Przejechałem właśnie 1000 km elektrycznym samochodem, na złość Filipowi. Potrzymaj mi kabel, amatorze
Czytam dramat Filipa Chajzera spod ładowarki i nie dowierzam własnym oczom. Przejechałem w weekend ponad 1000 km samochodem elektrycznym do Zakopanego i mam pewne wątpliwości. Najwidoczniej samochody elektryczne nie są dla wszystkich.
W social mediach trwa dyskusja nad tym, żeby nie kupować samochodów elektrycznych, bo pewien celebryta miał problem z naładowaniem swojego samochodu. Ten filmik z dramatycznym apelem spod ładowarki zdobywa coraz więcej wyświetleń, ludzie którzy samochód elektryczny oglądali na zdjęciach klaszczą z zachwytu, a ja nie rozumiem problemu. Właśnie przejechałem 1000 km samochodami elektrycznymi i mam kilka spostrzeżeń.
Kilka spostrzeżeń - intro
Zapewne stali czytelnicy pamiętają mój tryptyk związany z wyprawą do Zakopanego dwa lata temu, za kierownicą obłędnego Porsche Taycan Turbo S Sport Turismo. Ten samochód za milion złotych miał zasięg 310 km, a infrastruktura na trasie Lublin - Zakopane była fatalna. Albo gorzej - była Rzeszowem. Miałem tylko jedną szybką ładowarkę o mocy 150 kW na trasie, każda inna miała moc 50 kW, a do tego były ulokowane w centrach miast, co sprawiło, że za każdym razem ładowałem się w korki. W samym Zakopanem miałem dwie ładowarki sieci Greenway i dwie Orlenu, obie po 50 kW. Te pierwsze nie chciały działać przy minus 18 stopni Celsjusza. Moja żona powiedział mi wtedy, żebym już nigdy więcej nie brał samochodu elektrycznego na taką trasę (red. prowadzący: moja to samo mówi).
Więcej o mojej wyprawie:
Dwa lata później uzbrojony w nową wiedzę i doświadczenie wybrałem się do zimowej stolicy Polski na pierwsze jazdy Audi A6/S6 e-tron. W jedną stronę jechałem Audi Q6 e-tron, a wracałem Audi S6 e-tron. Opowiem wam o tym, ale o wrażeniach z samej jazdy opowiem wam za kilka dni.
Jazda samochodem elektrycznym zimą stała się bułką z bananem
Widziałem skoczków, więc używam fachowej terminologii. Dwa lata temu infrastruktura nie istniała. Dzisiaj mogłem sobie wybrzydzać, którą ładowarkę wybiorą. Najmocniejsze na trasie mają 350 kW, a w samym Zakopanem jest ich już tyle, że najwidoczniej górale wyczuli w tym pieniądz. Miałem jednak jedną wtopę - jedno stanowisko nie działało na stacji Nagawczyna, ale nie wiem co za tym stało. Na moich oczach odjechała spod niego Tesla Model 3, więc być może doszło do zabrudzenia wtyczki, albo coś w tym stylu, bo nie chciała się rozpocząć procedura ładowania. Auto podpowiedziało mi, że jest jakiś błąd związany z infrastrukturą, przesunąłem się więc o jedno stanowisko i do mojego akumulatora popłynął życiodajny prąd o mocy 250 kW, czyli niewiele mniej niż maksymalna moc, która może przyjąć auto (270 kW). Komputer pokładowy powiedział mi, że wystarczy 8 minut na tej stacji i mogę ruszać dalej. Trochę się bałem, wiec zostałem na 15 minut, akurat żeby podejść do stacji paliwowej obok i wziąć kawę na wynos i załatwić potrzeby fizjologiczne.
Okazało się po czasie, że samochód miał rację i te 7 dodatkowych minut mogłem odpuścić, bo dojechałem z zapasem i to znacznym. To byłaby jedyna różnica względem samochodu spalinowego. Powiecie, ale pewnie wlokłeś się jak żółw. Nic bardziej mylnego - ograniczenie plus delikatna tolerancja na autostradach i eskach, a teren zabudowany to akurat nie jest miejsce do urządzania wyścigów. Powiem tak - wbrew pozorom 120 i 140 km/h pozwala komfortowo poruszać się na drogach szybkiego ruchu i to częściej wy będziecie wyprzedzać, niż będziecie wyprzedzani.
Powrót był dziecinnie prosty i w stosunku do samochodu spalinowego zajął dłużej o astronomiczne 15 minut. Dlaczego tak się dzieje?
Bo liczba ładowarek się mocno zwiększyła
W ciągu ostatnich dwóch lat podwoiła się liczba ładowarek, a sama liczba punktów wzrosła o kilka tysięcy. Gdy jechałem Porsche Taycanem do Zakopanego, w całej Polsce było niespełna 5 tys. ładowarek umieszczonych w 2 tys. miejsc. Teraz jest już ich ponad 10 tys., a liczba lokalizacji zbliża się do 6 tys. Co więcej - każda ładowarka raportuje online swoją zajętość, samochody elektryczne korzystają z tych informacji (wiele z nich) i są w stanie odpowiednio zaplanować trasę. Dwa lata temu taka podróż była wyzwaniem, dzisiaj to prościzna. A co będzie za dwa lata? Boję się myśleć, bo tempo rozwoju jest imponujące. Przypomina mi to czasy rozwoju motoryzacji, gdy nawet wyprawa do apteki do innego miasta była wyczynem. I to samochodem spalinowym. Dzisiaj samochód elektryczny umożliwia bezstresową jazdę po całej Europie. Udało się moi drodzy, dogoniliśmy Zachód.
Dlatego nie patrzcie na Filipa Chajzera, bo on po prostu nie wykonał podstawowych czynności, czyli nie włączył pokładowej nawigacji, która pokazałaby mu dostępne ładowarki i odpowiednio poprowadziła. Zamiast tego robić dramatyczne apele w social mediach, że nie da się jeździć samochodami elektrycznymi. Da się, wystarczy nie być motoryzacyjnym analfabetą.