REKLAMA

Nie da się w Polsce przepisowo jeździć rowerem. Spróbuj, a oszalejesz

Wyjątkowo nie chodzi tym razem o to, że infrastruktura jest taka, jaka jest - czyli żenująca - czy że przepisy są czasem skomplikowane albo bez sensu. Do tego gara dorzucają też bardzo sumiennie ci, którzy... powinni zrobić wszystko, żeby przestrzeganie prawa było jak najłatwiejsze.

Nie da się w Polsce przepisowo jeździć rowerem. Spróbuj, a oszalejesz
REKLAMA

Do tego stopnia, że czasami można zacząć się zastanawiać, czy osoby, które odpowiadają za organizację ruchu, a potem ci, którzy tę organizację odbierają i nadzorują - a w końcu nadzór jest wymagany, okresowy i tak dalej - mają w ogóle jakieś śladowe pojęcie o tym, co robią. Ciekawscy mogą tutaj z kolei znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego wszyscy mają przepisy związane z infrastrukturą rowerową gdzieś.

REKLAMA

O co chodzi? To akurat proste, momentami śmieszne i na całej długości tragiczne, bo:

Oznakowanie infrastruktury rowerowej jest w Polsce skandaliczne.

I nie chodzi nawet o to, że często przeciętnie oznaczone są jakieś dłuższe trasy turystyczne. W wielu przypadkach osoby odpowiedzialne za organizację ruchu albo celowo wprowadzają użytkowników tej infrastruktury w błąd, albo nie mają pojęcia, co robią, albo jest im wszystko całkowicie obojętne. Mało tego - błędy popełnione przez nich straszą potem latami i nikomu nie chce się nic z tym zrobić.

Przykłady? Proszę bardzo. I proszę się w takim układzie stosować w 100 proc. do przepisów, będzie wesoło.

Oto na przykład od mniej więcej 5 lat znak drogi dla pieszych i drogi dla rowerów (czyli takiej z osobną częścią pieszą i rowerową) stoi... obrócony w złą stronę. Można prześledzić jego historię na mapach Google'a, jeśli komuś chce się przeglądać obwodnicę Brzegu Dolnego - ten znak stoi tak ustawiony od początku istnienia, nie jest to raczej umiarkowanie zabawny żart okolicznych mieszkańców. A nawet gdyby był - istnieje obowiązek sprawdzania poprawności oznakowania co pół roku - przy czym to "pół roku" najwyraźniej nie nastało przez kilka lat.

Jaki wynika z tego problem? Taki, że znaki poziome są uzupełnieniem pionowych, co oznacza, że osobna droga dla pieszych i droga dla rowerów występuje za tym znakiem, natomiast przed nim dalej jest formalnie droga dla pieszych i rowerów. Czyli tam, gdzie mamy rozdzielone pasem "osobne" drogi, w rzeczywistości pieszy może poruszać się całą szerokością i jeszcze ma pierwszeństwo - w związku z czym całe to przejście dla pieszych jest nie tylko nielegalne, ale i niepotrzebne - natomiast za tym znakiem, jeśli wejdzie na lewą stronę ciągu, łamie przepisy i w razie kolizji z rowerzystą powinien zostać uznany za winnego.

Co najlepsze, w razie takiego zdarzenia, rowerzysta powoływałby się pewnie na znak pionowy, pieszy - na poziomy, a osoba odpowiedzialna za organizację ruchu i nadzór pewnie spałaby sobie w najlepsze.

Żeby było jeszcze zabawniej, znak ustawiony na "lewym" końcu tej drogi podzielonej pasem, potwierdza, że była to droga... bez podziału na część pieszą i rowerową, mimo że tuż pod nim widać wyraźnie poziome oznakowanie sugerujące osobne części dla różnych uczestników ruchu.

