Parkowanie na chodniku to "komuszy przywilej". Bardzo mi przykro, ale nie
Ostatnio na łamach facebooka pewna organizacja ze trującą chmurą w nazwie zasugerowała, że parkowanie na chodniku to komunistyczny zwyczaj, uderzając w niezwykle dramatyczne tony o ucisku i zniewoleniu pieszych.


Prawda historyczna jest nieco inna i nie ma związku z polityką. Nie warto wszystkiego do niej sprowadzać, szukać wszędzie dziejowego spisku i dorabiać ideologii. Powód stworzenia takiego przepisu był prozaiczny, a w zestawieniu z tymi kosmicznymi zarzutami wręcz absurdalny: brak miejsc parkingowych, który stanowił bolączkę, jak widać, już wtedy.
Skąd się to wzięło?
Prześledziłem dokładnie zmiany we wspomnianym 1983 roku. Zasadniczo, do momentu uchwalenia obecnie obowiązującej ustawy z 1997 roku, poprzednią zatwierdzono w roku 1984, kiedy zatwierdzono szereg zmian w odpowiedzi na dynamicznie rozwijający się ruch drogowy. Mówiąc w skrócie, wprowadzono wiele nowych definicji i zaktualizowano stare, dodano lub zmieniono wiele zasad ruchu, powiększono i uporządkowano bazę znaków drogowych, przy okazji aktualizując również niektóre istniejące, chociażby zmieniając wzór znaku STOP na aktualnie obowiązujący. Tak że w skrócie - działo się dużo i intensywnie.
Jak do tego doszło?
Jedną z wprowadzonych zmian było zalegalizowanie parkowania na chodniku. Przepis stanowił odpowiedź na głos ludu, który takowej reguły się domagał. Wskazywano, że w miastach brakuje miejsc parkingowych, tymczasem szerokie i puste chodniki wyglądają zachęcająco, a więc może by tak? Może byśmy się wszyscy pomieścili? No weźcie, podzielcie się.
Ależ prosimy bardzo, załatwione. Ustalono, że przy zachowaniu minimum półtora metra szerokości chodnika pozostawionej pieszym, od tamtej pory można było na nim parkować samochody wszystkimi czterema kołami. Naturalnie, istnieje przy tym szereg obostrzeń, jak ograniczenie masy do 2,5-tony czy nakaz parkowania samochodów ciężarowych kołami jednego boku, niemniej typowy samochód osobowy należący do Kowalskiego od tego roku mógł legalnie stawać na chodniku dla pieszych.
Czy przepis powstał słusznie? Wówczas, głosem narodu, zdecydowanie tak. Czy dobrze się zestarzał? Na pewno nie, bo dzisiaj naruszanie chodników jest społecznie karane śmiercią we wrzącej oliwie. Ale trzeba też spojrzeć na niego w szerszej perspektywie, niż tylko “hurr durr chodniki dla pieszych”, lecz czy faktycznie istniejący problem został rozwiązany. Czy powinno się z powrotem zakazać parkowania na chodniku? Tutaj zdania są podzielone, bo każda frakcja będzie ciągnąć kołdrę w swoją stronę.
Jak to działa?
Oddzielną zaś kwestią jest, jak przepis respektują sami kierowcy. Czym innym jest bowiem istnienie przepisu samego w sobie, a czym innym jego realne funkcjonowanie. Tutaj, jako kierowca, samokrytycznie muszę stwierdzić, że reguła często jest niestety poważnie naruszana, co w świetle prawa stanowi naturalnie wykroczenie. To nie przepis jest jednak problemem, a to, że niektórzy kierowcy często go nie szanują. Co, jako przyzwoity obywatel, oczywiście potępiam, żeby nikt nie miał wątpliwości.
Nie zmienia to wszystko faktu, że uchwalenie onegdaj takiej zmiany stanowiło reakcję na potrzeby społeczeństwa i jakkolwiek kontrowersyjnie z dzisiejszej perspektywy się nie prezentują, postulaty ponad 40 lat temu wydawały się słuszne. Wiele ówczesnych reform przepisów ruchu drogowego zostało poczynionych właśnie w rezultacie konsultacji. Narzędziem do łączności był tygodnik Motor, który otrzymywał listy od czytelników, wnioskujących o zmiany w Kodeksie, publikując je następnie na papierze. Ciężko więc niektórym może być w to uwierzyć, ale ludzie sami zagłosowali za taką zmianą. Ale jak to? To jednak nie parszywi komunistyczni decydenci, tylko zwykli ludzie sami tego chcieli? Jakoś głupio wyszło, że tak.
Na koniec natomiast odbicie piłeczki na drugą stronę. Ta sama ustawa uchwaliła jeszcze jedną niezwykle ważną kwestię w odniesieniu do pieszych, a mianowicie ich pierwszeństwo na przejściu przez jezdnię. To tak na zakończenie tematu o reformach uciskających pieszych uczestników ruchu.