Ten hybrydowy wóz okazał się porażką. Trzeba było go ciągnąć końmi
Wóz konny z napędem hybrydowym nie spełnił oczekiwań i po testach uznano, że nie nadaje się do wożenia turystów nad Morskie Oko.
Leciałem kiedyś samolotem z tzw. rasowym. Był góralem, a jego rodzina zajmowała się wożeniem turystów konnym wozem nad Morskie Oko. Przez większą część lotu rasowy zajmował się mieszaniem z błotem wszelkich mediów, które twierdzą, że górale wożący turystów „fasiągami” zamęczają konie. Dość sensownie argumentował, że koń to bardzo wartościowy aktyw w tej przewozowej działalności i że dbanie o jego dobrostan jest absolutnie konieczne. W przeciwnym razie góral poniesie ogromne straty finansowe. Dlatego też do ogromnej rzadkości należy, żeby koniowi coś się stało – jeżdżą codziennie od lat, a przypadki padnięcia konia zdarzają się, jeśli wierzyć internetowi, średnio raz na 3 lata. Z każdego przypadku czyniona jest sensacja, chociaż przyczyny są zupełnie różne. Na przykład w 2014 r. koń padł na zawał. Zdarzyło się to akurat na trasie, ale mogło gdziekolwiek indziej. Liczne wyrywkowe kontrole czasu pracy i stanu zdrowia koni nie dają podstaw do niepokoju.
Postanowiono jednak przetestować wóz konny z napędem wspomaganym elektrycznie
Aby koniom było lżej, bynajmniej nie baba z wozu, tylko akumulatory pod wóz. W trakcie podjazdów pod górę zgromadzona w akumulatorach energia miała popędzać wóz, a przy zjeździe akumulatory miały się doładowywać. Wszystko super, ale nie wzięto pod uwagę pewnych problemów – tzn. już teraz wzięto, dlatego zakończono testy z wynikiem negatywnym, jak donosi Gazeta Krakowska.
Pominę, że wóz z akumulatorami jest zbytecznie cięższy
Widocznie uznano, że ta dodatkowa masa zostanie zrównoważona przez wspomaganie. Jednak tak się nie stało, akumulatory rozładowywały się na trasie i nie dawało się do końca jechać na wspomaganiu, więc de facto fragment drogi pod górę konie ciągnęły wóz, turystów plus jeszcze rozładowane akumulatory. Kolejnym problemem okazało się regulowanie siły wspomagania. Nie znam się na koniach, ale znam kogoś, kto się zna, i powiedział mi, że to bardzo trudne, żeby jednocześnie sterować wozem i pilnować koni oraz regulować siłę elektrycznego napędu. Wymagałoby to niezwykłej podzielności uwagi.
Testy zostały zakończone, konie dalej wciągają zwykłe, analogowe wozy
Ale bez odpowiedzi pozostało podstawowe pytanie: skoro konie tak straszliwie się męczą, czemu nie zastąpić ich po prostu elektrycznymi wózkami typu Melex, takimi jak wożą turystów po wielkich kompleksach hotelowych? Rzecz w tym, że tego nie da się zrobić z dnia na dzień. Pozostałoby do zagospodarowania 320 koni, które potrzebują ruchu, jest wykluczone, żeby po prostu stały w miejscu w stajni. Kto miałby odkupić te konie od właścicieli i kto miałby je utrzymywać, zapewniając im konieczny ruch? Tego oczywiście nie wiadomo. Wiadomo jednak, że turyści nadal chcą korzystać z „fasiągów” i są gotowi za to płacić.
Przypadek z hybrydowym wozem konnym dobrze pokazuje, że technologia nie zawsze rozwiązuje problemy
Czasem nadmiar technologii, tzw. overengineering, to tylko kłopoty. Potem musimy użerać się z problemami, które nie wystąpiłyby, gdybyśmy nie próbowali wszystkiego stechnologizować. Wóz konny jeździ dobrze, kiedy jest ciągnięty przez konie, a samochody jeżdżą dobrze, kiedy mają silnik, kierownicę i hamulce. Reszta to overengineering.