Testowałem system e-TOLL na A2. Ominąłem dzięki niemu korek, ale nie mam pojęcia ile zapłacę
Korzystając z aplikacji e-TOLL, pokonałem autostradę z Konina do Strykowa. Oszczędziłem dzięki niej mnóstwo czasu, ale i tak mam mieszane uczucia i… nie wiem, ile w końcu zapłacę.
Właśnie zaczął się październik. Co to oznacza? Po pierwsze, nieuchronnie pędzimy w kierunku chlapy, nocy o godzinie 15. i śniegu. Po drugie, karierę skończył dziś viaTOLL. Został zastąpiony przez e-TOLL, o którym szerzej pisaliśmy tutaj.
Na początku: kilka faktów i mitów związanych z e-TOLLem
1. To nie jest tak, że dziś zniknęły bramki na autostradach. W budkach przy szlabanach nadal pracują panie zbierające opłaty. Po prostu można skorzystać ze specjalnych, skrajnych bramek dla kierowców z e-TOLLem.
2. Takiego „manewru”, jak opisany wyżej, nie można zrobić na wszystkich autostradach w Polsce. e-TOLL działa tylko na dwóch odcinkach: z Konina do Strykowa (A2) i z Wrocławia do Sośnicy (A4).
3. e-TOLL nie jest obowiązkowy.
No dobrze, przejdźmy do moich przygód. Wracając z Borów Tucholskich, do których zabrnąłem w sprawach służbowych, postanowiłem trochę nadłożyć drogi i przejechać się odcinkiem z Konina do Strykowa. Wcześniej ściągnąłem aplikację e-TOLLa.
Pobranie aplikacji na telefon przebiegło bez problemu
Niestety, kolejny obowiązkowy krok, czyli powiązanie jej z pojazdem za pomocą identyfikatora biznesowego na stronie mojekonto.etoll.gov.pl, takie proste już nie było. Próbowałem zrobić to z telefonu, ale najpierw bez końca oglądałem ekran ładowania, a potem wyskoczył błąd i zabawa się skończyła.
Pomogło włączenie rządowej strony na komputerze. Zdecydowanie, nie próbujcie tego robić w korku przed bramkami.
Wybrałem uproszczoną rejestrację w systemie
Dodanie samochodu też nie było trudne. Trochę się tego obawiałem, bo powiązałem z moim kontem w aplikacji auto testowe z parku prasowego importera. Nie jest moje i nie mam jego dowodu rejestracyjnego, więc nie znam np. daty pierwszej rejestracji. Na szczęście takie dane nie były potrzebne. Wystarczył numer rejestracyjny, kraj rejestracji i sześć ostatnich znaków numeru VIN. Dobrze, że wcześniej zrobiłem zdjęcie kodu z podszybia. System elegancko zaciągnął resztę informacji z bazy i „wiedział”, że mówimy o Volkswagenie Tiguanie.
Potem doładowałem konto kwotą 30 złotych (minimalna to 20 zł, zrobiłem to szybko i sprawnie Blikiem, obyło się bez żadnych blokad na koncie), wpisałem odpowiedni kod do aplikacji i prawie mogłem ruszać. Prawie, bo po drodze należy jeszcze odpowiednio skonfigurować telefon – wyłączyć tryb oszczędzania baterii, zezwolić na odczytywanie lokalizacji i oczywiście włączyć pakiet danych.
Włączam aplikację e-TOLL i ruszam
Po odpaleniu aplikacji zaznaczyłem opcję, według której (a przynajmniej tak to rozumiem), system sam się „zorientuje”, że wjechałem na drogę płatną i wtedy zacznie pobierać opłaty. Kliknąłem więc „rozpocznij jazdę” na kilkadziesiąt kilometrów przed początkiem odcinka A2 z Konina do Strykowa.
Aplikacja nie działa idealnie. Dość często trzeba akceptować specjalną planszę, w której potwierdzam, że będę jechał ostrożnie i nie będę się rozpraszał. Drodzy twórcy programu, nie wiem jak wam to powiedzieć, ale to właśnie ta plansza mnie rozprasza…
Jest też problem z działaniem jej w tle. Gdy zajmuje cały ekran, wszystko odbywa się bez kłopotów, ale po zminimalizowaniu i włączeniu innej aplikacji albo cofnięciu się do ekranu głównego, na górze ciągle pojawia się irytujący pasek informujący o tym, że e-TOLL działa. Wiem o tym!
Kliknąłem z nudów w „dane przejazdu” i się przeraziłem
Po wejściu do działu „dane przejazdu” pokazują się szczegóły auta, którym jedziemy. Volkswagen – zgadza się. Tiguan – owszem. Numer rejestracyjny też jest zgodny z prawdą, ale w rubryce „klasa wagowa” napisano, że to „pojazd lekki z przyczepą, przekraczający 3,5 tony”.
