Przestępcy, nadchodzę. Ja i replika Batmobilu z turbiną Boeinga za 2,6 mln zł
W kinach na całym świecie panoszy się obecnie Joker. Taka okazja aż się prosi, by tu i ówdzie zaprowadzić trochę porządku jako Batman. Na początek przygotowań proponuję zakup repliki Batmobilu.

No gdzieeee mi z tym, znowu jakaś niejeżdżąca skorupa? - uprzejmie zapytacie. Ale cały szkopuł w tym, że oferowany na sprzedaż w Stanach Zjednoczonych Batmobil będący repliką pojazdu z filmu Tima Burtona z 1989 r. jest sprawny i jeżdżący.
Ba - jest nawet dopuszczony do ruchu!
Nie to, żeby Batman musiał się jakoś szczególnie tą kwestią przejmować, ale uznajemy to za dodatkową zaletę. A skoro już mowa o zaletach, to ta największa - dosłownie i w przenośni - kryje się pod maską. Okazuje się bowiem, że replikę Batmobilu wyposażono w turbinę gazową z demobilu (he, he). Konkretniej rzec ujmując, jest to silnik turbowałowy Boeinga o mocy ok. 400 KM. Obroty biegu jałowego oscylują tu wokół... 20 tys./min. W jakiś sposób połączono go z 4-biegową przekładnią automatyczną, która przekazuje napęd na tylną oś.
Według sprzedawcy pojazd waży mniej więcej tyle, co równoletni Chevrolet Corvette.
Obiecuje to choć w miarę przyzwoite osiągi, zwłaszcza że zawieszenie ma regulowaną wysokość - jezdnia nie musi być więc równa jak stół, by rozpędzić się bardziej niż do 20 km/h. Wszystko to oczywiście każe się zastanowić nad kwestią tankowania, ale podobno jest z tym zupełnie nieźle. Oprócz lotniczego paliwa Jet-A, można też zastosować zwykłą naftę lub - po odpowiednim dostrojeniu jednostki napędowej - olej napędowy.
Ależ bym stawał na stacji benzynowej za Passatami w TeDeIku w oczekiwaniu na swoją kolej. Można by nawet nakłaniać osoby w kolejce przed nami do przyspieszenia swoich ruchów, w czym wydatnie pomogłyby repliki broni maszynowej Browning. Jest też zbiornik i część instalacji miotacza ognia, usunięto jednak resztę potrzebnego do jego działania osprzętu.
Wnętrze wygląda jak połączenie kabiny niewielkiego samolotu z Teslą i klasycznym włoskim super-samochodem.
Mamy więc tutaj niezwykłe połączenie szeregu przełączników oraz cyfrowych i analogowych wskaźników, a to wszystko doprawione ułożonym w pionie tabletem i generalnym „pie***lnikiem”, zwłaszcza że kable są na wierzchu. Po zamknięciu się we wnętrzu dołącza jeszcze do tego zapewne klaustrofobia, wydaje mi się, że widziałem gdzieś wzmiankę, że jest w standardzie.
Filmik dotyczący wnętrza i jego obsługi można obejrzeć tutaj: klik!
Tanio nie jest. Nawet bardzo nie jest.
Sprzedawca żąda za swój pojazd 680 tys. dol., co przekłada się na ponad 2,6 mln zł. Ale na otarcie łez mam suchar.