Ale! - zakrzykniecie - pewnie jakiś śmieszek obrócił znaki albo robotnikom się pomyliło i jest to zamontowane w drugą stronę, wystarczy obrócić i będzie ok. Otóż nie:

Z drugiej strony ustawiono znak sugerujący, że jak najbardziej są tutaj wydzielone osobne ciągi dla pieszych i rowerzystów. Dodatkowe potwierdzenie tego stanu rzeczy można znaleźć w lokalizacji słabo wykonanej studzienki - jeśli znajdziecie ją na jakimś pieszo-rowerowym ciągu, to znak, że to jest część dla rowerzystów, bo umieszczenie jej inaczej wymagałoby myślenia i wysiłku, a na to liczyć nie można.

Docieramy więc do sytuacji, w której jadąc z jednej strony mamy do czynienia z wydzielonymi ciągami pieszymi i rowerowymi, i znaki poziome oraz pionowe się ze sobą zgadzają, natomiast ze strony przeciwnej mamy już do czynienia ze wspólnym ciągiem, a to, co narysowano na asfalcie, nie ma żadnego znaczenia.

Natomiast żeby jazda w pełnej zgodzie z przepisami była jeszcze trudniejsza, to jadąc od tej strony, która jest jako tako dobrze oznakowana, w pewnym momencie napotykamy na znak pionowy końca drogi dla rowerów (od teraz to już tylko droga dla rowerów?), przy jednoczesnej kontynuacji drogi dla rowerów w postaci nie tylko znaku poziomego, ale nawet elegancko wyrysowanych linii, którędy ta droga dla rowerów przebiega.

Pozostaje w tym momencie zadać pytanie - czym jest ten odcinek za znakiem C-13a? Czy to jest droga dla pieszych, ale oznaczona poziomo jako droga dla rowerów? Czy to jest droga dla pieszych i rowerów, ale oznaczono poziomo jako droga dla rowerów?

Można przy tym przyjąć, że - patrząc na pełny obrazek - autorom chodziło o to, że nie jest to już droga dla rowerów, a droga dla rowerów i droga dla pieszych, czyli dwa osobne ciągi:

Ale wprowadzenie takiego podziału bez odpowiednich znaków pionowych raczej nie jest dopuszczalne, więc na dobrą sprawę nie wiadomo, z czym mamy do czynienia.

Przepisy budowlane zwalimy na ciebie, a ty sobie myśl

Czy można stworzyć ciąg, który z jednej strony jest drogą dla pieszych i rowerów, ale przy podjeździe z drugiej strony jest już wyłącznie drogą dla rowerów i wszystko odbywa się "fizycznie" na jednym pasie asfaltu? Oczywiście. I to wszystko można zrobić w jednym z największych miast w Polsce.

Temat wygląda dość prosto - z jakiegoś powodu, podejrzewam, że "przepisowego" na mającym kilka lat wiadukcie droga dla pieszych i rowerów zamienia się w drogę dla rowerów - już bez pieszych. Z jednej strony zadbano o prawidłowe oznakowanie pionowe, z drugiej - olano, zostawiając wyłącznie oznakowanie poziome, bo przecież tyle wystarczy.

W rezultacie dostajemy dwa przepiękne absurdy przepisowe, których przestrzeganie zrzucane jest na użytkowników tego tworu, zamiast rozwiązane w sposób sensowny.

Po pierwsze - ciąg, który całymi kilometrami jest drogą dla pieszych i rowerów, a więc gdzie pieszy ma zawsze pierwszeństwo, staje się nagle drogą dla rowerów, gdzie pieszy ma zakaz przebywania, z wyjątkiem wyjątkowych sytuacji i nie tyle musi ustępować pierwszeństwa rowerzystom, co nie może im przeszkadzać w najmniejszym stopniu.

Czyli po prawej stronie tego ciągu - który z perspektywy asfaltu wygląda identycznie - pieszy jest królem, natomiast po lewej stronie tej jasnej kreski - pieszy może wyłapać mandat za to, że rowerzysta musiał przed nim lekko zahamować albo go ominąć. Takie jest prawo, sorry. A to, że nikt nie zauważy tej zmiany, to już inna sprawa.

Drugi problem jest z tym, że z jednej strony brakuje znaków pionowych o zmianie drogi dla rowerów w drogę dla pieszych i rowerów. A co za tym idzie - kolejnych kilka kilometrów jechanych w kierunku wschodnim pokonujemy po DDR i można sobie dzwonić na pieszych. W drugą stronę należy się z nimi przywitać, ukłonić się im i zapytać, czy czują się komfortowo w naszym towarzystwie, a jeśli nie, to zachować większy odstęp od nich.

A tak swoją drogą - po DDR, co do zasady, nie mogą jeździć dzieci w wieku poniżej 10 lat, więc rodzinne przejażdżki muszą być niesłychanie zabawne. Po prawej stronie kreski takie dziecko uznawane jest za pieszego, może jeździć całą szerokością i ma pierwszeństwo przed "dorosłymi" rowerzystami, a po lewej jest już pół-legalnie, warunkowo i nie ma prawa przeszkadzać. Niech się uczy od najmłodszych lat.

I jeszcze przy okazji - takiego omijania przepisów w postaci nagłej zmiany drogi dla pieszych i rowerów w drogę dla rowerów, co powoduje całkowitą zmianę zasad obowiązujących na takim ciągu, jest w naszym kraju pełno. Wystarczy, że jakiś przesmyk pod wiaduktem jest zbyt wąski, żeby zrobić tam pełnoprawną drogę dla pieszych i rowerów - i pyk, C-13, teraz się zgadza. To, że potem ma dojście do domu po C-13, które zresztą wygląda jak zwykły chodnik, to już inna sprawa. Tak, Tarnów, na ciebie patrzę.

Oczywiście można powiedzieć - tak samo jak w przypadku wiaduktu - że takie są przepisy, nic się nie dało zrobić, trzeba było kombinować. Ale jeśli taki przykład idzie z góry - tj. "zrobimy tak, żeby nam się zgadzało i było łatwiej", to tego samego można oczekiwać od drugiej strony.

Nas znaków stawiać nie uczono, pani była chora

Co powinna wiedzieć osoba odpowiedzialna za organizację ruchu? Na przykład to, jakie znaki ustawić, co oznaczają konkretne znaki i tak dalej. Po czym taka właśnie osoba nakazuje potem ustawić C-13, a za nim P-27. Prawdopodobnie wybór na ten znak poziomy padł dlatego, że fajnie wygląda i jakiś taki bardziej nowoczesny jest.

W rzeczywistości - i w przepisach - całość wygląda tak:

Znak P-27 "kierunek i tor ruchu roweru" wskazuje kierującemu rowerem tor ruchu roweru na jezdni i określa kierunek jego ruchu.

Co oznacza, że organizator ruchu - żeby mieć fajniejszy malunek na drodze - zasugerował właśnie tym znakiem rowerzyście, że mimo minięcia znaku C-13, znajduje się aktualnie na jezdni. Można się oczywiście bronić, że ten znak nie jest zgodny ze wzorcem ("nacięcia" w "daszku"), więc to nie jest P-27, ale w takim razie mamy do czynienia ze znakową samowolką, która tym bardziej nie powinna wychodzić od organizatora ruchu. Ach, i takie oznakowanie ciągnie się kilometrami.

Aczkolwiek przyznaję, że cała ta okolica słynie ze znakowej samowolki. Tego konkretnego znaku już nie ma, ale kilka podobnych pomysłów najpewniej pozostało. Oczywiście z tym C-13 nie ma żadnej drogi dla rowerów. Żeby było śmiesznie - w kierunku wskazanym strzałką - która nie może być częścią tego znaku - również żadnej drogi dla rowerów nie ma. O co chodziło - trudno stwierdzić, ale u organizatora ruchu musiało się zgadzać.