Z PRZYCZEPĄ?! Spojrzałem w lusterko, czy przypadkiem o czymś nie zapomniałem. Nic z tego. Nie mam żadnej przyczepy, ani ciężkiej ani lekkiej. Przerażony, że zapłacę zaraz za przejażdżkę jakieś miliony, zatrzymałem się i wszedłem na rządową stronę e-TOLLA – na tą, na której musiałem się rejestrować z komputera. Tym razem działała na komórce, ale proces logowania nie jest prosty, bo w moim przypadku wymaga wpisywania kodów przesyłanych mi SMS-ami przez bank. Dobrze, że nie robiłem tego podczas jazdy.
W odpowiednim dziale odszukałem tam dane auta. Mogłem zaznaczyć, czy jadę z przyczepą. Już wcześniej, wyjściowo, było zaznaczone, że żadnej przyczepy nie mam. O co chodzi z wpisem w aplikacji? Tego nie wiem.
Wtem! Zobaczyłem gigantyczny korek do bramek
Ten moment był zdecydowanie najjaśniejszym punktem mojej przygody z e-TOLLem. Korek do bramek przed Koninem, w których pobiera się bilet, miał chyba jakieś dwa kilometry. Ominąłem go specjalnym, prawym pasem, wraz z kilkoma ciężarówkami.
„Skrajne pasy tylko dla e-TOLL” – głosił napis na tablicy świetlnej zawieszonej nad autostradą tuż przed początkiem korka. Być może z lewej strony także są specjalne bramki, ale w tym wypadku były bezużyteczne, bo korek dało się ominąć tylko z prawej.
Przy bramce przeżyłem chwilę stresu
Po wjeździe na bramkę trzeba zatrzymać się przed szlabanem i poczekać, aż system odczyta nasz numer rejestracyjny. W tym momencie zacząłem się bać, że może coś nie zadziała. Tyle we mnie wiary w rządowe systemy... Uśmiech, z którym patrzyłem na omijanych, stojących w korku autostradowych mistrzów lewego pasa wyprzedzających mnie chwilę wcześniej, trochę zszedł mi z twarzy. Co będzie, gdy szlaban się nie otworzy? Czy będę musiał wrócić z podkulonym ogonem na koniec kolejki? Na szczęście napis na bramkach uspokaja - „nie masz e-TOLL? Jedź dalej, zapłacisz u inkasenta na końcu odcinka”.
Po kilku dłużących się sekundach ujrzałem zielone światło i mogłem ruszyć. Nie musiałem płacić u inkasenta, wszystko zadziałało. Cały proces wymaga zatrzymania się (być może da się też bardzo wolno toczyć), ale zabiera mniej czasu niż pobranie biletu. Nie trzeba dojeżdżać do lewej strony, aż tak mocno uważać na lusterko, otwierać szyby i tak dalej.
Byłem bardzo ciekawy, czy e-TOLL zadziała też przy zjeździe
Przed końcowymi bramkami korek nie był już tak długi – chyba że mówimy o tym naprzeciwko, w kierunku Poznania. Ominąłem kilka aut i znowu stanąłem przed szlabanem. Uff, mogę jechać.
Co ciekawe, w aplikacji e-TOLL nie pojawiły się żadne powiadomienia – ani wtedy, gdy wjechałem na płatny odcinek, ani po zjechaniu z niego. Kliknąłem „zakończ przejazd” i zacząłem obserwować, jak będzie wyglądać moje saldo. Ile zapłacę? Koszt tego odcinka dla osobówek to 9,90 zł. Auta z przyczepą płacą dużo więcej. Nie wiedziałem i nadal nie wiem, za kogo wziął mnie e-TOLL.
Siadając do pisania tego tekstu myślałem, że jechałem za darmo
Artykuł, który właśnie czytacie, pisałem z jednego z barów przy autostradzie za Strykowem, kilkanaście kilometrów za „płatnymi” bramkami. Siadając i wyjmując komputer, zerknąłem na saldo z aplikacji. Nadal wynosiło 30 złotych. Radość z darmowego przejazdu przeszła mi dopiero jakieś pół godziny później. Stan konta stopniowo topnieje. Teraz wynosi 23,07 zł (EDIT: po kolejnych 20 minutach... wzrosło do 25,87 zł. O co tu chodzi?!). Ile finalnie zapłacę? Nie mam pojęcia. Kiedy się to stanie? Tego też nie wiem.
Czy jestem zadowolony z systemu e-TOLL?
Rejestracja w systemie jest trudna. Aplikacja ma swoje wady, wysyła za mało powiadomień (brakuje mi „wjechałeś na odcinek płatny” i „koniec odcinka płatnego, koszt XX zł”), no i nie wiem ile w końcu zapłacę i kiedy. Mam mieszane uczucia. Ale moment, w którym omijałem potwornie długi korek, był piękny.