Ford Mustang Bullitt to ostatni taki samochód. Jest niczym pomnik starych czasów. Albo jak dinozaur
Nadwozie coupe, wielki, wolnossący silnik V8, ręczna skrzynia biegów i napęd na tył. Co łączy te elementy? Wszystkie stopniowo odchodzą do lamusa. I wszystkie można znaleźć w Mustangu.
Gdybym wyszedł na spacer z dinozaurem, niektórzy ludzie pewnie uciekaliby w panice. Inni robiliby zdjęcia, jawnie lub z ukrycia. Ktoś pokazałby „OK”, ale pewnie znalazłby się i taki, który odwróciłby się z niesmakiem.
Gdy jeździ się po mieście Fordem Mustangiem Bullittem, sytuacja jest identyczna. Ten wóz wzbudza respekt: ludzie trochę się boją przed niego wyjeżdżać, bo myślą, że jego kierowca non stop będzie jeździł agresywnie i w ogóle jest nieprzyjemnym typem. Ale jeszcze więcej jest osób, którym Mustang strasznie się podoba. Machają z przejść dla pieszych i robią zdjęcia na parkingu. Niektórzy mają 6, inni 60 lat. Zdarzyły się też spojrzenia pełne zawiści.
Mustang jest dinozaurem.
W Europie takich samochodów się już po prostu nie robi. Nadwozie coupe (choć inni powiedzą, że to fastback. OK, uprośćmy i napiszmy „nadwozie dwudrzwiowe”) odchodzi do lamusa, na rzecz szybkich sedanów, kombi, a nawet SUV-ów.
Napęd na tył? Klienci wolą układ 4x4, bo wydaje im się, że w aucie z napędzaną tylko tylną osią zaraz się owiną na drzewie i zabiją. Czy mają rację? O tym za chwilę.
Ręczna skrzynia biegów? Też staje się coraz rzadsza. Nowoczesne „automaty” zmieniają przełożenia szybciej, niż robiłby to najszybszy człowiek świata. Kierowcy nie lubią się męczyć ze sprzęgłem w korkach.
No i wolnossące V8. To już zupełny relikt przeszłości, samochodowy odpowiednik lampy naftowej albo telegramu. Nie pasujący do dzisiejszych norm i przyprawiający szefów Forda o ból głowy. Pewnie trzeba sprzedać sporo Fiest 1.0 Ecoboost albo Mondeo Hybrid, by zrównoważyć emisję CO2 Mustanga…
Pomimo tego wszystkiego, o Bullitta klienci prawie się zabijali.
Właściwie wszystkie egzemplarze, które miały trafić do Polski, rozeszły się jeszcze zanim którykolwiek z kupujących mógł ujrzeć je na żywo. Zresztą, zwykły Mustang też sprzedaje się jak świeże hamburgery. Być może dlatego będzie musiał zostać wycofany z Europy… ale to póki co zaledwie plotki. Nie skupiajmy się na nich.
O co chodzi z Bullittem?
Powstrzymałem się, by nie zatytułować tego tekstu w typowy sposób, czyli czymś w rodzaju „Być jak Steve McQueen”. Ale nie da się pisać o Bullicie i nie wspomnieć o filmie o tym samym tytule
Zakładam, że na pewno o nim słyszeliście. Być może go widzieliście, a już prawie na pewno obejrzeliście co najmniej samą sekwencję pościgu. Podpowiem, że jest na Youtube. Możecie teraz nadrobić zaległości, a ja tu spokojnie poczekam.
Wróciliście już? To pewnie już wiecie, że to, z czego ten film zasłynął, to właśnie pościg Forda Mustanga i Dodge’a Chargera. Nowatorski i przełomowy, jak na ówczesne kino. Głównym bohaterem, oprócz Steve’a McQueena, był jego zielony Mustang. Dodam jeszcze tylko, że „Bullitt” to nazwisko bohatera granego przez McQueena, a nie nazwa samochodu. Ale to nie ma większego znaczenia.
Wóz stał się legendą.
Ford stwierdził więc, że to wykorzysta, by trochę zarobić. Nic w tym złego. Tak powstała limitowana do 4000 sztuk na całym świecie wersja. Wyróżnia się zielonym lakierem, choć jeśli ktoś go nie znosi, może zdecydować się też na czerń. Tak jak samochód z filmu, nie ma z zewnątrz znaczków Forda. Ma za to napisy i logotypy „Bullitt” w środku. Jest dostępna tylko z V8, w dodatku wzmocnionym o 10 KM, do 460 KM. I z ręczną skrzynią biegów.
Jaki jest ten Mustang?
O tym, że jest dinozaurem, już wspominałem. Ale to komplement. Nie tak, jak w przypadku testowanego przez nas jakiś czas temu Mitsubishi L200, które było po prostu przestarzałe.
A jeśli chodzi o Forda… zacznijmy od początku. Czyli od czegoś najbardziej oczywistego. Od jego osiągów. Tego, że jest szybki, chyba się już domyślacie. Jak bardzo? Według danych technicznych, osiąga 100 km/h w 4,6 s. Ale tak naprawdę, na pewno nie powtórzycie tego wyniku. Wszystko ze względu na wspomnianą manualną skrzynię i napęd na tył. Trzeba mieć spore umiejętności i spore szczęście, by nie tylko umieć szybko wrzucać kolejne przełożenia (dokładniej: dwójkę, bo na jedynce Mustang osiąga ok. 90 km/h), ale i nie mieć problemów z trakcją przy ruszaniu.
Ale to nie ma specjalnego znaczenia.
Szczerze mówiąc, Mustang mógłby mieć i 10 sekund do setki. To, co w nim najlepsze, to wcale nie przyspieszenie. Kierowcę, pasażerów i przechodniów najbardziej cieszy dźwięk. Soczysty i prawdziwy – bez sztucznych efektów. Choć jego głośność można regulować: kierowca ma do wyboru tryby wydechu nazwane „Cichy”, „Normalny”, „Sportowy” i „Tor wyścigowy”. Zwykle jeździłem w normalnym, ale sportowy też jest miły dla ucha. Wyścigowy jest głośniejszy na wysokich obrotach. A w cichym naprawdę prawie nie słychać wydechu. W sam raz na długą trasę, kiedy jednak wolimy porozmawiać z pasażerem albo posłuchać muzyki.
Rewelacyjna jest też skrzynia.
Może i „kosztuje” jakieś ułamki sekund podczas przyspieszania, ale działa wspaniale. Drogi prowadzenia lewarka są krótkie, a wrzucenie kolejnego przełożenia wymaga nieco siły. W sam raz. W dodatku jadąc Mustangiem, szuka się każdej okazji, by zredukować bieg. Wszystko przez to, że samochód sam robi wtedy międzygazy. Efektem jest oczywiście świetny odgłos. Owszem, można to wyłączyć, jeśli ktoś jest naprawdę skromny i nie lubi zwracać na siebie uwagi. Tylko po co wtedy kupuje Mustanga?
Ale czy przypadkiem Bullitt nie jest zbyt narowisty?
Przed testem bałem się trochę, że ten wóz będzie chciał mi po prostu odgryźć głowę. Jak jest naprawdę? Cóż – nie tak źle, ale to zdecydowanie jeden z tych samochodów, w których trzeba mieć zawsze głowę na karku. I dwie ręce na kierownicy.
Ogólne wrażenia z jazdy po zakrętach są dobre. Kto oczekuje prowadzenia jak z Porsche Caymana, chyba przedawkował sos barbecue. Ale powiedziałbym, że odczucia są „mało amerykańskie”, mimo że to kawał ciężkiego i wielkiego wozu.
Tyle że nawet z włączoną kontrolą trakcji i na suchym asfalcie można poczuć, że tył czasami próbuje wymknąć się spod kontroli na niektórych łukach albo przy przyspieszaniu z gazem w podłodze. Jeśli uważasz, nic ci nie będzie. Ale jeżdżąc Bullittem trochę zrozumiałem, dlaczego internet jest pełny filmików ludzi, którzy wpadają w poślizg i rozbijają się, wyjeżdżając Mustangiem ze spotkania samochodowego. Jeśli nie masz w głowie oleju, tak może się wydarzyć.
Jesteś mądry? Wszystko będzie w porządku.
Mało tego – Mustang świetnie nadaje się do jazdy na co dzień. Ma bardzo wygodne (choć dość wysoko umieszczone) fotele, w których zmieści się nawet typowy Amerykanin, mimo że według cennika są „kubełkowe”. Jest dobrze wyposażony, a jakość plastików w jego wnętrzu wcale nie razi – wbrew temu, co niektórzy opowiadają. Jest… normalnie. Nic nie skrzypi ani nie wygląda tandetnie. Mamy tu nawigację, kamerę cofania, a nawet zestaw audio B&O.
Co najlepsze, Mustang jest nie tylko elastyczny (ach, charakterystyka wolnossącego V8…), ale też komfortowy niczym „zwyczajne” auto. Bardzo miło resoruje i tłumi nierówności, choć to może być zasługa opcjonalnego zawieszenia adaptacyjnego (za 8500 zł). Jest też wystarczająco wysoko zawieszony i ma opony z takim profilem, że można nim bez problemu wjeżdżać na krawężniki. Jeździ się nim po mieście jak normalną osobówką. To wielki komplement dla 460-konnego wozu.
To może chociaż bardzo dużo pali?
Tego też się obawiałem. Myślałem, że pięciolitrowe V8 będzie palić tyle, że po ruszeniu spod dystrybutora będę musiał natychmiast ustawić się w kolejce, by znowu tankować. Spodziewałem się wyników z komputera pokładowego na poziomie 20 i 25 litrów. Ile wyszło naprawdę?
Średnia z całego testu, czyli z jazdy po mieście i w trasie, szybko i powoli, to równe 16 litrów. 20 – owszem – da się zużyć, ale trzeba wtedy szaleć z prędkościami, przy których wysokie spalanie nie jest już zmartwieniem. Mandat i tak będzie droższy. Z kolei jadąc spokojnie, 120-130 km/h da się spalić jakieś 8,5 litra na sto kilometrów. Nieźle.
Do tego Mustang nie jest drogi.
Bullitta nie da się już raczej kupić, ale w konfiguratorze jeszcze widnieje. Wyceniono go na 229 910 zł. „Zwykła” wersja GT (już z V8) kosztuje od 208 610 zł. Ale Bullitt ma w standardzie m.in. wspomniane, sportowe fotele Recaro (bez wentylacji), no i silnik mocniejszy o 10 KM. Do tego, ze względu na to, że to wersja limitowana, jest szansa, że będzie wolniej i mniej tracił na wartości.
Czy w takim razie Mustang ma jakieś wady?
Póki co, wychodzi na to, że tylko chwaliłem ten samochód. Czy coś jest z nim nie tak?
Cóż – prędzej jest coś nie tak ze mną. Widzę, że to bardzo dobry wóz i go doceniam. Ale mimo wszystko, nie do końca pasuje mi jego styl i klimat. Nigdy nie marzyłem o Mustangu i nie oglądałem przygód filmowego detektywa Bullitta z wypiekami na twarzy. Nie jestem miłośnikiem amerykańskiej motoryzacji. Jeśli już miałbym kupować Mustanga, to może w wersji bez dachu. Jeździłbym nim powoli i delektował się odgłosem silnika. Ale za te pieniądze chyba wziąłbym Alpine A110.
Tak czy inaczej, jeśli zawsze marzyliście o Mustangu, macie pewnie niewiele czasu, by go kupić. Unia Europejska zaraz pokrzyżuje wam plany. Szkoda. Takich aut już więcej nie będzie.