Przejechałem 137 km nie dotykając pedałów. Już starczy tego rozwijania autonomii
Pojeździłem z najnowszym Travel Assist i patrząc na to, co potrafią współczesne auta, nie wiem komu są potrzebne samochody autonomiczne.
Zrobiłem dzisiaj prawie 200 km najpopularniejszym modelem Volkswagena w odświeżonym wydaniu. Opowiem o wrażeniach jak dołożę mu co najmniej drugie tyle, ale już teraz mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć: dajcie spokój z tym rozwojem samochodów autonomicznych. Więcej nam nie trzeba.
Przez 137 ze 194 km jakie zrobiłem z Travel Assist, zupełnie nie musiałem dotykać pedałów.
Travel Assist to taki asystent kierowcy, który zdejmuje z niego konieczność pilnowania prędkościomierza. Tak w uproszczeniu, bo potrafi znacznie więcej, ale mnie urzekł właśnie tym. Włączyłem go po opuszczeniu lotniska w Hannoverze odświeżonym Tiguanem z silnikiem 1.5 o mocy 150 KM i siedmiobiegowym DSG. Ciągnąłem się w sznurze samochodów sunących po autostradzie i pomyślałem, że to dobry moment, by sprawdzić co potrafi.
Początkowo trudno mi było mu zaufać i cały czas trzymałem stopę kilka milimetrów nad pedałem hamulca. Ale automat dzielnie redukował prędkość aż do pełnego zatrzymania i sam ruszał, gdy z przodu robiło się miejsce. Dobra, dobra, to żadna sensacja, po to jest aktywny tempomat i asystent jazdy w korkach.
Ciekawiej zrobiło się, gdy zjechałem z autostrady na tzw. landówki
Travel Assist bez problemu radził sobie z ograniczeniami prędkości, czy terenem zabudowanym – dbał o to, bym z przepisową prędkością wjeżdżał do miasteczek i wracał do 100 km/h, gdy tylko je opuszczałem. Ale to nie wszystko.
Travel Assist radził sobie też świetnie na skrzyżowaniach
Gdy jechałem zaplanowaną trasą i np. zjeżdżałem z głównej drogi w podporządkowaną, przyhamowywał auto przed skrętem i pozwalał na płynną zmianę drogi bez dotykania pedału hamulca. Gdy w terenie zabudowanym dojeżdżałem do skrzyżowania typu T i trzeba było ustąpić pierwszeństwa, również sam zwalniał do okolic 20 km/h i jeśli mu nie przeszkadzałem, płynnie rozpędzał się po pokonaniu wirażu. Tak samo dobrze radził sobie z rondami. Mi pozostało tylko obserwowanie drogi i kręcenie kierownicą, a przy okazji podziwianie architektury niemieckich wiosek.
Co jednak ważne, układ nie widzi świateł na skrzyżowaniach i nie rozpoznaje znaków STOP – tu wciąż niezbędna jest interwencja kierowcy, o czym przekonałem się hamując awaryjnie przed ciągłą linią, gdy moją drogę przecięła ważniejsza. I dlatego w tytule jest 137 km.
Przy okazji przekonałem się, że Niemcy wcale nie jeżdżą przepisowo
Owszem, gdy leciałem 100 poza terenem zabudowanym, nikt mnie nie wyprzedzał. Ale gdy w terenie zabudowanym snułem się z przepisowym 50 km/h, ciągle ktoś mnie doganiał i wyprzedzał, gdy tylko zbliżaliśmy się do tablicy wyznaczającej koniec miasta.
Po 200 km wysiadłem z Tiguana super zrelaksowany
On mnie wiózł, a ja sobie tylko kręciłem kierownicą. Sam dobierał prędkość, co wcale nie oznacza, że ciągle trzymał maksymalną przewidzianą przepisami. Gdy zbliżaliśmy się do jakiegoś ostrzejszego wirażu, informował, że optymalna prędkość do jego pokonania to X i z taką go pokonywał.
Fajne było też to, że korzystając z danych nawigacji wiedział o tym, jakie będzie kolejne ograniczenie na długo przed tym, kiedy ja mogłem zobaczyć znak. I dbał o to, bym przypadkiem nie wjechał nigdzie zbyt szybko.
Wiem, to nie jest żaden zmieniacz zasad, takie systemy ma nie tylko Volkswagen
I bardzo się cieszę, że stają się coraz bardziej popularne. Pozwalają na jazdę w relaksacyjnych warunkach, a jak ktoś bardzo chce, może ich nie włączać i jeździć po swojemu. Ale skoro są już na takim etapie rozwoju, że faktycznie pomagają i już nie przeszkadzają, żal byłoby nie skorzystać.