Oto Ford Mustang Lithium. Jest elektryczny i ma skrzynię ręczną. Nikt nie wie dlaczego
Ponad 900 KM i 6-biegową skrzynię manualną - to znajdziemy w prototypowym Fordzie Mustangu Lithium. Ale zamiast potężnego V8 znajdziemy w nim... silnik elektryczny. Jeszcze nie doszedłem do siebie po zobaczeniu tego auta.
Nie tak dawno pisaliśmy o Porsche Taycanie, które - nietypowo dla aut elektrycznych - dysponuje przekładnią oferującą 2 przełożenia. Porsche tłumaczyło jej zastosowanie lepszą efektywnością układu napędowego, co miało się sprowadzać do sprawniejszego przyspieszania i zapewniania większego zasięgu.
Minęły dokładnie 2 miesiące od tamtego wpisu, a Niebieski Owal pokazał coś jeszcze bardziej nieprawdopodobnego.
To prototyp przygotowany na targi SEMA, Ford Mustang Lithium.
Nie mamy w nim do czynienia z automatyczną przekładnią, na której działanie kierowca nie ma w zasadzie żadnego wpływu. Mamy tu najprawdziwszą w świecie manualną, 6-biegową skrzynię biegów, oczywiście wraz z pedałem sprzęgła.
Ale... po co?
Tak właściwie to... nie wiem. Na pewno nie chodzi o zasięg jak w Taycanie, nie chce mi się też wierzyć, by chodziło o przyspieszenie - nawet w wyścigach na 1/4 mili często stosuje się już przekładnie automatyczne, które nie przerywają dopływu mocy na koła w trakcie zmiany biegu. Z drugiej strony, Ford chwali się, że zastosowana przekładnia to Getrag MT82, która została specjalnie dostosowana... właśnie do wyścigów równoległych. Mózg paruje.
No dobra, a z czego konkretnie bierze się wspomniane 900 KM?
Za taką moc - i przy okazji za maksymalny moment obrotowy sięgający 1355 Nm - odpowiada silnik elektryczny firmy Phi-Power. Za zasilanie go w energię odpowiadają akumulatory i ich osprzęt zbudowane przez Webasto (tak, to ta sama firma która produkuje systemy ogrzewania postojowego). Cała instalacja pracuje pod napięciem 800 woltów, tj. ok. 2-krotnie większym, niż w większości zwykłych samochodów elektrycznych. Można też liczyć na rozbudowany monitoring i kontrolowanie temperatury paczki akumulatorów.
Tyle pod maską i pod podwoziem. A jak w środku i na zewnątrz?
Na zewnątrz jest akurat naprawdę nieźle. Standardowe felgi wymieniono na kute obręcze o średnicy 20 cali, a wyglądające spod nich hamulce pochodzą z Shelby GT350R. Inne są też dokładki progów, przedni splitter i tylny dyfuzor, jak również maska - wszystkie te elementy karoseryjne wykonano z karbonu.
Nieco gorzej prezentuje się wnętrze. Nie chodzi mi tu nawet o pionowy ekran umieszczony na desce rozdzielczej, a raczej o to, że auto wygląda tu jak robione w pośpiechu, byle zdążyć na SEMA. Dlaczego tak uważam? Z dwóch powodów. Pierwszy to całkowicie seryjny obrotomierz - no dobra, mamy skrzynię manualną, ale silnik elektryczny kręci się zapewne wielokrotnie szybciej niż te skromne kilka tysięcy obr./min. No i druga rzecz, w sumie drobiazg: napis „Trip/Fuel” na ekranie komputera pokładowego. Aż tak trudno było to poprawić i np. zostawić samo „Trip”? I tak, wiem że się czepiam.
Wracając jednak jeszcze na sekundę do wnętrza, a konkretnie do pionowego ekranu systemu multimedialnego: za jego pośrednictwem kierowca może zmieniać tryby jazdy. Dostępne są 4: Valet, Sport, Track oraz Beast. Australijczycy z CarAdvice zaproponowali dodanie do tego tryb „opuszczania imprezy typu Cars & Coffee”, jako że Mustangi są znane z regularnych wypadków spowodowanych nieudolnymi próbami zaimponowania widowni podczas opuszczania takich wydarzeń. Zgaduję, że moc byłaby wtedy ograniczona do 50 KM, byle tylko ograniczyć do zera ryzyko zerwania przyczepności szerokich opon Michelin Pilot Sport 4S.
Za grosz nie rozumiem tego samochodu.
Podoba mi się wizualnie, nawet bardzo, ale chyba nic więcej pozytywnego nie byłbym w stanie powiedzieć na temat Mustanga Lithium. Skrzynie manualne uwielbiam, ale nawet dla mnie zastosowanie takowej w „elektryku” wygląda absolutnie absurdalnie.
Ale jestem ciekaw jednej rzeczy. Pod artykułem magazynu Road & Track ponad 85 proc. ankietowanych przyznało, że chętnie jeździłoby takim elektrycznym potworem - tylko pozostałe 15 proc. wymagałoby od Mustanga prawilnej V-ósemki pod maską.
Jak to zatem jest z wami: wybieracie standardowego Forda Mustanga GT czy 900-konne elektryczne monstrum z nietypowym układem napędowym?