REKLAMA

Dodge Hornet w polskich ogłoszeniach. Jest tak piękny, że klienci stoją w kolejce, ale do wyjścia

Dodge Hornet doskonale pokazuje, co jest nie tak z koncernem Stellantis: wszystko. A szczególnie ich samochody.

Dodge Hornet w polskich ogłoszeniach. Jest tak piękny, że klienci stoją w kolejce, ale do wyjścia
REKLAMA
REKLAMA

Nie jestem zdziwiony, że do Polski sprowadzane są rozmaite dziwne samochody, bo niemal na każdy przejaw ekscentrycznej motoryzacji znajdzie się amator. Dlatego kwestią czasu było, żeby w polskich ogłoszeniach pojawił się Dodge Hornet. I rzeczywiście, pojawił się. Nie spodziewałem się, że ten samochód jest tak brzydki.

Nawet przy dzisiejszej unifikacji, w motoryzacji mamy jakieś mody

Coś się lepiej sprzedaje, bardziej podoba klientom i ogólnie wyznacza jakiś kierunek. Ostatnio są to głównie producenci chińscy, chociaż kamień w dół zbocza kopnęła Tesla z Modelem 3. Teraz ludziom podoba się Nio, Hiphi czy XPeng, a bliżej nas – nowa Toyota C-HR, Tesla Model Y czy Hyundai Kona II.

nowa toyota c-hr
nowy Hyundai Kona Electric 2023
tesla kopie chiny xpeng p7

Na to wszystko wpada Stellantis, gdzie jakiemuś wiceprezesowi uroił się genialny pomysł: zróbmy amerykańskiego SUV-a z Alfy Romeo. Ale jak to? Normalnie, przylepimy przód udający coś amerykańskiego do crossovera Alfa Romeo Tonale i powiemy, że gotowe, że teraz to jest amerykański styl, sznyt i szyk. Ale panie wiceprezesie, ja nie wiem czy to się... - WYKONAĆ!

Zaczęli od tego:

sprzedaż alfy romeo

A wyszło im to:

Rozumiem, że chcieli upchać trochę przodu Chargera, ale on nie pasuje do crossovera w sposób dramatyczny.  Sprawia, że ten wóz wygląda, jakby przybył do nas z roku 2015 (w najlepszym razie). Prawdę mówiąc, sądziłem, że Dodge Hornet istnieje naprawdę, a to tylko legenda że to jakieś kolejne dzieło mistrzów Photoshopa z grupy „Unnecessary front swaps”, czyli „zbyteczne zmiany przodów”. Naprawdę Stellantis nie potrafił zatrudnić projektanta, który zrobiłby tę przeróbkę w sposób mniej karykaturalny?

W Ameryce Północnej Hornet sprzedaje się katastrofalnie. Niedawno znalazłem informację, że Stellantis posiada zapas Hornetów na 517 dni do przodu, czyli fabryka mogłaby stać przez półtora roku i dalej na parkingu kisłyby niesprzedane auta. Zawsze podejrzewałem Amerykanów o zupełny brak gustu i wyczucia estetyki, ale w tym przypadku widocznie producent przegiął z postaraniem na 20 procent. Klienci stoją owszem w kolejce, ale do wyjścia z salonu.

A na tym nie koniec

280 tys. zł, tyle życzy sobie salon za nowego Dodge'a Horneta. Ktoś powie, że to dużo, ja powiem, że ma on silnik 2.0 Turbo, którego nie znajdziemy w Alfie Romeo Tonale za żadne pieniądze (przynajmniej w Europie). Oczywiście Alfa Tonale jest sprzedawana jako wspaniałe auto sportowe, wskutek czego nie występuje w Europie w żadnej wersji sportowej. A jeśli ktoś chce akurat to nadwozie z mocnym silnikiem 2.0 T 265 KM, pozostaje mu Dodge Hornet. Musi tylko pogodzić się z tym pokracznym wyglądem.

Cała oferta Stellantis jest obecnie pokraczna i pozbawiona sensu

Rozumiem, że posiadanie w ofercie kilkunastu marek jest problemem. Natomiast nie bardzo rozumiem, dlaczego trzeba przerabiać Alfę Romeo na Dodge'a, zamiast po prostu zrobić Dodge'a na rynek amerykański pod gust amerykańskiego klienta. Jeśli w mniemaniu Stellantis każda z ich marek ma swój oddzielny, wyjątkowy charakter, to czy nieustające rozwadnianie i demontowanie tego charakteru przy każdej możliwej okazji ma sens?

Przypadek koncernu Stellantis pokazuje, że nie zawsze konsolidacja na rynku przynosi korzyść skonsolidowanym. W czasach, gdy Fiat, Peugeot i Opel rywalizowały ze sobą, ich wyniki były nieporównywalnie lepsze – nie tylko na rynku polskim, ale i w całej Europie. Gdy wszystko wpadło do jednego worka i konkurencja stała się iluzoryczna, nikt na tym nie zyskał. Ceny aut wcale nie spadły, a nawet wzrosły – auta z koncernu Stellantis słyną z kosmicznych wartości cennikowych, typu ponad 200 tys. zł za Opla Astrę czy ponad 185 tys. zł za Jeepa Avengera na prąd. Przy okazji Stellantisowi ze swoim megaportfolio marek udało się w ciągu jednego roku zmniejszyć udział rynkowy w Europie z ponad 18 do 15,7 procent.

Jest to podobny przypadek co General Motors w latach 80.

Nikt za bardzo nie panuje nad ruchami wewnątrz firmy, a produkty pozostają w silnym oderwaniu od preferencji klientów. Prezes z pokładu swojego jachtu instruuje dyrektorów, co mają produkować, a tamci spychają to na inżynierów i działy marketingu, nikomu jednak nie chce się sprawdzić, co tak naprawdę klienci chcieliby kupić. Potem powstają z tego potworki typu Dodge Hornet, a prezes jest zdziwiony, że to się nie sprzedaje i że klienci idą po Teslę. A pan by to kupił, panie Tavares? Ale tak poważnie.

REKLAMA

Bo mnie by było wstyd.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA