Tydzień temu administracja Trumpa zatrzymała rządowy program przechodzenia na auta zeroemisyjne, a nawet nakazano wyłączenie niektórych stacji ładowania. Parę dni później prezydent demonstracyjnie kupuje samochód elektryczny. Nikt nie rozumie co się dzieje. Jest tylko jedno rozwiązanie.

Nie do pojęcia są obecne działania amerykańskiej administracji w sprawie samochodów elektrycznych. Najpierw przeciwko samochodom na prąd wypowiedział się Sean Duffy, sekretarz do spraw transportu. Twierdził on, że chodzi tylko o to, aby Amerykanie mieli uczciwy wybór, bo przecież (w domyśle) samochody elektryczne to wybór nieuczciwy, bo są dotowane. Było to dokładnie zgodne z tym, co wcześniej, w trakcie kampanii mówił sam Donald Trump. Wielokrotnie nabijał się on z samochodów elektrycznych, twierdząc że „są drogie i nie dojadą daleko, wyobraź sobie że jesteś na pustyni i nie masz już prądu, i co? Znajdziesz tam ładowarkę?” – a to i tak jedna z mniej radykalnych jego wypowiedzi. Jak się pogrzebie głębiej, to dowiadujemy się, że zasadniczo samochody elektryczne to idea komunistów i marksistów z Chin (powiedział to we wrześniu 2023).
Pierwszego dnia urzędowania Trump zniósł program przewidujący dojście do 50 proc. sprzedaży aut elektrycznych w Stanach Zjednoczonych, nazywając go „szalonym wymysłem”. Obecnie wstrzymano program rządowy przechodzenia na samochody bezemisyjne i nakazano wyłączenie stacji ładowania, które nie są „częścią infrastruktury krytycznej”. Podobno w rządowych budynkach w Denver w stanie Kolorado już zostały one odłączone.
A potem nagle Trump kupuje samochód elektryczny w ramach dziwnego teatrzyku
Okazuje się, że samochody elektryczne są złe, głupie i bez sensu, chyba że trzeba wesprzeć bardzo bogatego kolegę, któremu ostatnio słabo się wiedzie. Decyzja Elona Muska o pójściu w politykę, i to w opcji rzadko popieranej przez nabywców samochodów elektrycznych odbija się zauważalnie źle na sprzedaży nowych Tesli – nie tylko w Stanach Zjednoczonych. W niespodziewany sposób prezydent drugiego najpotężniejszego kraju na świecie wspiera więc prywatną firmę, stając się niespodziewanie elementem tzw. influencer marketingu i ambasadorem marki. Konkurencja Tesli może być lekko zaniepokojona takim stanem rzeczy. Zaraz okaże się, że wszelkie straty, jakie Elon Musk ponosi na spadającej sprzedaży samochodów czy nawet wartości akcji firmy TSLA zostaną wyrównane przez hojną pomoc rządową, tak jak to miało już miejsce w przypadku General Motors czy Chryslera mniej więcej 17 lat temu (po kryzysie z 2008 r.).
Mam rozwiązanie. Teslę należy upaństwowić
Amerykańska administracja powinna zakupić tę markę za nieskończenie dużo miliardów dolarów, oczywiście z zachowaniem dożywotniego wynagrodzenia dla Elona. Wtedy Tesla stałaby się oficjalną marką Stanów Zjednoczonych i wszystkie rządowe agencje, wszystkie stanowe policje i służby federalne miałyby obowiązek kupować Tesle. Wprawdzie nie wiem jak to pogodzić z koncepcją wyłączania stacji ładowania, ale to by się jakoś rozwiązało. Później już tylko trzeba nakazać Amerykanom kupowanie wyłącznie Tesli przez wprowadzenie horrendalnej akcyzy na inne pojazdy niż państwowe i właściwie mamy to gotowe. Jeśli uważacie, że to rozwiązanie jest dziwne, idiotyczne i antyrynkowe, to przypomnę, że właśnie tak działa większość producentów chińskich. Ich wolnorynkowość kończy się w momencie, gdy trzeba pozyskać dodatkowe pieniądze. W samym 2022 r. BYD otrzymał od rządu chińskiego dotację w wysokości 2,1 miliarda dolarów. A w 2024 r. ta kwota wzrosła do 3,7 miliarda dolarów.
Nie martwcie się o sprzedaż Tesli, Elon doskonale wie co robi
Rynkowa konkurencja jest dla frajerów typu Ford, General Motors czy Stellantis. Firma najlepiej się ma, gdy jest podłączona do niekończącego się źródła pieniędzy pozyskiwanych od podatników, wtedy naprawdę nic jej nie grozi. Założę się, że w tej sprawie prowadzone są już zaawansowane rozmowy i mam wrażenie, że Elon czując wcześniej pismo nosem – czy też raczej oddech konkurencji szykującej się do zgniecenia go – właśnie dlatego poszedł do polityki podlizywać się kandydatowi na prezydenta. Też bym tak zrobił, gdybym mógł i zamiast sprzedawać koszulki czy naklejki, dostawałbym pieniądze państwowe za kręcenie filmów o dziwnych samochodach.