Chciałem pójść do fryzjera. Trafiłem do piekła dla znaków drogowych
Na warszawskim Bemowie znaki drogowe są niezgodne z prawem i wprowadzają w błąd. Można spowodować stłuczkę i myśleć, że to wina drugiego kierowcy. Spółdzielnie mieszkaniowe to piekło znaków drogowych.
Spółdzielnie mieszkaniowe bywają bardzo kreatywne, jeśli chodzi o oznakowanie należących do nich dróg. O przykładach znaków, które nie istnieją i istnieć nie powinny, ewentualnie o takich, które przypominają te właściwe, ale i tak są niezgodne z prawem, można by napisać całą książkę. Na pewno zawierałaby rozdział napisany po wizycie na jednym z osiedli na warszawskim Bemowie.
Znaki drogowe wołają tu o pomstę do nieba
Poszedłem sobie tam piechotą, by nie szukać miejsc do parkowania (niemal wszystkie w okolicy są „tylko dla mieszkańców”). Od razu natrafiłem na groźnie wyglądającą tabliczkę. Skoro byłem pieszo, i tak nie mogłem zaparkować na kopertach, których – jak się domyślam – tyczy się tabliczka, ale nawet gdybym mógł, byłbym trochę przestraszony. Nieprawidłowe parkowanie jest zagrożone odholowaniem auta. To nie przelewki.
Tyle że taki znak nie ma mocy prawnej. Zakaz parkowania tyłem do budynku – oprócz tego, że w czasach nowoczesnych aut, a nie smrodzących Syren i Warszaw nie ma już zbyt wiele sensu – nie jest uwzględniony w kodeksie. Prawo o ruchu drogowym nie reguluje tego, jak należy się ustawiać względem bloku. Nie można dostać za to mandatu, a tajemnicza „kara administracyjna”, którą czasami straszy się na osiedlowych znakach, też byłaby łatwa do podważenia. O ile ktoś by ją rzeczywiście dostał.
W tym wypadku groźba jest jeszcze mocniejsza – holowanie. Pewnie takie znaki drogowe są rzeczywiście skuteczne, bo nikt nie chce sprawdzać, czy faktycznie po jego auto przyjedzie laweta. Ale to tylko straszak. Równie dobrze mogliby tam napisać, że za parkowanie tyłem do budynku grozi chłosta i wyklęcie rodziny do trzech pokoleń naprzód.
Kawałek dalej dziwne znaki drogowe nadal straszą
Mamy wyjazd z garażu podziemnego. Widoczność, nieco ograniczoną przez murek, poprawia zamontowane po drugiej stronie lusterko. Administracja i tak uznała jednak za stosowne, by poinformować jadących w okolicy kierowców o wyjeździe. Postawiono więc znak drogowy z lampą ostrzegawczą, zapalającą się wtedy, gdy ktoś otwiera bramę. Na znaku jest też narysowany znak stop.
Tyle że takie znaki drogowe też nie mają mocy prawnej. Znak stopu musi mieć odpowiedni kształt i nie może być częścią tabliczki. Na nawierzchni nie ma żadnych znaków poziomych. Widoczny wynik szalonej inwencji administratorów nie obowiązuje. Kto wyjeżdża z garażu, musi ustąpić pierwszeństwa tym jadącym po drodze głównej. Znak co najwyżej może być delikatną sugestią, by ci z pierwszeństwem trochę uważali. Ciekawe, ile było już stłuczek, po których lokator bloku z garażem wybierał do poszkodowanego z krzykiem, obwiniając go o „niezatrzymanie się na stopie”. Przedziwne miejsce.
A potem zobaczyłem jeszcze to
Zgłoszone na Straż Miejską, oczywiście. Mało co tak zaśmieca miejską przestrzeń, jak wypożyczone hulajnogi. Nie znoszę ich.