60 gr na litrze od wyborów. Tempo wzrostu cen paliw jest zabójcze
Byliście ostatnio na stacji benzynowej, czy lecicie z tych zapasów tankowanych do konewek? Nie polecam wizyty, bo tempo wzrostu cen paliw jest przykre.
Zastanawiam się, czy ci, którzy tankowali na zapas paliwo przed wyborami, teraz śmieją się z tych, którzy tego nie zrobili. Ja nie zatankowałem w beczkę do zbierania deszczówki i nie wiem, czy mam płakać. Rano na stacji benzynowej zobaczyłem, że ceny paliw wzrosły prawie o 60 gr na litrze od dnia wyborów i było mi przykro. Potem zajrzałem do cyferek i zrozumiałem poziom robienia nas w konia.
Ceny paliw dziś
Przed wyborami mogłem zatankować benzynę Pb95 poniżej 6 zł za litr. Dziś zapłaciłbym 6,56 zł. To o około 60 gr na litrze więcej niż trzy tygodnie temu. Zdaniem Orlenu, właśnie dokonuje on stabilizacji cen. Ta stabilizacja polega na niesłychanym tempie ich wzrostu.
Niedługo będziemy płacić 7 zł za litr i jest to więcej niż pewne. To może znowu warto zatankować na zapas? Przy różnicy 60 gr na litrze jeden 50-litrowy zbiornik paliwa, zatankowany do pełna, to różnica 30 zł. Większość kierowców miałaby problem z wyjeżdżeniem takiego zbiornika w trzy tygodnie, jeśli akurat nie jadą na wakacje. Gdy dobijemy do 7 zł za litr, a stanie się to niebawem, różnica skoczy do 65 zł na takim zbiorniku, w stosunku do tego, za ile tankowaliśmy przed wyborami. A w skali roku?
Cena paliwa po nas nie spływa:
Trudno prognozować ceny paliw na rok do przodu, ale przedwyborcze ceny to był wybryk natury, a nie odzwierciedlenie rynkowych cen ropy naftowej. Przy zużyciu paliwa na poziomie 7 litrów na setkę i rocznym przebiegu 10 tys. km, zapłacilibyśmy więcej o 420 zł za tankowanie przez cały rok. Wystarczy, że mamy samochód, który pali 10 litrów i zwiększyć przejeżdżany dystans do 15 tys. km, by dopłacić 1650 zł. Trochę niefajnie, ale może nie wszystko jest stracone i Orlen nie kształtował sztucznie cen paliw?
Wszystko jest stracone
Niestety, żonglował, albo zastosował wyższego rzędu analitykę, za którą nie nadążają najbardziej światłe umysłu z rynku paliw. Oderwania cen detalicznych od hurtowych jest widoczne gołym okiem.
16 sierpnia średnia cena benzyny Pb95 wynosiła 6,67 zł. Tego dnia cena ropy naftowej WTI wynosiła jakieś 81,09 dolara za baryłkę. Dzień później hurtowa cena Pb95 wynosiła 5405 zł za metr sześcienny.
W dniu wyborów płaciliśmy jakieś 5,90 zł za litr, a ropa naftowa notowała wynik na poziomie 86,20 dolara. Mimo tego hurtowa cena Orlenu wynosiła 4754 zł za metr sześcienny. Rynkowa cena ropy była wyższa, a Orlen w hurcie trzymał ją na niskim poziomie, powodując, że na stacjach płaciliśmy minimum o 1 zł mniej, niż powinniśmy. Rozdźwięk tych wartości pokazuje, jak bardzo "od czapy" były ceny na naszych stacjach.
Obecnie cena ropy naftowej to 81,81 dolara za baryłkę, a hurtowa cena Orlenu to 5193 (z 4 listopada). Na stacji płacimy w okolicach 6,60 zł za litr, a może na autostradach już da się zobaczyć siódemkę z przodu. Mamy więc sytuację zbliżoną do 16 sierpnia, tyle że cena hurtowa jeszcze nie dogoniła ceny, jaką trzeba dać za baryłkę. Przy prawie identycznej cenie baryłki, za metr sześcienny paliwa w sierpniu płaciło się o około 300 zł więcej. A gdy w hurcie płaci się więcej, to i na stacji cena rośnie (*nie dotyczy okresu przedwyborczego w Polsce).
Jeśli orlenowska "stabilizacja cen" oznacza, że w końcu planują dogonić hurtowymi cenami światowe ceny ropy, to ceny na stacjach dalej będą rosły. 7 zł za litr to nie musi być szczyt możliwości Orlenu. Najszybciej tę granicę może przekroczyć diesel. Pięknie było płacić za tankowanie w tych sztucznych cenach, ale oszczędności tak naprawdę były zerowe i do zniwelowania zakupem dwóch hot-dogów i kaw. Pora wrócić do rzeczywistości.