REKLAMA

Motoblender 41/2019: to tylko kwestia czasu, czyli tempo dziesięć

Witajcie, oto Motoblender, który pisałem w pośpiechu. Ale czekajcie, czy był jakiś, którego nie pisałem w pośpiechu? 

motoblender
REKLAMA
REKLAMA

Pośpiech to straszna rzecz. Z pośpiechu biorą się śmiertelne wypadki. Wiedzą o tym dobrze władze 80-tysięcznego miasta Pontevedra w Hiszpanii, które wprowadza strefę „Tempo 10”. Kiedy za mojego życia wprowadzano w Polsce 50 km/h zamiast 60 km/h w obszarze zabudowanym, mówiono: te 10 km/h mniej oznacza czyjeś życie lub śmierć. Brzmi rozsądnie, ale oczywiście znaleźli się ludzie, którzy mówili „po co te 50 km/h, oszaleli, zaraz wprowadzą 30 km/h!” – wtedy ci wprowadzający mówili „nie nie, chodziło nam tylko o te 50 km/h”. Minęło parę, a może paręnaście lat i prezydent Warszawy zapowiada strefę Tempo 30 na 2/3 ulic w stolicy. W sumie można by zapytać – jeśli 50 km/h ratuje życie, to po co 30 km/h? Lepiej jednak nie pytać, bo możemy niechcący wyjść na drogowych morderców. Na pewno jednak znajdzie się jakiś obrzydliwy prawak, kuc i korwinista, który zakrzyknie – a teraz to pewnie wprowadzą strefę Tempo 10! – na co prezydent Trzaskowski spokojnym głosem wytłumaczy, że absolutnie nie, że to już jest stan docelowy.

Nie jest.

Tempo 10 w Pontevedrze, co śmieszne, będzie obowiązywać wszystkich. Również rowerzystów i użytkowników hulajnóg elektrycznych, które to pojazdy co do zasady najczęściej nie są wyposażone w prędkościomierze. Spróbujcie utrzymać 10 km/h na rowerze bez prędkościomierza. Pojechaliście 11 km/h? Złamaliście prawo. Zresztą jak ktoś zna język Cervantesa, to może przeczytać sobie artykuł, w którym napisano, że 10 km/h jest jedynym wyborem, bo i 20 km/h to za dużo, bo to 5,5 m na sekundę. A przecież zawsze może wybiec dziecko. Śladem Pontevedry pójdą na pewno inne miasta, nie tylko w Hiszpanii i 10 km/h za kilkadziesiąt lat stanie się obowiązującym standardem, a ludzie postulujący żeby jeździć 30 km/h będą odsądzani od czci i wiary jako potencjalni zabójcy. Nie mówię tego ze złośliwością, takie po prostu są trendy, taka jest moda i nic tej mody nie zatrzyma.

To wspaniałe miasto właściwie w ogóle pozbyło się samochodów i teraz wszyscy są w nim szczęśliwsi o 199,2%, rozwija się w niesamowitym tempie, ludzie do niego przyjeżdżają i chcą mieszkać, nie ma wypadków, nie ma emisji CO2. Jest dokładnie tak, jak powinno być, Pontevedra wyprzedziła świat o dobre 50 lat. Teraz jedyne, co musimy zrobić, to wprowadzić rozwiązania z Pontevedry we wszystkich innych miastach i wówczas zapanuje powszechna szczęśliwość.

Ja też bym chciał, żeby było tak, żebym nie musiał donikąd jeździć samochodem. Powiem więcej: to mi się już prawie udało. Niemal wszystko, czego potrzebuję, jest w odległości 5-10 minut jazdy składakiem od mojego bloku. A przecież mieszkam w Warszawie, a nie w 80-tysięcznej Pontevedrze. Jest tylko jeden problem: ja na tym składaku rozwijam znacznie większą prędkość niż 10 km/h. Gdyby wprowadzili mi Tempo 10, najlepszym rozwiązaniem – poza ignorowaniem tej regulacji – byłoby po prostu chodzić. I na tym to się wszystko kończy: ludzkość wymyśliła kilkadziesiąt sposobów na szybszy i skuteczniejszy transport niż chodzenie, po to żeby koniec końców zredukować wszystkie formy transportu do tempa pieszego. Pontevedra wyprzedziła cały świat po to, żeby od razu wskoczyć z powrotem do późnego średniowiecza. Być może wtedy ludzie byli właśnie najbardziej szczęśliwi.

Nie doczekał się na autobus, pojechał Uberem. Przewoźnik miejski zwróci mu koszty

Chodzi o pana Tymona (hehee, co za głupie imię), który czekał długo na autobus, autobus nie przyjechał, więc pojechał Uberem. Potem zażądał zwrotu kosztów za Ubera od przewoźnika. Ten odmówił, argumentując że rozkład jest orientacyjny i opóźnienia to rzecz normalna, a oni za nie nie odpowiadają. Pan Tymon (nie mogę z tego imienia XDD) pozwał przewoźnika do sądu i wygrał. Sąd stwierdził, że od tego jest rozkład, żeby się go trzymać. Sąd pewnie nigdy nie jeździ komunikacją miejską i dlatego ma takie przeświadczenie, że ten rozkład kogokolwiek do czegokolwiek zobowiązuje. Ja również wielokrotnie byłem w podobnej sytuacji co pan Tymon (trzymajcie mnie). Raz po prostu nie przyjechały dwa autobusy na lotnisko, jeden po drugim. Napisałem skargę do przewoźnika, a on odpisał mi że owszem, tak. Tego dnia nie przyjechały, no bo nie i już. No sory. Zamiast jednak złożyć sprawę do sądu, po prostu przestałem korzystać z komunikacji miejskiej i tego się trzymam do dziś dnia. Komunikacja miejska jest dla studentów i emerytów – normalni ludzie nie mają czasu na takie traktowanie. Ten zwrot kosztów, o jaki wysądził się pan Tymon, nijak nie wynagradza stresu jaki odczuł, bezsilnie czekając na swój autobus na przystanku.

Alfa Romeo przedstawia plany

Żaden normalny producent nie przedstawia swoich planów na najbliższe lata, bo przecież konkurencja wyposażona w taką wiedzę może się lepiej przygotować i przyspieszyć prace nad niektórymi modelami, żeby zadebiutowały wcześniej i zabrały klientów temu, kto swoje plany przedstawi. Alfa Romeo się tym nie przejmuje i regularnie zapowiada jakieś nowe modele, przy czym konkurencja jedynie trzęsie się ze śmiechu, bo najczęściej wie, że nic z tego nie wyjdzie. Ogólnie tradycja zapowiadania nowych modeli przez grupę Fiata jest coraz zabawniejsza, bo już widać, że nic z tego nie będzie i że Fiat prędzej czy później połączy się z PSA, a wtedy nastąpi zapewne totalna hatakumba nierentownych marek wewnątrz tego czwartego co do wielkości koncernu na świecie. Wówczas plany Alfy czy Maserati – o Lancii nie wspominając – będzie można streścić do znanych słów pilotów Iła-62: cześć, giniemy.

Hyundai mówi, że bez wodoru nie zrealizujemy celów redukcji emisji CO2

Tak se mówi, bo w ofercie ma już wodorowy samochód Nexo. Pewnie Toyota ze swoim nowym Miraiem chętnie zgodzi się z Hyundaiem. Ależ ja nie czuję jak rymuję. Ale nie czuję też wielkiego potencjału w wodorze. Owszem, wodorowym samochodem wspaniale się jeździ. Wodorowy samochód bardzo łatwo się tankuje. Obawy o ubytek wodoru ze zbiorników są nieuzasadnione. Jest tylko jeden problem: w wytwarzanie, przesyłanie i składowanie wodoru wkłada się tyle samo energii, co daje późniejsza jazda samochodem. Nie ma żadnego zysku energetycznego, są za to duże inwestycje. Gdyby podliczyć emisję CO2 wywołaną przez te inwestycje, może się okazać, że nadal benzynowy 1.0 bez turba wychodzi lepiej. Cała bitwa więc rozegra się o sposób liczenia emisji zanim pojazd napędzany wodorem zostanie nim zatankowany.

Hyundai Nexo test Polska

Cmentarze zastawione samochodami to patologia i skandal

Od kilku dni moi ulubieni aktywiści nie mówią o niczym innym, jak tylko o tym, że pod cmentarzami to taki horror parkingowy i w ogóle – uważajcie, będzie super cytat – to tylko kwestia czasu, aż ktoś zginie. Jakbyście nie wiedzieli, to od parkowania giną ludzie. Ile osób zginęło z powodu potrąceń na parkingach pod cmentarzami? Zapewne tyle samo co w zeszłym roku. Jak zwykle wynajdowany jest wyimaginowany problem, a wrzeszczeniem próbuje się zwrócić na niego uwagę, żeby odwrócić ją od innych, znacznie poważniejszych kwestii.

Po pierwsze: nie trzeba jeździć na cmentarz 1 listopada, można w inny dzień. Klimat się zmienił, teraz jest dłużej ciepło, można nawet 1 grudnia. Po drugie – policja robi dobrą robotę z akcją Znicz, wyłapując pijanych i tych znacznie przekraczających prędkość, bo to oni powodują prawdziwe niebezpieczeństwo, a nie zaparkowane na trawnikach samochody. Wiecie jak wyglądają śmiertelne wypadki 1 listopada? Przeważnie tak. Albo tak. Albo tak. Albo tak. W czwartek 1.11 zginęły 4 osoby. Co najmniej 3 z nich to kierowcy i pasażerowie pojazdów. Od parkowania w głupim miejscu nikt nie ginie, więc trzeba wymyślić że „to tylko kwestia czasu”. Tymczasem dla kilku osób czas już się skończył i właśnie jadą na cmentarz, choć być może akurat z niego wracali. Ale oczywiście od śmiertelnego wypadku bardziej oburzające jest to, że władze jakiegoś cmentarza w Trójmieście zezwoliły na wjazd tam samochodem dla osób starszych i niepełnosprawnych. Tak wygląda ten cały aktywizm:

motoblender

I na koniec: policja w Beverly Hills zatrzymała Edda Chinę

REKLAMA

Edd jest znany z tego, że buduje jeżdżące kanapy i fotele. Tym razem też przemieszczał się na samobieżnym fotelu. Policja zatrzymała go pod zarzutem prowadzenia niebezpiecznego pojazdu. Jest to co najmniej śmieszne. Komu Edd mógł zrobić krzywdę prowadząc fotel? Ile osób rocznie ginie w zderzeniach z fotelami? W jaki sposób fotel Edda jest niebezpieczny, a kilkusetkonny, potwornie szybki Dodge Challenger widoczny w tle – nie jest? Czy to nie Challenger ostatnio zgubił pościg policyjny w Kalifornii, pędząc ponad 180 km/h po freewayu?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA