REKLAMA

Jacek Balkan uniewinniony w procesie o zniesławienie Arrinery

Po długiej sądowej batalii Jacek Balkan wygrał proces, który wytoczyła mu firma Arrinera, zarzucając mu zniesławienie i działanie na szkodę spółki. Dziennikarz radiowy został uniewinniony przez sąd od przedstawianych zarzutów. Opisujemy kulisy tej skomplikowanej sprawy.

motoblender
REKLAMA
REKLAMA

Wiele osób pamięta zatarg na linii Arrinera - Jacek Balkan. Dziennikarz radia TOK FM wyemitował program, w którym padły słowa że „Arrinera to ściema i oszustwo”. Zarząd spółki Arrinera SA poczuł się tak dotknięty tym stwierdzeniem, że zażądał bezzwłocznej publikacji sprostowania. Po odmowie ze strony redakcji radia, sprawa trafiła do sądu. Sąd w 2013 r. nakazał publikację sprostowania. Nie był to „przegrany proces” – sąd jedynie zastosował przepisy prawa prasowego, które mówią, że każdy ma prawo zamieścić sprostowanie w swojej sprawie. Podczas takiego postępowania nie przeprowadza się sprawdzenia, która ze stron mówi prawdę. Gdybym więc napisał na tej stronie: Janusz z Warząchwic nigdy nie był na Księżycu, to ów Janusz mógłby zażądać zamieszczenia sprostowania, w którym twierdziłby, że zdecydowanie był na Księżycu. Mimo apelacji złożonej przez redakcję, sąd podtrzymał swoje postanowienie w mocy i w 2014 r. trzeba było zamieścić sprostowanie, z którego wynikało, że Arrinera to w żadnym razie nie ściema, a poważna firma zajmująca się budową polskiego supersamochodu.

Wtedy to w mediach odnotowano, że Jacek Balkan przegrał proces z Arrinerą.

Była to jednak tylko sprawa proceduralna. Przeciwko Jackowi Balkanowi wpłynął także akt oskarżenia o zniesławienie wniesiony przez zarząd spółki Arrinera, a to już zupełnie inna sprawa. Tu trzeba było już przekonać sąd, że podane informacje mają swoje realne podstawy, a tym samym nie stanowią zniesławienia – bowiem nie dopuszcza się zniesławienia, kto mówi prawdę.

Rozpraw było kilkadziesiąt. Wymiar sprawiedliwości poświęcił wiele sił i czasu na rozpatrzenie czy rzeczywiście Jacek Balkan dopuścił się zniesławienia. Powołano biegłego sądowego: wiekowego inżyniera Mamrota, który zdaniem Jacka Balkana na wiele sposobów próbował pomóc polskiej marce supersamochodów Arrinera w trakcie postępowania dowodowego. W ramach zbierania dowodów dokonano oględzin supersamochodu Arrinera w warszawskiej Kobyłce (odbyły się one ponoć dwukrotnie, z tego raz w asyście policji z powodu dużych napięć między przedstawicielami Arrinery a prawnikiem pozwanego). Oglądano i słuchano audycji Balkana, wzywano licznych świadków, oni się nie stawiali, rozprawy przekładano.

arrinera oskarżenie
Fragment aktu oskarżenia

Jacek Balkan mówi, że momentami proces był dość zabawny.

Poszło choćby o kwestię pozyskania silników GM LS9 do Arrinery. Polski oddział GM nie wiedział, że Arrinera ponoć kontaktowała się z amerykańską centralą GM w sprawie silników. Jako dowód przedstawiono maila do kierownika serwisu Opla w Warszawie. Jak kierownik serwisu Opla miałby zamówić silniki do Arrinery z USA – trudno powiedzieć.

