Oto Honda Civic 1.5 turbo po liftingu, makaron udon i gąbka konjac
Na pierwszy rzut oka różnic względem modelu sprzed liftingu nie widać. Na drugi i trzeci… właściwie też nie. Ale jednak są. A Civic to nadal sensowna propozycja.
„Pan po Civica po liftingu? Proszę bardzo, tu są kluczyki, a auto stoi tam…” – usłyszałem, a chwilę później poczułem się trochę zagubiony. Rozglądałem się po parkingu pod siedzibą Hondy, ale wszystkie samochody, które widziałem, wydawały mi się świetnie znane. Tu stoi CR-V, tam HR-V, a tam Civic… czy to aby na pewno ten po modernizacji?
O niektórych liftingach dużo się mówi.
Pamiętacie, ile pisało się o Skodzie Octavii obecnej (czyli schodzącej) generacji, gdy miała przejść lifting? Dzielone przednie światła wzbudzały masę kontrowersji. Podobnie było, gdy zmieniano przód Forda Focusa albo gdy Toyota Avensis po raz kolejny przeszła kompletną zmianę wyglądu.
Tymczasem Honda poszła inną drogą.
Wyobrażam sobie, że w siedzibie tej marki któryś z inżynierów spojrzał na kalendarz i dokonał w głowie szybkich obliczeń. Wyszło z nich, że minęły już 4 lata od prezentacji tej generacji Civica w Stanach Zjednoczonych. „O nie, to pora na lifting!” – wykrzyknął i zawołał swoich kolegów. Wspólnie stwierdzili jednak, że Civic nadal jest jeszcze udanym autem i nie ma sensu wymyślać go na nowo. Coś trzeba przerobić, żeby media nie narzekały. Ale najlepiej tak, by prawie nic nie było widać.
Na pewno zmieniono przedni zderzak.
Zauważyłem to, gdy długo wpatrywałem się najpierw w testowany egzemplarz, a potem – w zdjęcie poprzedniej wersji, które włączyłem sobie na telefonie. Rzeczywiście, widać tu pewne zmiany. Czy na lepsze? Trudno powiedzieć. Wtedy było w porządku i teraz właściwie też jest.
Dla mnie i tak bardziej kontrowersyjne są bok i tył Civica tej generacji. Pamiętam, że gdy debiutował, nie mogłem się pogodzić z jego wyglądem. Owszem, spodziewałem się, że Honda zaproponuje coś innego niż wszyscy. Ale o ile „UFO” uwielbiałem, to ta odmiana mi się nie podobała.
Teraz, po latach, nadal nie przepadam za wyglądem tyłu wersji hatchback. Uważam, że jest za krótki i że za wiele się tam dzieje. Wersja sedan – czyli taka, jak testowana – podoba mi się bardziej. Nie ma co prawda tyle uroku, co ostatni sprzedawany w Europie Accord (którego ma częściowo zastępować, na spółkę z CR-V), ale wygląda w porządku. I zyskuje w odważniejszym kolorze niż grafitowy.
We wnętrzu – zmiana na lepsze.
Kokpit na pierwszy rzut oka wygląda na taki sam, jak poprzednio. Czyli jest tutaj dość prosty w obsłudze, ale staroświecki w designie system multimedialny. Jest dość spokojna stylistyka, ubogacona kilkoma załamującymi się liniami i przetłoczeniami. Są fizyczne przełączniki klimatyzacji - te od regulacji siły nawiewu pojawiły się dopiero teraz. Jest interesująco narysowany zestaw wskaźników, z którego nadal wystaje staromodny „kijek” do zerowania dziennego wskazania licznika.
Ale… mamy tu pewną bardzo ważną zmianę! Tuż obok dotykowego ekranu, pojawiło się pokrętło do regulacji głośności radia. W poprzedniej wersji trzeba było celować w przyciski. Tym razem można zrobić to szybciej i wygodniej. Owszem, kierowca ma do dyspozycji jeszcze przełączniki na kierownicy. Ale są sytuacje, w których wygodniej użyć pokrętła. Jego obecność ułatwia też życie pasażerowi. Może błyskawicznie przyciszyć denerwujące reklamy w radiu.
Do listy wyposażenia najbogatszej wersji dołączyło też elektryczne sterowanie fotela. Ale tylko tego, na którym siedzi kierowca. To wygodne, choć większość ludzi i tak ustawia fotel raz, tuż po zakupie wozu.
Ale w Hondzie dobrze się siedzi.
Pozycja za kierownicą jest niska, a ja to lubię. Fotel jest wygodny i wcale nie ma zbyt krótkiego siedziska. Kierownica dobrze leży w dłoniach. W wersji z manualną skrzynią biegów, skok lewarka jest mały, a cała przekładnia działa bardzo przyjemnie i precyzyjnie.
Tutaj było akurat CVT.
Zespół napędowy przy okazji liftingu się nie zmienił. Mamy więc silnik 1.5 turbo o mocy 182 KM. To świetna jednostka. Pracuje liniowo (co pasuje do Hondy), zapewnia dobre osiągi, a co najważniejsze, pali o wiele mniej niż można by się spodziewać po jej mocy. Dokładniej, 6 litrów w trasie i 8 litrów w mieście. Nieźle, jak na 182 KM.
Problem jest tylko jeden. Nazywa się CVT. Red. Adam niedawno pisał, że przez kilka dni zamiast swoim egzemplarzem z ręczną skrzynią, jeździł zastępczym z CVT i bardzo go polubił. Rozumiem to, bo w mieście urlop od zmiany biegów i wciskania sprzęgła, rzeczywiście jest przyjemny. Ale…
Ja nadal nie zapisuję się do fanklubu bezstopniowych skrzyń. Wcale nie chodzi mi o wycie podczas przyspieszania. Do tego można się przyzwyczaić i nauczyć się odpowiednio jeździć. W końcu hałas reguluje się prawą stopą, a do tego Civic próbuje (czasami skutecznie) udawać, że zmienia przełożenia. Wymyślił ich sobie aż siedem.
Gorsza jest „gumowatość” całego układu.
Jeżdżąc tą Hondą, miałem wrażenie, że pod pedałem gazu umieszczono małą gąbkę. Jest to zapewne specjalna japońska gąbka konjac, wykonywana z byliny rosnącej tylko w Azji. Wyimaginowana gąbka konjac sprawiła, że reakcje wozu były przytłumione i mało naturalne. Czuć, że skrzynia sporo tu zabiera. Nawet podczas zwykłego, spokojnego startu spod świateł Civic jest ospały. Trzeba zaskakująco mocno wcisnąć gaz, by zaczął nabierać prędkości tak szybko, jak pozostałe auta na skrzyżowaniu. Dlatego wybierając Civica, wybrałbym jednak ręczną skrzynię biegów.
Oprócz tego, to po prostu dobrze znany Civic.
Czyli samochód, który wygląda po prostu trochę inaczej niż jego konkurenci. Albo go polubisz, albo znienawidzisz. Ale za to dobrze się prowadzi. Mógłby być trochę lepiej wyciszony od szumów przy wyższych prędkościach. Ma wystarczająco dużo miejsca z tyłu. Nie ma rączki ani wgłębienia do zamykania klapy bagażnika (moim zdaniem to mały skandal). Miękko i sprężyście resoruje.
Ile to kosztuje?
W wersji sedan Executive, z tym silnikiem i ze skrzynią CVT, od 118 200 zł. Sporo, ale w wyposażeniu jest już wszystko. Nawet szyberdach, podgrzewane tylne fotele, system obsługi bezkluczykowej i nawigacja. Dopłacić można co najwyżej za lakier metalik.
Czy warto?
Jeśli pasuje ci stylistyka tego wozu – pewnie tak. W tej wersji brak mu tylko sportowego charakteru. Jeśli ktoś nadal myśli o Civicu jako o „tej sportowej propozycji” w klasie kompakt, niech dopłaci do Type-R’a. Ewentualnie niech kupi wersję 1.5 turbo, ale z ręczną skrzynią. Z CVT, Civic jest bardziej wygodny niż sportowy. Ciekawe, czy za 15 lat nadal będzie popularnym wyborem na pierwszy samochód dla osób, które nie chcą mieć Golfa. Jedno jest pewne: raczej nikt nie będzie przerabiał wizualnie przedlifta na polifta.