Urwał mu się mały kawałeczek Forda na lawecie. Za naprawę zapłaci 115 tys. zł
Właściciel Forda Mustanga Mach-E miał pecha, miał Assistance, miał zaufanie, wszystko miał. Teraz ma zapłacić 28 tys. dolarów za nieswoje winy.
Można być grzecznym całe życie i nie otrzymać miejsca w niebie. Można zachować się zgodnie z instrukcją obsługi samochodu elektrycznego i zostać na lodzie. Właściciel elektrycznego Forda Mach-E boleśnie przekonał się o tym, że klient to jest taki zaawansowany bankomat. Gdy przychodzi duży rachunek do zapłacenia, wszyscy umywają rączki, a on zostaje sam.
Laweta przygód
Podróżował Fordem Mustangiem Mach-E z Kanady wypocząć na Florydzie, gdy pojawił się komunikat ostrzegawczy Zjedź bezpiecznie na bok. Był grzeczny i zjechał bezpiecznie. Nie dłubał sam, nie kombinował, tylko zadzwonił po pomoc, zgodnie z instrukcją obsługi, zapewne na podany tam numer 1-800-241-3673. W instrukcji Ford informuje, że w przypadku konieczności holowania auta, producent zapewnia kolejną instrukcję, tym razem dla autoryzowanych operatorów lawet. Na tym rola właściciela pojazdu powinna się skończyć, a pałeczkę w sztafecie przejąć pan, który przyjechał lawetą. Tylko że się nie skończyła, bo pozostał mu rachunek do zapłacenia.
Laweta to zalecany przez Forda środek transportu dla jego chwilowo niesprawnych elektrycznych pojazdów. Tylko pojazd musi się najpierw na lawecie znaleźć i tu pojawia się utrudnienie. Kierowca lawety chyba niedokładnie przeczytał instrukcję dla operatorów lawet, albo kluczowy fragment zachlapał ketchupem. Ford Mach-E ma zaczepy w innym miejscu, niż wciągający na lawety się spodziewają.
Nie jest to pierwszy przypadek, gdy wciągający elektrycznego Forda na lawetę, uszkadzają go. Amerykańskie forum użytkowników tego modelu wskazuje inne przypadki i podobne koszty naprawy zepsutego samochodu. Operator lawety wykorzystał zaczepy na obudowie baterii do wciągnięcia samochodu na pokład, a nie powinien. Właściwe zaczepy znajdują się z przodu pojazdu, a nie na środku, pod spodem. Bateria uległa uszkodzeniu, zakwalifikowano ją do wymiany. Koszt to 28 tys. dolarów, czyli około 115 tys. zł. Niespodzianką jest, kto je ma zapłacić.
Nasz klient, nasz pan - bankomat
Powstał mały problem z płaceniem rachunku za naprawę. Prawie jak po przypadkowym zamówieniu homara w restauracji. Ford tego za darmo nie naprawi, bo dlaczego by miał? Ktoś inny uszkodził tę baterię. Wysłał klienta do firmy obsługującej Assistance Forda, w końcu tam najpierw dodzwonił się klient. Ta nie bardzo się poczuwa, bo uważa, że nie ma dowodów na winę operatora lawety. Może ten Mach-E uszkodził się już w drodze do serwisu, a nie wtedy, gdy wciągano go na lawetę?
Wypadałoby, żeby zapłacił klient, bo to jego samochód. Kogo to obchodzi, że zachował się zgodnie z instrukcją. Nikomu nawet się nie chce sięgnąć po ubezpieczenie od szkód powstałych w wyniku prowadzenia działalności gospodarczej. Tak bardzo szanuje się klienta. I jeszcze jego firma ubezpieczeniowa też mówi, że nie. Nikt go nie ubezpieczył od tego, że świat to smutne miejsce.
Tego bólu nie zna użytkownik elektrycznego Jaguara z Norwegii. Mała dziurka była kosztowna, ale nie wypiął się na niego cały łańcuszek pomagających mu firm. W innej sytuacji jest też właściciel Mercedesa, któremu mini bateryjkę z systemu mild hybrid wyceniono na równowartość samochodu. Do tej palety osób, które odsłaniają nam zakamarki elektromobilności, dołączył kierowca Forda. Może niech mach-nie ręką i zapłaci te 28 tys. dolarów. W końcu ma zaszczyt jeździć elektrycznym samochodem, to może i ma pieniądze. Na pewno tak uważają wszyscy, którzy pomogli mu umieścić auto na lawecie.