Można też wybrać się do większej miejscowości i oddać do użytku coś, co wygląda, jakby po prostu stwierdzono, że znaki pionowe są dla słabych i można ich nie stosować:

Może kiedyś się je postawi, może nie, może nawet już stoją. Co nie zmienia faktu, że oddanie do użytku odcinka drogi-jezdni, bez faktycznego oznakowania pionowego, raczej by nie przeszedł. Tutaj jak widać - można robić wszystko, nie wspominając już o tym, że do czasu postawienia znaków pionowych to dalej jest droga dla pieszych i rowerów, a to na asfalcie to tylko jakieś maziaje.

Mój ulubiony jest natomiast brak znaków pionowych w miejscu, gdzie jest to wymagane, przy kontynuacji malowania znaków poziomych DDR/CPR. Legalnie można wtedy jechać koło takiego tworu, a ewentualny odrzucić jako absolutnie bezzasadny. Ale nie wrzucę już zrzutów ekranu z takich miejsc, bo jeszcze poprawią, a po co. W końcu objeżdżają od 10 lat co pół roku i sprawdzają poprawność znaków, to w końcu zobaczą.

Znaki - trudna rzecz.

Czyli sytuacje, kiedy organizator ruchu już w ogóle niczego nie kuma, chce iść do domu i w końcu się napić po ciężkiej i stresującej pracy. I wychodzi potem np. coś takiego:

Czyli droga dla pieszych z dopuszczonym ruchem rowerowym, oznaczona poziomo jako droga dla rowerów, co z pewnością zaskarbi sympatię kierowców, jeśli wybierzemy - zgodnie z przepisami - jezdnię.

Możemy też podczas jazdy rowerem doznać zaszczytu bycia dopuszczonym do poruszania się po... strefie zamieszkania, która jednocześnie jest drogą dla pieszych i rowerów, co ma tak mało sensu, że mniej ma tylko miasto, w którym ten znak ustawiono (Oleśnica).

Oraz absolutnie najgorsza patologia, za którą należałoby wszystkich odpowiedzialnych za nią wywalać z hukiem:

I już nawet nie chodzi o serię przeszkód w świetle drogi dla pieszych i rowerów, ale o fizyczne rozdzielenie kolorystyczne albo nawierzchniowe (albo znakami poziomymi) przestrzeni dla pieszych i rowerzystów na wspóldzielonym ciągu. Nie tylko nie ma to żadnego odzwierciedlenia w przepisach, ale też wręcz im zaprzecza - na takim ciągu pieszy może się poruszać całą szerokością (rowerzysta zresztą też, do pewnego stopnia), a do tego ma zawsze pierwszeństwo. Tutaj rowerzysta może założyć, że skoro namalowali mu osobną drogę, to ona jest jego i ma prawo z niej korzystać jak z prawdziwego DDR-a. No ale tak fajniej wyglądało.

W sumie i tak nieźle, bo zawsze można zaatakować mózg czymś takim:

"Ale przecież wystarczy być miłym"

Oczywiście - można uniknąć konfliktu między pieszymi a rowerzystami - i przy okazji kierowcami w niektórych z tych przypadków - na zasadzie "nikt nie chce zrobic nikomu krzywdy". Problem tylko w tym, że z jakiegoś powodu nie oparliśmy ustawy prawo o ruchu drogowym na zasadzie "bądź fajny i miły", a wszystko szczegółowo uregulowaliśmy przepisami, dorzucając do tego jeszcze dziesiątki znaków.

REKLAMA

I co? I na końcu osoby, które kwestię umiejscowienia tych znaków powinny znać idealnie, a jeśli wystąpiłyby jakieś uchybienia, to błyskawicznie je usunąć i skorygować, robią to, co im się żywnie podoba, a na zwrócenie uwagi odpowiadają "nie planujemy w chwili obecnej zmiany organizacji ruchu".

Możecie więc spróbować przepisowo jeździć po tym, co w ramach łaski udostępniono i oznakowano. Powodzenia. Aczkolwiek milej by było, gdyby osoby na górze po prostu dały sobie siana, bo na posprzątanie tego bałaganu nie ma co liczyć.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA