Z placu przy fabryce VW zniknęło 70 nowych samochodów
Nie pomógł monitoring za miliony euro – na placu fabryki w Wolfsburgu odnotowano kradzież prawie 70 nowych Volkswagenów.

Przyznam, że trochę mi się to nie mieści w głowie. Kilka razy miałem przyjemność odwiedzać różne fabryki, również te należące do Grupy Volkswagena. Procedura zawsze była bardzo podobna – na wejściu kontrola dokumentów, przechodzenie przez bramki, podpis potwierdzający wstęp na teren obiektu, identyfikator na szyję z kodem QR pozwalającym na bardzo ograniczony dostęp do kolejnych obiektów. Do tego zawsze opiekun, który dbał bym nie zapuścił się gdzie nie powinienem. I wszędzie czujne oko kamer systemu monitoringu, któremu nie umknie żadna nieprawidłowość. Czy to w Mladej Boleslav, czy w Sant'Agata Bolognese – porządek musi być.
W Wolfsurgu musi być go jakby mniej – z placu przy fabryce zniknęło 70 Volkswagenów
O zdarzeniu informuje Wolfsburger Nachrichten. Oczywiście nie mówimy o kradzieży 70 samochodów jednocześnie – do takiej akcji potrzeba by było zorganizować jakąś w pełni uzasadnioną walkę o prawa pokrzywdzonych członków społeczeństwa. W Niemczech samochody znikały po malutku – według raportów chodzi o okres między 2016 a 2018 r. Starty wyceniono na trzy miliony euro.
Kradzież 70 samochodów z placu fabryki w Wolfsburgu – jak to możliwe?
Na początek trzeba wiedzieć jak działa łańcuch logistyczny w takim miejscu. Bramy fabryki opuszczają tysiące samochodów rocznie, proces jest więc maksymalnie zautomatyzowany. Każdy samochód po zjeździe z taśmy produkcyjnej ma na przedniej szybie przyklejoną kartkę z kodem odsyłającym do podstawowych danych, m.in. numeru nadwozia, czy miejsca przeznaczenia danego egzemplarza. W zależności od tego dokąd i kiedy ma wyjechać dany pojazd, zostaje ustawiony w odpowiednim miejscu na wielkim placu na terenie fabryki. Oczywiście samochód stoi otwarty, a kluczyki zostają w środku, żeby nie komplikować procesu. Auta ustawiane są w rzędach – zwykle po 8 sztuk, bo tyle jest w stanie przewieźć jedna lora. Na teren obiektu wjeżdżają setki ciężarówek, wywożące dziennie tysiące aut (w fabryce powstaje 700 tys. aut rocznie).
Kierowcy wprowadzają ciężarówki na obiekt, podjeżdżają w wyznaczone miejsca, skanują nalepki na samochodach, ładują auta i przy wyjeździe muszą pokazać odpowiedniemu pracownikowi zestawienie aut, które mają na plecach i na tej podstawie dostają zezwolenie na opuszczenie obiektu.
Niby wszystko jasne i logiczne, to jak to możliwe, że skradziono aż 70 aut? I co się z nimi stało?
To wciąż wyjaśniają lokalni stróże prawa, ale już mają pewne wyniki, które pozwoliły na poprawę procedur i uszczelnienie systemu. Po pierwsze, problemem było to, że zgodnie z polityką ochrony danych Volkswagena, zapis z kamer monitoringu przechowywano zaledwie 4 dni. Tymczasem dział logistyki na zorientowanie się, że transport nie trafił tam gdzie powinien, potrzebował co najmniej tygodnia.
Z pomocą przyszły więc dodatkowe kamery zamontowane przez stróżów prawa. To na nich zarejestrowano ostatni zgłoszony przypadek kradzieży – z października 2018 r. Volskwagen zorientował się, że brakuje mu kolejnych aut – trzech Golfów i pięciu Tiguanów – dopiero w styczniu 2019 r. Wówczas śledczy przejrzeli zapisy swoich kamer i okazało się, że taki podejrzany zestaw opuścił bramy fabryki 9 października. Kolejne ślady okrężną drogą prowadziły do Bułgarii, gdzie kilka tygodni później zarejestrowano brakujące auta korzystając z fałszywych dokumentów, według których były to samochody używane, zarejestrowane wcześniej w Austrii.
Ale jak to możliwe, że ten transport wyjechał z terenu fabryki?
Śledczy podejrzewają, że kierowca na bramie pokazał zestawienie zupełnie innych samochodów, niż te, które miał na naczepie. Zgodnie z przepisami bezpieczeństwa, pracownik nie ma prawa wejść na transporter i potwierdzić jakie egzemplarze opuszczają fabrykę. Zawierza w tej kwestii przewoźnikowi. A co najlepsze, do końca 2018 r. wewnętrzne procedury nie wymagały kontrolowania wjeżdżających, pustych transporterów. Nie kontrolowano dokumentów, nie odnotowywano kto prowadził auto – sprawdzano tylko auta, które wyjeżdżały. I to wyłącznie w zakresie tego co i dokąd wywożą. To oczywiście nie zmienia faktu, że złodzieje musieli być dobrze przygotowani, znać procedury i dysponować narzędziami, które pozwalały im pozytywnie przechodzić kontrole wyjazdowe.
Służby po nitce do kłębka docierają do kolejnych osób zamieszanych w ten proceder. Zaczęły się już pierwsze procesy i pierwsze wyroki. I podobno od tej kradzieży z października, po zmianie procedur, już nikt nie odważył się na podjęcie ryzyka. Ale nie licząc tych 8 aut, prawie 70 samochodów przepadło bez wieści.
Za sygnał w tej sprawie dziękujemy Czytelnikowi – Mariuszowi