Bardzo interesujące były zeznania Marka Bojara, budowniczego replik Lamborghini spod Wrocławia. Twierdził on, że jest jedynym twórcą pierwszego samochodu Arrinera. Mówił też, że początkowe założenia firmy Arrinera dotyczyły budowy replik samochodów Lamborghini, ale po protestach włoskiego wytwórcy postanowiono produkować własne samochody. Marek Bojar zeznał, że jego kontakty z Arrinerą skończyły się dla niego wyłącznie długami, a samochód opisywany przez Balkana stanowił w całości jego wytwór.

Coś w tym jest: w końcu gdy firma Arrinera powstawała, nie dysponowała żadnym warsztatem zdolnym zbudować samochód, nic więc dziwnego, że zleciła jego stworzenie komuś, kto miał w tym doświadczenie. Takim kimś był Bojar. Sam zapewne bym tak zrobił, gdybym potrzebował pokazać że mam firmę budującą supersamochody.

Jacek Balkan

Skończyło się uniewinnieniem Jacka Balkana

Sąd nie znalazł dostatecznych dowodów na to, że słowa Balkana mogły zniesławić firmę Arrinera. Trwało to niesłychanie długo i pochłonęło mnóstwo energii wielu osób. Sprawy tego typu są niebywale trudne do rozstrzygnięcia – jak sędzia ma stwierdzić jednoznacznie, co zniesławia a co nie zniesławia? W trakcie trwania procesu firma Arrinera przejawiała znaczną aktywność: zbudowała co najmniej dwa kolejne prototypy, oba zupełnie różne od tego pojazdu, którego dotyczyła sprawa sądowa. Oba jeździły, a w jednym zasiadł nawet obecny premier Mateusz Morawiecki.

Co ja o tym uważam?

Sam także słyszałem pod swoim adresem groźby pozwania mnie do sądu za niezbyt pochlebne teksty o Arrinerze. Ostatecznie jednak pozew nie został złożony. Przedstawiciele Arrinery także pisali do mnie, domagając się usuwania pewnych komentarzy pod moimi tekstami, uznanymi za szkodzące działalności spółki. Całkowicie nie zgadzam się z Jackiem Balkanem, że samochód Arrinera (mówimy o 1. prototypie) był repliką. Moim zdaniem nie był repliką, bo nie powstał na wzór żadnego innego pojazdu. W jego opracowaniu i budowie brał udział zakład BOJAR i jest to rzecz bezsprzeczna, ale też nie stanowi ona powodu do wstydu, bo widziałem produkcje Bojara i były one zrobione solidnie, ładnie i proporcjonalnie. Elementy z Opla Corsy czy Audi w supersamochodzie powstałym w 1 egzemplarzu to akurat nic dziwnego. Tesla korzysta z przełączników od Mercedesa. Zupełną bzdurą okazał się udział Lee Noble'a w projekcie. Jego nazwisko w pewnym momencie przestało się w ogóle pojawiać w oficjalnej narracji.

Powstaje pytanie, czy duża i poważna firma Arrinera naprawdę miała powody by tyle lat boksować się w sądzie z dziennikarzem za jeden tekst? Można byłoby to zrozumieć, gdyby wpływało to na sprzedaż ich samochodów. Tyle że w momencie publikacji tekstu Balkana żadne samochody nie były sprzedawane, zbierano jedynie pieniądze od inwestorów w drodze emisji akcji. To mało spotykana rzecz na świecie, żeby producent samochodów procesował się z dziennikarzami, którzy źle o tej firmie piszą. Chyba, że wcale nie chodziło o produkcję samochodów.

REKLAMA

Jest marzec 2018 r. Fanpage Arrinery zmarł (1 wpis w tym roku). Strona Arrinera.com od dawna nie jest aktualizowana. Projekt wygląda na zakończony. Na pewno nie był ściemą, bo przecież samochody powstały, a nawet udało się otrzymać rządową dotację.

Mam nadzieję, że powstanie kiedyś książka: Arrinera - prawdziwa historia. Ja jej na pewno nie napiszę – nie mam czasu na procesy sądowe.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA