Jeździłem Toyotą Mirai na wodór. Jest jak siłownia owinięta taśmą
Ależ jestem dumny z tej metafory. Z Toyoty Mirai w 2021 roku też jestem dumny, bo kto by się spodziewał, że bogowie są szaleni.
To idzie tak. Tankujesz wodór (w kilka minut), wodór później łączy się z tlenem, wygenerowana przez ogniwa paliwowe energia trafia do akumulatorów litowo-jonowych, a stamtąd do silnika elektrycznego, odwiedzając inwerter. Tak w uproszczeniu. Nie ma spalin, jest woda. Toyota w Europie nie ma samochodu elektrycznego, ma samochód na wodór - Toyotę Mirai i to już w wersji drugiej. A Autoblog ma Karczmarza, który nią jeździł.
W Polsce nie ma stacji tankowania wodoru, ale będzie można kupić ten samochód. Toyota to największy producent samochodów na świecie, jest motoryzacyjnym bogiem. Czy istnieje lepszy dowód na to, że bogowie są szaleni?
Nie wiem, ale Mirai szalony na pewno nie jest.
Skrępowana idea czystości
Tak się ucieszyłem, jak w trakcie jazdy testowej, spotkałem nieczynną siłownię na świeżym powietrzu (względnie świeżym). Prawie gotową, ale owiniętą taśmą, żeby nikt jej nie użył. To skrępowana idea zdrowego życia. Mirai produkujący wodę też, jest gotów, a nie może wystartować, bo nie ma go gdzie zatankować. Mam nadzieję, że czujecie głębię tej metafory.
Ideą aut na wodór nie będziemy się jednak przesadnie dużo zajmować, bo zrobił to Tymon, przy okazji jazd pierwszą wersją Miraia. To wszystko się kiedyś wydarzy, powstanie w końcu stacja tankowania wodoru w Polsce, a jakąś żądna poklasku firma kupi Miraia i będzie nim jeździć dookoła tej stacji, byle nie dużo dalej. I będą to kilometry bardzo miłe.
Jak jeździ Toyota Mirai w roku 2021?
Mirai się zmienił(a) i to na lepsze. Zyskał więcej zasięgu, dzięki trzeciemu zbiornikowi na wodór, nowy zestaw ogniw paliwowych i urodę, której chyba najbardziej mu brakowało. Ten samochód początkowo miał być Lexusem, ale został Toyotą z akumulatorami trakcyjnymi z Lexusa LS 500h i silnikiem elektrycznym z UX 300e i wyszło mu to na dobre.
Na dobre słowo zasługuje też rozmieszczenie zbiorników i silnik elektryczny na tylnej osi. Mirai prowadzi się pewnie, dziarsko odpycha się z tylnych kół. To nie jest jakaś laboratoryjna, trzęsąca fiolkami, wydumka, tylko wygodny samochód. Wygląda bojowo, ale nie ma tu szaleństwa, choć pozornie powinno być.
Napęd jest w końcu elektryczny, gdy już przetworzy się wodór. Mirai powinien więc być torpedą, zerwanym ze smyczy psem i samurajem bez pana. I jeszcze ten tylny napęd, istna wodorowa maszyna do driftu. Tymczasem Mirai przyspiesza do setki w 9 sekund, a jego prędkość maksymalna to 175 km/h, co sprawia, że Skoda Octavia ze 150-konnym dieslem jest szybsza.
Mirai to nie siekierka do rąbania na światłach, ale moc, wbrew danym z tabelek, jest wystarczająca i łatwo dostępna. Można nim płynąć, czasami zarzucając tyłem w zakręcie. Niestety w walce o redukcję masy nie wygrało aktywne zawieszenie, ale to bardzo przyjemny w odbiorze samochód. I producent wody pitnej.
Jak smakuje woda z rury Miraia?
Gdy Mirai tak sobie mknie, to z jego gumowej rury wydechowej skapuje około siedmiu litrów wody na sto kilometrów. Tak oczywiście się nie mierzy zużycia paliwa, to podawane jest w kilogramach. Mój wynik to 1,6 kg wodoru na setkę, podobno poszło mi najsłabiej wśród testujących. Dopóki nie włączyłem ogrzewania miałem mocne 1,2 kg, a bez większego problemu da się zejść poniżej 1 kg.
Wody płynącej z rury nie spróbowałem, bo nie miałem ze sobą kubka, ale wystarczyło sięgnąć koło tylnego koła. Gdybym użył przycisku H20, powinno popłynąć jej sporo. Podobno zimą wokół samochodu może wytworzyć się dużo pary, bo woda jest podgrzewana, żeby zapobiec zamarzaniu. Wtedy skąpany w parze Mirai na pewno wygląda jak pojazd, który przybył z kosmosu.
Czy Mirai jest cichy?
Mirai wydaje różne dźwięki, także po zatrzymaniu. Coś czasem się przesuwa, syczy, daje do zrozumienia, że człowiek to pył marny w starciu z technologią. Ciszę można też wyłączyć.
Po wciśnięciu przycisku AVS rozpędzaniu towarzyszą dźwięki, takie bziuuum. W trybie jazdy Sport (jednym z trzech obok Normal i Eco) dźwięk robi się głośniejszy, inne efekty zmiany są mniej dostrzegalne. Przydałaby się jakaś aktualizacja oprogramowania, żeby można było sobie te dźwięki pozmieniać. Widzę tu zmarnowany potencjał, a najbardziej widziałem go, gdy patrzyłem na system multimedialny.
Czy Toyota Mirai to auto przyszłości?
Chciałbym by tak się stało. Przyszłość ma być elektryczna, ale ten napęd też jest elektryczny, i hybrydowy i wodorowy też. Alternatywa dla ładowania samochodów z gniazdka jest potrzebna. Mam mało wiary w to, że dokona się wielki przełom w ładowaniu samochodów elektrycznych i staną się super przyjazne w trakcie ładowania w trasie. Samochód na wodór tego problemu nie ma, infrastruktury ładowania też nie, zatem musi stać się podniecający.
Czy Europa postawiłaby na samochody elektryczne, gdyby nie istnienie Tesli? Teslę chce się mieć, dobrze dla Toyoty byłoby, żeby Miraia też chciało się mieć, by powstał na niego jakiś szał. Ma styl i jest bardzo wygodny. Oczyszcza też powietrze i produkuje wodę, więc ma medialny punkt zaczepienia. A on uparcie nie chce być gadżetem.
Kamera jest z przodu i z tyłu. Lusterko wsteczne to tak naprawdę obraz z kamery (dopiero w najwyższej wersji), świetnej jakości, ale dość przerażający, prawdę mówiąc.
Tu dałoby się coś ugrać i dodatkowo te kamery wykorzystać – jako tryb czuwania na parkingu, rejestrator jazdy lub nawet coś mniej sensownego. Tymczasem system multimedialny tego samochodu przyszłości wygląda tak.
Naprawdę nie wiem, skąd u Toyoty pomysł by od lat pakować do samochodów ten przedpotopowy font, rozciągając go i ściskając. W ten sposób to my szału na wodór nie zbudujemy. Miękko wykończone wnętrze, nawet z odrobiną szaleństwa (i piano black), niekoniecznie wystarczy, by ludzie zaczęli wielbić Akio Toyodę zamiast Elona Muska.
A co ma normalnego?
Takiego nie z kosmosu? Wszystko ma normalne, nieświadomy pasażer może się nie zorientować, że nie jedzie spalinowym samochodem. Mógłby obstawiać napęd elektryczny i nawet by zgadł, tylko pominąłby ogniwa paliwowe.
Na obu ekranach można podglądać przepływ energii, jak w każdej hybrydowej Toyocie, tak normalnie jest. Nutkę szaleństwa wnosi możliwość sterowania ogrzewaniem i wentylacją siedzeń z ekranu środkowego i po ludzku, przyciskami.
Miejsce z tyłu jest – tak średnio. Na pewno lepiej jest rozłożyć masywny podłokietnik, niż udawać, że siądzie tam trzecia osoba. I tak nie miałaby co zrobić z nogami, bo tunel środkowy jest olbrzymi. Nie biegnie tamtędy wał napędowy, miejsce kradnie jedna z butli. Bagażnik zaś, który nie ma nawet 300 litrów, raczej dyskwalifikuje Miraia jako auto rodzinne. A nie, zapomniałem, przecież dyskwalifikuje go brak możliwości tankowania w Polsce.
No i co z tego?
W tych wszystkich obawach przed elektryfikacją motoryzacji, zapomnieliśmy, że przyszłością ma też być wodór. Wszystkie przywileje aut elektrycznych mają dotyczyć też pojazdów zasilanych tym paliwem. Zapomniałem o tym stojąc w piątkowym korku i nie skorzystałem z buspasa, a wszyscy zapomnieliśmy, że Elon Musk rozpoczynając produkcję Tesli był szalony. Sprzedawanie Toyoty Mirai w kraju bez możliwości tankowania to też szaleństwo. Ale to wszystko się zmieni, taśma z siłowni zostanie zdjęta i już niedługo będziemy machać Miraiom na ulicach. Wodorowa przyszłości nadchodź!