dla konstrukcji zachodnich.

Ten konkretny egzemplarz wyróżnia się znikomym przebiegiem - 6,3 tys. km. Ma to również odzwierciedlenie w cenie, gdyż właściciel chce za nią 52 tys. zł. Ech.
Więcej przeglądów znajdziesz tutaj:
Polski samochód elektryczny, co nazywa się jak rower
Na zakończenie został mały (dosłownie), polski akcent - polski samochód elektryczny Romet 4E. To malutki samochodzik o długości niewiele ponad 3 m, montowany przez grupę Arkus & Romet, będący w rzeczywistości chińskim Yogomo MA4E, który to swoim wyglądem łudząco przypomina Citroena C1 i Peugeota 107.

Romet chciał poszerzyć swoją ofertę o czterokołową alternatywę dla motorowerów. W ten sposób sięgnięto do Chin, przez co powstał 4E - wcześniej Romet sam stworzył dwa prototypy, jednak te nie mają nic wspólnego z modelem seryjnym. Dzięki minimalnej mocy 6,8 KM 4E można prowadzić posiadając uprawnienia na motorower. Prędkość maksymalna wynosi 62 km/h, zaś dzięki 8 akumulatorom kwasowo-ołowiowym o pojemności 150 Ah każdy, na pełnym ładowaniu przejedzie on 90 km. Można także aktywować tryb oszczędny, który ogranicza prędkość maksymalną o 20 km/h, lecz wydłuża zasięg dwukrotnie. Zaskakującą zaletą jest duży bagażnik o pojemności 880 l. Oczywiście jest on zasługą braku tylnych siedzeń.
W dobie elektryfikacji, 4E może być ciekawą propozycją dla kogoś, kto bierze zmiany w motoryzacji na śmiesznie. Mógłby się pochwalić, że ma polski samochód elektryczny, który powstał na długo, zanim ktokolwiek pomyślał o Izerze. Niestety, tutaj jego zalety się kończą; ewentualnie można jeszcze dodać niską cenę 11,5 tys. zł.