Nowa Toyota Mirai z oficjalną polską ceną. Kosztuje 300 000 zł i... nigdzie jej nie zatankujesz
To jest dopiero zakup dla odważnych! Albo takich, którzy przez najbliższe miesiące planują przejechać maksymalnie 650 km.
Tyle bowiem wynosi maksymalny zasięg nowej Toyoty Mirai na jednym tankowaniu. I musi nam wystarczyć co najmniej na kilka najbliższych miesięcy, bo dopiero wtedy pojawi się w Polsce pierwsza publiczna stacja tankowania wodoru i będziemy mogli uzupełnić bak. Oczywiście wszystko to przy założeniu, że dostaniemy z salonu auto z pełnym zasięgiem, a i stacja tankowania nie będzie zbyt daleko od nas.
Ale do rzeczy, czyli do ceny.
299 900 zł - od takiego poziomu startuje cennik nowej Toyoty Mirai, co czyni z tego modelu najdroższy obecnie dostępny samochód tej marki w ofercie, oczywiście biorąc pod uwagę cenę najtańszej wersji.
Co dostaniemy w zamian za takie pieniądze? Przede wszystkim napęd elektryczny, dla którego źródłem energii nie są jednak - jak w typowych autach elektrycznych - akumulatory, a ogniwa paliwowe. Zamiast więc podłączać auto do kontaktu lub specjalnej stacji ładowania, musimy skierować się na stację tankowania wodoru.
Plusy? Po pierwsze - zasięg. Jeśli Mirai potrafi faktycznie przejechać te 650 km na jednym tankowaniu, jest to jeden z lepszych wyników w segmencie elektrycznym. Po drugie - czas uzupełniania energii. Podczas gdy w przypadku aut z akumulatorami proces ten potrafi trwać godzinami, tankowanie Mirai zajmuje maksymalnie kilka minut - podobnie jak w przypadku aut spalinowych.
Gdyby nie właściwie nieistniejąca infrastruktura, byłoby to rozwiązanie zdecydowanie bardziej kuszące od klasycznych samochodów elektrycznych.
Tym bardziej, że cena za Mirai - choć szokująco wysoka jak na Toyotę (poprzednik był w sumie jeszcze droższy) - niekoniecznie jest taka zła. Mamy w końcu do czynienia z naprawdę dużym autem (4975 mm długości, 2920 mm rozstawu osi), z napędem na tylną oś, platformą zaczerpniętą z Lexusa LS i sensownym wyposażeniem już w standardzie.
Trochę tylko do tej ceny nie przystają osiągi, czyli 9 sekund do pierwszej setki i maksymalna prędkość na poziomie 175 km/h. Można wprawdzie obstawać przy twierdzeniu, że są one wystarczające (pełna zgoda), ale w tej cenie można już pewnie patrzeć chociażby w kierunku Mercedesa E 300. Będzie wprawdzie dużo mniej eko, nie będzie oczyszczał powietrza i produkować wody, ale za to będzie dużo bardziej dynamiczny. Czytaj: 6,2 sekundy do setki.
Pewnie też zmieści trochę więcej do bagażnika, bo w tej kwestii Toyocie w Mirai udało się wygospodarować zaledwie 272,8 l.
Swoją drogą to bardzo ciekawe posunięcie, żeby wprowadzać do sprzedaży auto, którego póki co nigdzie nie da się naładować lub natankować. Można więc zakładać, że dzisiejsza premiera ma raczej charakter wizerunkowy i ma pokazać, że Toyota jest przekonana, że nawet w Polsce jest szansa na to, żeby w przyszłości jeździć na wodór. Słyszeliśmy, że niektórzy zamożni ludzie planują w Polsce budowę sieci stacji wodorowych.
Zobaczymy - w końcu w 1997 r. Toyota miała nosa w kwestii hybryd. Może tak będzie i tym razem.