Oto Volkswagen New Beetle droższy niż Lamborghini Aventador. I pewnie szybszy
Gdy był nowy, Volkswagen New Beetle sprzedawał się znakomicie - zwłaszcza w USA. Dziś używane egzemplarze zwykle nie kosztują więcej niż kilkanaście tysięcy złotych. W Stanach jest jednak auto za wielokrotność tej sumy.
Zimno, ciemno i w ogóle do bani. Nawet zdjęcia nowej Dacii Sandero nie pomagają. Człowiek chciałby się jakoś rozerwać, szuka inspiracji, a tu proszę: internet podsuwa rozwiązanie!
To 20-letni Volkswagen New Beetle
Owszem, brzmi to jak idealny sposób, ale na wpędzenie się w głęboką depresję. Żeby to było chociaż jakieś żółte, niebieskie czy czerwone - OK, ale srebrny New Garbus, i to na dodatek bez wazonika z kwiatkiem we wnętrzu? I że ILE za niego chce sprzedający?
Pięćset pięćdziesiąt tysięcy dolarów?!
Toż to jakieś 2 mln zł. I o jakieś 130 tys. dol. drożej niż kosztuje w Stanach Zjednoczonych Lamborghini Aventador. Opcje są dwie: albo sprzedawca Volkswagena jest trollem, albo samochód odrobinę różni się od New Beetle'a w specyfikacji fabrycznej. Zdradza to między innymi sporych rozmiarów wydech umieszczony centralnie. Nie, nie chodzi o środek zderzaka - zresztą, zobaczcie sami.
Tak - to silnik odrzutowy. I tak - ten samochód jest dopuszczony do ruchu
O Stanach Zjednoczonych można mówić różne rzeczy, ale nigdy się nie śmiejcie, jeśli ktoś Wam powie, że to „kraj możliwości” - bo tak naprawdę jest, przynajmniej jeśli mowa o motoryzacji. Spróbujcie zarejestrować odrzutowego New Beetle'a w Polsce i uzyskać dla niego pozytywny wynik badania w SKP - życzę powodzenia. A tu proszę - cyk, cyk, silnik General Electric Model T58-8F po drobnych modyfikacjach został zamontowany w samochodzie, wymuszając relatywnie niewielkie zmiany: usunięcie tylnej kanapy i odpowiednie wycięcie klapy bagażnika. Gwoli ścisłości - ten model silnika to oryginalnie jednostka turbowałowa, która była projektowana z myślą o użytku w śmigłowcach. Zasadniczo większość energii ze spalania kerozyny w oryginalnym zastosowaniu trafiałaby więc na wał napędowy śmigłowca, ale w przypadku srebrnego Volkswagena nikt sobie tym głowy nie zawracał i postawiono na energię odrzutu.
Oczywiście (i niestety) nie jest tak, że Ron Patrick - twórca tej przeróbki i inżynier z tytułem naukowym zdobytym na Uniwersytecie Stanforda - non-stop jeździ na silniku odrzutowym. To mimo wszystko mało wygodne, mało ekonomiczne i mało bezpieczne, a jak sam stwierdził, samochód miał mu zapewnić pakiet wrażeń, a nie szybką śmierć. Jak więc poruszać się przez większość czasu? Dzięki seryjnemu silnikowi nadal mieszczącemu się pod maską i przenoszącemu napęd na przednią oś za pośrednictwem automatycznej skrzyni biegów. Nie podano niestety, który to konkretnie silnik, ale liczba cylindrów (4) pozwala podejrzewać, że mamy do czynienia z wolnossącym silnikiem 2.0 lub turbodoładowanym 1.8 - niczego mniejszego w amerykańskiej wersji New Beetle'a bym się nie spodziewał.
No a ile to ma mocy?
To będzie 115 do 150 KM. Aaa, bo pytacie o ten odrzutowy? No, to jakieś 1370 KM. Maksymalna prędkość obrotowa sięga tu 26 tys. obr./min. Pewną ciekawostkę stanowi fakt, że silnik jest trwale przymocowany tylko z przodu - jego tylna część ma mocowania ruchome, ze względu na rozszerzalność cieplną. Po stronie wad należy zapisać fakt, że trudno będzie zamontować instalację gazową - miejsce po kole zapasowym jest już bowiem zajęte przez zbiornik na paliwo lotnicze. No i niestety nie wiadomo, jak bardzo to jest szybkie - Ron Patrick nigdy tego nie sprawdził.
Niezwykle bawi mnie natomiast fakt, że - pomijając elementy obsługi niezbędne do sterowania i kontrolowania silnika odrzutowego - samochód jest w zasadzie niemalże seryjny aż do słupka B. Mamy volkswagenowski radioodtwarzacz, klimatyzację... i seryjne fotele. Pamiętam, jak śmieszne było uczucie wgniatania w miękki fotel w moim 55-konnym Peugeocie 205. Wyobraźcie sobie teraz, jak w seryjny fotel - może i nie tak miękki, jak ten peugeotowski, ale jednak - musi wgniatać 1370 KM. Ciekawe, czy przed rozkręceniem silnika odrzutowego trzeba nabrać dużo powietrza i wstrzymać oddech.
Zastanawia mnie tylko, co z tą automatyczną skrzynią biegów - przecież gdy samochód jest w ruchu, to nie powinno wrzucać się biegu neutralnego, bo spada ciśnienie smarowania. „Drive”? No może, chociaż pewnie obawiałbym się przekręcenia volkswagenowskiej rzędowej czwórki. No ale z drugiej strony, jak już wydaje się 550 tys. dol. na odrzutowego Garbusa, to można chyba dołożyć jeszcze parę tysięcy i zamontować skrzynię manualną, by nie przejmować się takimi głupotami jak ciśnienie smarowania.
W każdym razie wniosek jest jeden - ten Volkswagen New Beetle musi się pojawić w moim garażu
A policjantom podczas kontroli będę wmawiać, że to samochód przystosowany do przewożenia silników odrzutowych. Tylko przewożenia, niczego innego. A że bardzo, bardzo szybkiego? To jak w tym dowcipie o kawie i kanarku.