Nie daj się namówić, żeby pojechać czyimś autem na badanie techniczne
Sytuacja z życia wzięta: właściciel za granicą, w aucie skończyło się badanie techniczne, prosi kolegę żeby wziął kluczyki od jego żony i pojechał do stacji kontroli pojazdów.
Nic dziwnego ani podejrzanego, auto nie ma badania od 4 dni, więc kolega się zgadza, bierze kluczyki i rusza na badanie techniczne, które ma być tylko formalnością. Po drodze zatrzymuje go policja – nie, nie popełnił żadnego wykroczenia, po prostu jechali za nim i sprawdzili sobie tablice w bazie, i wyszło że badanie techniczne jest nieważne. Zatrzymali go więc i wręczyli mu obowiązkowy mandat za jazdę bez badania technicznego, a konkretnie za poruszanie się pojazdem niedopuszczonym do ruchu. Mandat ten wynosi 1500 zł i jest przypisany do kierowcy, a nie do właściciela. Uprzejmy kolega mandat musi zapłacić, a właściciel pojazdu powie jedynie „no hehe trudno, tak bywa”. Przyjaźń się skończy, ale najważniejsze, że policja zapobiegła groźnemu przestępstwu!
Niestety, sytuacja powyższa jest prawdziwa
Nie dajcie się więc namówić na taką formę pomocy. Nie zdziwcie się też, jak mechanik, którego poprosicie o załatwienie przeglądu, odmówi i każe wieźć auto do stacji kontroli pojazdów lawetą. W końcu to taniej niż 1500 zł mandatu, a i laweciarze mogą więcej zarobić.
Trochę trudno mi zrozumieć, czemu ma służyć tak restrykcyjny przepis w swojej obecnej formie. Zrozumiałbym, gdyby wysokim mandatem był karany ktoś, kto jedzie pojazdem ewidentnie niesprawnym, z którego się dymi, cieknie, telepie się koło, ma stłuczoną szybę itp. To są oczywiste powody zagrożenia w ruchu drogowym. Nawet gotów byłbym zrozumieć mandat dla kogoś, kto jeździ bez badania technicznego od roku, albo został złapany drugi raz za to samo.
Natomiast kara za brak badania technicznego wynosząca piętnastokrotność jego wartości w żaden sposób nie podniesie bezpieczeństwa na drogach. Jeśli termin badania wypada na 10 września, a ktoś zgłosi się jedenastego, jakie zagrożenie czyni? Ustawodawca dramatycznie pomylił stan faktyczny ze stanem urzędowym i skupił się na karaniu nie za zły stan techniczny pojazdu, ale za niedopełnienie obowiązku otrzymania pozwolenia. Można więc znaleźć się w sytuacji, gdzie otrzymujemy 1500-złotowy mandat za 3 dni spóźnienia, podczas których absolutnie nic się nie zmieniło w stanie faktycznym. Dodatkowo lądujemy z problemem zabranego dowodu i koniecznością odzyskiwania go, nawet jeśli chodzi tylko o odzyskiwanie w wersji elektronicznej, czyli zmianę statusu w systemie. Jeśli od 1 stycznia 2023 r. za 30-dniowe spóźnienie na badanie zapłacimy karę w wysokości wartości 1 badania, tj. 98 zł, to również i kara za jazdę bez badania powinna być nakładana tylko wtedy, kiedy badanie minęło więcej niż 30 dni temu.
Zobaczymy, jak policja będzie podchodziła do tego tematu
Obstawiam, że po okresie wzmożonego kontrolowania i wlepiania mandatów spóźnialskim o tydzień, policja w końcu odpuści i zacznie patrzeć na to przez palce, uznając że jeśli komuś badanie skończyło się tydzień temu, to wystarczy go pouczyć. W końcu sami policjanci też jeżdżą samochodami i też zdarza im się zapomnieć o badaniu technicznym. Uznaję, że jest to przykład oderwania polityków od rzeczywistości, skoro sami są wożeni samochodami należącymi do państwa, to realia życia z własnym samochodem są im głęboko obce, a przywalenie kierowcom „wyższymi mandatami” jest społecznie akceptowalne, choć zupełnie nieskuteczne. Przypomnę, że w obecnym porządku prawnym taki sam mandat zapłacimy za wyprzedzanie przed przejściem dla pieszych, co jest przyczyną setek śmiertelnych wypadków w skali roku, jak i za to, że pojechaliśmy na badanie techniczne o dzień za późno.