Wlewałem benzynę po 1,24 zł za litr, ale się nie cieszyłem. Niska cena paliwa to nie wszystko
W Angoli, kraju bogatym w złoża ropy naftowej, paliwo ma stałą i bardzo niską cenę. Litr benzyny kosztuje 300 kwanza, czyli 1,24 zł. Litr oleju napędowego – 83 grosze (200 kwanza). Czy to wystarczy, żeby kierowcy uznali, że jest wspaniale? Nie wydaje mi się.
Za każdym razem, kiedy czytam o jakimś kraju, gdzie paliwo jest bardzo tanie, pojawiają się komentarze „ooo, tak powinno być u nas”. Oczywiście to bzdura, bo po pierwsze nie powinno, a po drugie, nawet gdyby tak było, to pewnie dostalibyśmy cały pakiet, który z tą niską ceną się wiąże. Jak w Angoli. A to oznacza, że niska cena za litr nie zrekompensowałaby innych trudności związanych z tankowaniem i jeżdżeniem samochodem.
Po pierwsze, paliwo czasem jest, a czasem niekoniecznie
Przeważnie do dystrybutora stoi się w krótkiej kolejce, a pracownik stacji informuje, czy dany rodzaj paliwa jest akurat dostępny. Z benzyną nie mieliśmy do tej pory problemów, ale gdybyśmy mieli diesla, to byśmy już mogli się naciąć na brak oleju napędowego, a to by oznaczało konieczność jeżdżenia i szukania innej stacji.
Tyle że można by sobie jeździć do woli, ponieważ z wyjątkiem naprawdę dużych miast jak Luanda czy Benguela to jest po jednej stacji na miasto. Są to zarówno sieciówki państwowych gigantów jak Pumangol czy Sonangalp, jak i stacje koncernów zagranicznych, jak Total. Najczęściej jednak (znów – poza dużymi miastami) jest po prostu tzw. bomba de gasolina, czyli pompa benzyny – obsługiwany przez pracownika pojedynczy dystrybutor bez sklepu czy płatności kartą.
Na dużych stacjach sieciowych płatność kartą jest możliwa, ale tylko z jednego dystrybutora, mimo że terminal działa bezprzewodowo. Ogólnie pracownicy stacji zajmują się raczej utrudnianiem niż ułatwianiem czegokolwiek. Oczywiście samoobsługa nie jest możliwa, tankuje zawsze pracownik. Mieliśmy sytuację, że działał tylko dystrybutor po lewej stronie pojazdu, a wlew mamy z prawej. Kierowca postanowił więc podjechać pod dystrybutor tyłem, co rozsierdziło pracownika stacji. Nakazał odwrócenie auta, a potem z największym trudem dociągnął wąż na drugą stronę.
Po drugie, nie ma żadnych „rodzajów benzyny”
Dostępna jest benzyna. Nie wiesz jaka - ile ma oktanów, ile ma biokomponentów i tak dalej. Nie interesuj się, tylko lej póki jest. Właściciele aut wymagających benzyny 98 powiedzą „ale jak to?”. To jest Afryka, tu europejskie standardy nie obowiązują. Paliwo jest zresztą dość podłej jakości, co widać po przekroju motoryzacyjnym. Samochody nieodporne na jakość paliwa umierają w Angoli po ok. 10 latach (wszystkie Fiaty, Ople, auta francuskie itp.). Starcie z angolskim paliwem przeżywają głównie Toyoty i Hyundaie, rzadziej Nissany czy Mitsubishi L200. Fascynujące jest to, że w Angoli powszechnie spotyka się jeżdżące Toyoty Starlet z połowy lat 90., jest ich naprawdę masa – a dużo nowsze wozy europejskie gniją na zaimprowizowanych składnicach złomu, gdzie służą już tylko jako dawcy części.
Po trzecie, w Angoli zasięg twojego auta to pół zbiornika
Nikt o zdrowych zmysłach nie dojeżdża baku do końca, bo jest to zbyt ryzykowne. Jeśli wskutek tego utkniesz gdzieś na pustyni, to koniec. Odległości są tu ogromne, wieczorami panuje lita ciemność, pomoc drogowa owszem istnieje, ale weź się do niej dodzwoń z trasy – przecież nie ma tam zasięgu. Dlatego tankuje się, gdy mijasz stację benzynową, a wskazówka paliwomierza zbliża się do połowy. Oczywiście o ile masz działający paliwomierz.
Po czwarte, do stacji benzynowej trzeba jeszcze dojechać, a to bywa trudne
Progi zwalniające są tak wysokie, że auta osobowe po prostu się na nich wieszają. A dziury – tak głębokie, że nawet jeżdżąc terenówką miewa się momenty zawahania. I są to dziury na głównych drogach międzymiastowych, jak z Bengueli do Luandy czy z Lubango do Namibe. Wiele odcinków po prostu nie ma asfaltu, więc tniesz po szutrowo-piaszczystej tarce, a wycieraczki włączasz po to, żeby zetrzeć pył z przedniej szyby. W takich warunkach drogowych niska cena litra paliwa nie jest aż tak ważna.
Jeśli już udało się dotrzeć do stacji benzynowej w jednym kawałku za dnia, to polecam powtórzyć ten trik w nocy, gdy z każdej strony otaczają nas całkowicie nieoświetlone motocykle i trójkołowce. Szczęściem jest w żadnego nie trafić.
No i po ostatnie: zmień nastawienie i doceniaj to, co jest
Europejczycy mają strasznie wygórowane oczekiwania wobec wszystkiego. Wszystko ma działać, być nowe, bezpieczne i idealne. Jeśli nie jest, to kręcą nosami, warczą i stękają, co dla Afrykańczyków jest dziwne. Masz samochód i on jeździ? Wspaniale! Na stacji benzynowej było paliwo? Cudownie. Dojechałeś w całości na miejsce? To wielki sukces. Jeśli jeden Angolczyk wychodzi od drugiego, to po dotarciu do domu wysyła SMS, że się udało. Z takim nastawieniem wszystko będzie lepsze. Po takiej wycieczce cieszę się, móc płacąc prawie 6 zł za litr paliwa w Polsce, widząc jak dobrą mamy infrastrukturę. To musi kosztować.