Mercedes-AMG GT 4-door coupe 63 S 4MATIC+ E-Performance - test filozoficzny
Mercedes-AMG GT 4-door coupe 63 S 4MATIC+ E-Performance ma tak długą nazwę, że w tym teście będę po prostu mówił o nim „Mietek”, żeby nie musieć za każdym razem jej wklepywać. Spędziłem z Mietkiem 4 dni, nie mogąc skorzystać nawet z części jego mocy, bo byłoby to nieodpowiedzialne.
Zacząłem więc filozoficzne przemyślenia. Jest sobie taki Mietek: ma 4-litrowe V8 biturbo i silnik elektryczny z akumulatorem tak małym, że nawet po naładowaniu można przejechać na nim 7 km. Jest to samochód, który przeznaczono dla ludzi pozbawionych jakiegokolwiek poczucia wspólnoty i odpowiedzialności za środowisko. Samochód egocentryczno-narcystyczny, którego zadaniem jest poinformowanie wszystkich, że jego właściciel jest nie tylko bardzo bogaty, ale również w żadnym razie nie partycypuje we wspólnym zadaniu powstrzymania zmian klimatycznych (jest na to już za późno, ale to inna sprawa). Komunikat wysyłany przez to auto brzmi: będę jeździł jak chcę, spalał ile chcę, a jeśli przyjdzie mi na to ochota, to pojadę sobie i ponad 300 km/h. Prędkość maksymalna wynosi bowiem 316 km/h.
Jest to samochód, którego uzasadnienie jest wątpliwe moralnie
Co do zasady służy on bowiem do łamania prawa, a dokładnie do łamania ograniczeń prędkości. Ktoś powie: no ale przecież w Niemczech można. Tak, ale nie mieszkamy w Niemczech, a ten samochód dostępny jest u nas w normalnej sprzedaży. W Polsce można jeździć maksymalnie 140 km/h. Jak jedziesz Mietkiem 140 km/h, to tak jakbyś stał w miejscu. Izolacja od otoczenia i wyciszenie nie pozwalają w ogóle poczuć z jaką prędkością jedziemy. Gdybym nie miał w sobie instynktu samozachowawczego i nie był świadom, że ktoś może mnie sfilmować, to pewnie cisnąłbym tym wozem 160-180 km/h, sądząc że jadę 120.
Samochód ten z łatwością pozwala przekroczyć dwukrotnie dopuszczalny limit prędkości w Polsce, tj. można nim pojechać 280 km/h po autostradzie. Co więcej, jazda nim nie jest obwarowana żadnymi dodatkowymi wymogami. Wystarczy prawo jazdy kategorii B zdane na Hyundaiu i20 i można natychmiast po odbiorze dokumentu wsiąść w takiego Mietka, rozwijającego 639+204 KM. Zwracam uwagę, że potrzebny jest dodatkowy i kosztowny kurs na poprowadzenie 5-tonowej ciężarówki, ale nie trzeba przechodzić kursu na samochód tak różny od typowego auta osobowego, jakim jest Mietek. Nieco dziwne.
Jeszcze dziwniejszy jest Mietek, gdy zastanowimy się nad jedną rzeczą
Weźmy sobie takie 40-konne Seicento 900. Auto, które jeździ z miejsca na miejsce i robi swoją robotę. Właściwie każdy jego centymetr jest jakoś sensownie wykorzystany, a jego silnik korzysta z większości swojej mocy. Jak potrzebujesz przyspieszyć, to dusisz gaz, i wtedy 100% mocy silnika idzie w napędzanie auta. W przypadku Mietka wszystko jest potencjalne. Do poruszania się po mieście tym wozem wystarczy ok. 5-7 proc. jego mocy, reszty nie możesz nawet dotknąć, bo zabiorą ci prawo jazdy. Czyli znacznie ponad 90 proc. mocy tego samochodu przez większość czasu nie służy do niczego. Podobnie jest z rozplanowaniem miejsca w tym wozie. Tylna kanapa mogłaby być 3-miejscowa, ale ma tylko 2 miejsca. Bagażnik mógłby być większy, ale musiał zmieścić się w nim akumulator układu plug-in, który w sumie nie bardzo się przydaje, ale za to podnosi masę.
Oczywiście zbytecznie się czepiam i w ogóle nie mam racji
Przecież zarzucanie samochodowi sportowemu, że nie jest praktyczny, to jakby zarzucać busowi że nie jest szybki i nie prowadzi się wspaniale w zakrętach. Problem w tym, że o ile Mietek robi dokładnie to, do czego go stworzono i jest w tym po niemiecku idealny, to żyjemy w społeczeństwie, a ten samochód temu społeczeństwu gra na nosie. Wszystkie zapewnienia Mercedesa o rychłym osiągnięciu neutralności węglowej są zagłuszane przez ryk czterolitrowej V-ósemki Mietka. Nie da się być weganinem, jedząc schabowego. Mercedes z jednej strony musi wytwarzać konkretny przekaz PR-owy dla ludzi, którzy nie są jego klientami, a zarazem swoim klientom oferować to, czego oni oczekują – samochodów ogromnych, brutalnie mocnych i oczywiście potwornie drogich. Testowany egzemplarz był skonfigurowany na ok. 912 tys. zł – to w sumie nie tak dużo, spokojnie można przebić bańkę w tym modelu.
Dobrze, ale może opowiem Wam coś o samym samochodzie
Po odpaleniu auto wydaje dźwięk przypominający ryknięcie tygrysa, ale pochodzi on chyba z głośników, bo odpala, jak to hybryda, na samym prądzie. Pozostaje przestawić dźwignię na D i można jechać. O dziwo, jazda spokojna i delikatna jest bardzo łatwa, nie trzeba cały czas skupiać się, żeby nie wciskać gazu, ponieważ Mietek został zaprojektowany tak, że aby gwałtownie przyspieszyć, trzeba naprawdę mocno wdusić prawy pedał. Inaczej rzecz się ma na autostradzie, gdzie jedziemy np. 115 km/h, ale chcemy przyspieszyć do 140. Wtedy trzeba uważnie patrzeć na prędkościomierz. Również hamowanie wymaga sporo siły z wciskaniem hamulca, nie ma mowy o delikatnym głaskaniu – tu trzeba momentami nawet się zaprzeć. To dobrze, bo tym sposobem samochód przypomina „hej, jestem potworem, nie jestem miły i sympatyczny”.
Do wyboru jest kilka trybów jazdy
Ślisko, komfortowy, ekonomiczny, Sport, Sport+ i Race - pomijając tryb elektryczny, niedostępny przez większość czasu. Nie włączyłem trybu Race, ale próbowałem jechać w Sport+. Silnik brzmi wtedy fantastycznie. Szkoda, że ciśnięcie gazu wiąże się z natychmiastowym osiąganiem nielegalnych prędkości, bo nie możemy sobie zbyt długo posłuchać tego bulgotania, musi nam wystarczyć tak półtorej sekundy i potem trzeba odpuścić. Normalna jazda w ruchu mieszanym oznacza spalanie ok. 15 l/100 km, przy czym jest to wartość do osiągnięcia, jeśli ktoś używa tego samochodu do jazdy, bo jeśli używa go do upalania, to raczej należy liczyć się ze spalaniem typu 20 wiader na 5 minut smażenia opon. Oczywiście niczego sobie za bardzo nie posmażymy, bo ani elektronika, ani napęd na cztery koła przesadnie na to nie pozwolą.
Mietek jest zadziwiająco wygodny z tyłu
Wygodniejszy z tyłu niż z przodu, a to już pewna sztuka. Oczywiście to pasażerowie przednich siedzeń mogą obsługiwać bardzo rozbudowany system infotainment z dwoma wielkimi ekranami, z których jeden jest centralny, a drugi zamiast wskaźników. Ten pierwszy obsługujemy gładzikiem/touchpadem, a drugi – malutkim, dotykowym panelem na kierownicy, który do przesadnie wygodnych nie należy. W każdym razie mnogość funkcji jest tu porażająca. Można włączyć sobie obrotomierz albo miernik przeciążeń, albo wybrać wersję superascetyczną, albo supersportową z centralnym obrotomierzem w kolorze żółtym, a przecież jeszcze da się regulować kolor podświetlenia ambientowego, ustawienia zawieszenia, wydechu i tysiąc innych. Na serio uważam, że ktoś kiedyś zrobi kierownicę, która po wyboru trybu sportowego będzie się zmniejszać, pogrubiać i pokrywać alcantarą. Na pewno już nad tym pracują.
Na pewno nie jest to auto, które zachęca do szybkiego wchodzenia w zakręty
Niezależnie od tego jak bardzo inżynierowie AMG postarali się nad dopracowaniem układu jezdnego, nie są w stanie przeskoczyć naturalnej bariery psychologicznej. Gdy czujemy, że auto, które prowadzimy jest wielkie i ciężkie, nie będziemy chcieli nim cisnąć po zakrętach jak Seicentem Sporting. Można natomiast wspaniale połykać nim kilometry na autostradzie. Problem w tym, że nie będzie to wspanialsze pokonywanie kilometrów po autostradzie niż na przykład klasą E w wersji AMG 53 (3.0 435 KM, 4,5 do setki). To znaczy może będzie, bo będziemy ładniej wyglądali z zewnątrz, ale nie jest to różnica uzasadniająca dwukrotność różnicy w cenie między Mietkiem a klasą E 53 AMG.
Pozostaje więc uznać, że jest to motoryzacyjne dzieło sztuki, taki NFT
Jego osiągi są mocno teoretyczne, jego cena – szalona, praktyczność – zakłócona, wszystko podporządkowane jest wyglądowi i robieniu wrażenia. Są na to klienci, nie wątpię. Czy jest to słuszne? Nie mnie oceniać, w końcu robi się to w celu zarabiania pieniędzy. Czy to jeszcze motoryzacja? Nie sądzę, tego produktu nie należy raczej oceniać w typowych dla samochodów kategoriach, tak jak nie oceniamy sukienek z pokazu haute couture pod kątem codziennej użyteczności. Obcowanie z Mietkiem przez parę dni było ciekawe i inspirujące, ale przy okazji przypomniało mi, że nawet gdybym miał tyle pieniędzy, samochód byłby pewnie ostatnią rzeczą, którą bym sobie kupił. Widocznie nie jestem odbiorcą tego produktu, i nie dlatego że nie mam ochoty cisnąć 250 km/h po autobahnie, ale dlatego, że nawet gdybym miał to robić, wolałbym pozostać niezauważony.
Mercedes-AMG GT 4door coupe 63 S 4MATIC+ E-Performance pozostanie ciekawostką z okresu schyłkowej motoryzacji spalinowej.
Lub motoryzacji w ogóle.